Reklama

Mam żonę, dwójkę dzieci, dom z ogrodem i stabilną pracę – wszystko, co podobno powinno wystarczyć do szczęścia. Monikę poznałem na studiach. Zakochaliśmy się, wzięliśmy ślub, a potem przyszła dorosłość – kredyt, dzieci, codzienne obowiązki. Nie narzekałem. Żyliśmy spokojnie. Często odwiedzała nas jej siostra Ania – pogodna, zawsze chętna do pomocy. Nigdy nie patrzyłem na nią inaczej niż jako na rodzinę. Aż do tego wesela kuzynki Moniki. Wystarczył moment. Jedna noc. Jeden błąd. I teraz noszę w sobie ciężar, który może zniszczyć całą moją rodzinę.

Reklama

Powiedziałem coś, czego nie powinienem

Na tarasie było duszno. Gdzieś w oddali ktoś śpiewał „sto lat”. Stałem oparty o barierkę z kieliszkiem prosecco, a obok mnie stała Ania, w tej swojej zielonej sukience, która podkreślała jej opalone ramiona.

– Pamiętasz, jak Monika wbijała się w moje ubrania? – zapytała szwagierka z lekkim uśmiechem. – Niby starsza, ale zawsze chciała wyglądać jak ja.

– Serio? Zawsze myślałem, że to ona była tą bardziej „poukładaną”. – zaśmiałem się.

– Poukładana? Monika? Przestań – prychnęła. – Nie znałeś jej wtedy.

Wypiliśmy toast za „najlepszą młodszą siostrę na świecie”. Śmialiśmy się z drobiazgów. I wtedy powiedziałem coś, czego nie powinienem:

– Czasem mam wrażenie, że z Moniką to już tylko obowiązki... dzieci, dom, rachunki. Jakbyśmy byli wspólnikami, nie małżeństwem.

Zamilkła. Spojrzała na mnie długo, jakby czegoś szukała w mojej twarzy. I wtedy, kompletnie niespodziewanie, po prostu się do mnie zbliżyła. To nie był pocałunek jak z filmu. Nie był delikatny ani namiętny. Był... niezręczny.

– Przepraszam – wymamrotała. – Nie wiem, czemu to zrobiłam.

– To nic – odpowiedziałem, choć przecież było. – Jesteśmy trochę podpici. Głupoty gadamy.

– Jasne. Zapomnijmy o tym, dobra?

Tylko że już wiedziałem, że tego się nie da zapomnieć.

Starałem się wyglądać normalnie

Poranek był duszny, gęsty od ciszy. Słońce wlewało się przez kuchenne okno domu teściów, a ja siedziałem przy stole, stukając palcami o porcelanowy kubek z kawą. Szwagierka weszła boso, z rozczochranymi włosami, w zbyt dużym T-shircie, pewnie pożyczonym od Moniki. Unikała mojego wzroku.

– Cześć – rzuciłem cicho.

– Cześć – odpowiedziała.

Usiadła naprzeciwko i przez chwilę patrzyła na blat, jakby szukała na nim słów.

To się nie wydarzyło, rozumiesz? – powiedziała nagle. – Po prostu... nie się wydarzyło.

– Wiem – odpowiedziałem z trudem. – Po prostu... przepraszam.

– Nie musisz. Po prostu... zamknijmy ten temat na zawsze. Proszę.

Kiwałem głową, jakbym to naprawdę umiał zrobić. Jakby to naprawdę było takie proste. Kiedy weszła Monika, rozmawialiśmy już o pogodzie. O tym, że trzeba będzie wracać jutro rano, bo dzieci już tęsknią. Starałem się wyglądać normalnie. A jednocześnie każde spojrzenie Ani wbijało mi szpilkę między żebra. Próbowałem unikać jej wzroku, ale kiedy nasze spojrzenia się spotykały, czułem, jak wszystko we mnie krzyczy. Wróciliśmy do domu. Życie znów płynęło: praca, przedszkole, zakupy. Nikt nie podejrzewał niczego. Ale ja wiedziałem. Ona wiedziała. I ta wiedza wisiała nad nami jak ciemna chmura, której nie da się odpędzić. To miał być tylko moment słabości. Tylko jeden. Tylko raz.

Próbowałem złapać oddech

Był późny wieczór. Dzieci spały, Monika wyjechała na weekend do mamy. Siedziałem w salonie, przeglądając jakieś dokumenty, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. To była Ania. Stała na progu blada, spięta, ubrana w szarą bluzę i jeansy, jakby przyszła znikąd.

– Możemy porozmawiać? – zapytała cicho.

– Jasne – rzuciłem, bo co innego mogłem powiedzieć.

Wpuściłem ją do środka. Usiadła na brzegu kanapy, nie zdejmując nawet kurtki. Wzięła głęboki wdech.

Jestem w ciąży.

Zamarłem.

– Okej... – wyszeptałem. – A ten facet... ten, z którym się spotykałaś?

Pokręciła głową.

– To nie jego dziecko.

W moim umyśle coś jakby się zacięło, jakby świat nagle przestał się kręcić.

Nie... to niemożliwe – wyjąkałem.

– Dzisiaj zrobiłam badanie. Jestem w dziesiątym tygodniu. To twoje dziecko.

Patrzyła mi prosto w oczy, bez łez, bez histerii, z lodowatym spokojem.

– Nie. Nie mogę tego zrobić Monice. Nie mogę tego zrobić dzieciom...

– Nic ci nie każę. Nie żądam niczego. Tylko musiałam ci powiedzieć. To nie jest coś, co można ukrywać na zawsze.

