„Żona nigdy się nie udzielała, a dziś lata na szkolne zebrania. Brała korepetycje z biologii u młodego wychowawcy”
„Coś było nie tak. Nie chodziła na te zebrania jak reszta rodziców – zmęczona, zniecierpliwiona, z kartką pytań do nauczyciela. Ona szła tam podekscytowana, jakby czekała na coś więcej niż tylko sprawozdanie z semestru. Wróciła po dwóch godzinach, rozpromieniona jak nastolatka po pierwszej randce”.

- Redakcja
Nie od razu coś mi się nie podobało. Przez lata małżeństwa nauczyłem się nie doszukiwać się problemów tam, gdzie ich nie było. Ola zawsze była gadatliwa, uśmiechnięta, pełna energii – i nigdy nie narzekała, gdy trzeba było iść do szkoły na zebranie. Wręcz przeciwnie – cieszyła się. Malowała usta, zakładała sukienki, perfumowała się jak na randkę. Śmiałem się, że żadna matka nie wygląda tam tak elegancko jak moja żona. Dopiero po czasie coś zaczęło mi zgrzytać. Te jej rumieńce, głupkowate żarty o wychowawcy i to, jak często mówiła „pan Michał”. Za często.
Coś we mnie zadrżało
– Znowu idziesz? Przecież było zebranie w zeszłym miesiącu – mruknąłem, kiedy Ola kręciła się po sypialni, wybierając, którą sukienkę założy.
– Tamto było ogólne, a dzisiaj wychowawcze. Trzeba poruszyć kwestie ocen, frekwencji, no i... planują wycieczkę – powiedziała z zaangażowaniem, które zupełnie nie pasowało do tonu, w jakim zwykle opowiadała o szkole.
Stałem oparty o framugę drzwi i patrzyłem, jak maluje usta czerwoną szminką. Taką, którą rezerwowała tylko na większe wyjścia – chrzciny, wesele albo sylwestra.
– Idziesz do szkoły, a nie na galę rozdania Oscarów – zażartowałem.
– Muszę dobrze wyglądać. W końcu reprezentuję naszą rodzinę – rzuciła przez ramię, poprawiając kolczyki.
Gdy wyszła, jeszcze przez chwilę stałem w miejscu. Coś było nie tak. Ona nie chodziła na te zebrania jak reszta rodziców – zmęczona, zniecierpliwiona, z kartką pytań do nauczyciela. Ona szła tam podekscytowana, jakby czekała na coś więcej niż tylko sprawozdanie z semestru. Wróciła po dwóch godzinach, rozpromieniona jak nastolatka po pierwszej randce.
– I jak? – zapytałem niby od niechcenia.
– Super. Michał, znaczy pan Michał, pokazał prezentację, mówił o planach na wycieczkę w Bieszczady. Ale z niego facet... znaczy nauczyciel z powołania! Taki zaangażowany.
Uśmiechała się głupkowato i zdjęła buty, nucąc coś pod nosem. Nie pytałem więcej. Ale coś we mnie zadrżało. Nie znałem tego tonu w jej głosie. Nigdy wcześniej nie mówiła o żadnym nauczycielu w ten sposób.
Czułem, że chodzi o coś więcej
Zaczęło się niewinnie – tu komentarz, tam uśmiech. Z czasem jednak „pan Michał” stawał się stałym bohaterem naszych rozmów. Coś powiedział, czymś zaimponował, z czymś się nie zgodził. Ola opowiadała o nim z taką swobodą, jakby znała go całe życie. Na tyle często, że w końcu nie wytrzymałem.
– To ten Michał tak ci się podoba, czy może tylko lubisz o nim gadać? – rzuciłem półżartem.
– Zwariowałeś? – parsknęła śmiechem. – Przecież on jest ode mnie młodszy!
– A co, sprawdzałaś? – nie odpuszczałem.