Usiadłem na fotelu. Ręce mi drżały. Patrzyłem na dywan, próbując złapać oddech. I wiedziałem – nie ma już odwrotu.

Nie wiedziałam, co powiedzieć

Szpital pachniał środkiem do dezynfekcji i niewypowiedzianym strachem. Siedziałem na krześle obok Ani, która trzymała w ramionach maleńkiego chłopca. Był owinięty w biały kocyk, miał czerwone policzki i zmarszczoną buzię. Wyglądał... jak ja. I właśnie to uderzyło mnie najmocniej.

Ma na imię Tomek – powiedziała Ania, nie patrząc na mnie. – Nie chcę niczego od ciebie. Nie musisz się pojawiać. Ale... chciałam, żebyś go zobaczył. Żebyś wiedział.

Patrzyłem na dziecko i czułem, jak coś we mnie pękło. Nie mogłem mówić. Przesunąłem dłonią po jego głowie. Włoski miał ciemne, jak moje, a palce drobne, ale długie – też jak moje.

– Nie powiem nic Monice. Obiecałam sobie, że nie będę burzyć jej świata. Jednak musisz wiedzieć, że on jest twój. I że kiedyś... może zapytać.

Nie odpowiedziałem. Milczałem, bo każde słowo wydawało mi się nieodpowiednie. A potem wstałem. Spojrzałem ostatni raz na Tomka i wyszedłem. Od tamtej pory rodzinne spotkania stały się dla mnie pułapką. Tomek rósł szybko. Patrzył na mnie uważnie, śmiał się do mnie częściej niż do innych. Monika mówiła, że dzieci go uwielbiają. A ja czułem, jak rośnie we mnie coś... niebezpiecznego. Przywiązanie. Czułość. Strach. Bo nie da się być ojcem w ukryciu. Nawet jeśli nikt nie zna prawdy – ty ją znasz.

Czułem się rozdarty

Siedziałem z Anią w jej kuchni. Tomek spał w pokoju obok, a ja mieszałem herbatę, której nie miałem ochoty pić. Milczeliśmy. Od kilku miesięcy nosiłem w sobie coś, czego już nie potrafiłem ukrywać.

Nie mogę tak dalej – powiedziałem w końcu. – Czuję się rozdarty. Każdego dnia patrzę na Monikę i czuję, że ją okłamuję.gdy patrzę na Tomka i czuję... że go zdradzam. Bo udaję, że nic nas nie łączy.

– Ale przecież nie chcesz jej tego zrobić. Nie chcesz zniszczyć życia Moniki – powiedziała Ania cicho. – Sama mówiłeś, że nie uniosłaby tego.

– Nie chcę – przyznałem. – Ale co z Tomkiem? On zasługuje na prawdę. Na to, żeby wiedzieć, kim jestem naprawdę. Nie chcę, żeby myślał, że jego ojciec to jakiś facet, który zniknął, zanim on się urodził.

Szwagierka wpatrywała się we mnie z bólem.

– Myślisz, że ja o tym nie myślę? Każdego dnia. Ale jeśli Monika się dowie, wszystko się rozpadnie. On... on wtedy też to poczuje. I nie będzie wdzięczny. Będzie miał żal. Do nas obojga.

Westchnąłem ciężko. Ściana, która przez lata trzymała to wszystko w ryzach, zaczęła się kruszyć. Każde spojrzenie Moniki, każde pytanie dzieci, wpychało mnie w poczucie winy. Żyłem w dwóch światach, które nie miały prawa się stykać. Tylko coraz trudniej było utrzymać je osobno.

– I co teraz? – zapytała Ania.

Nie odpowiedziałem. Bo nie miałem już żadnej dobrej odpowiedzi.

Czułem, jak ściska mi gardło

Siedziałem w samochodzie zaparkowanym po drugiej stronie ulicy. Silnik był wyłączony, ale radio cicho grało jakieś stare przeboje. Przez przednią szybę widziałem ogród przed naszym domem. Monika klęczała na trawie z naszymi dziećmi, coś im pokazywała, śmiała się. Obok nich biegał Tomek, dzierżąc w rękach plastikowy miecz. Gdy podbiegł do Moniki, objęła go, jakby był jej synem. Zacisnąłem palce na kierownicy. Żołądek miałem ściśnięty. Ile jeszcze dam radę tak żyć? Z jednej strony kocham Monikę – wciąż, mimo wszystkiego. Z drugiej... Tomek. Każde jego słowo, spojrzenie, gest – przypominały mi, że jest moim synem. W końcu otworzyłem drzwi samochodu i wysiadłem. Zatrzymałem się przy furtce. Monika podniosła głowę, uśmiechnęła się szeroko.

– Hej, wreszcie jesteś! – zawołała. – Dzieciaki nie mogły się ciebie doczekać!

Podbiegły, rzuciły mi się na szyję. A Tomek stał z boku i patrzył na mnie uważnym wzrokiem.

– Cześć, wujku – powiedział.

– Hej, mały – uklęknąłem obok i potargałem mu włosy. – Co tam?

– Chciałem ci coś narysować dzisiaj... bo lubię, jak się cieszysz, jak to oglądasz.

Uśmiechnąłem się, ale czułem, jak ściska mi gardło. Wiedziałem, że muszę im kiedyś powiedzieć prawdę. Ale jeszcze nie dziś. Jeszcze nie teraz. Jeszcze przez chwilę chcę udawać, że ten świat się nie rozpadł.

Adam, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama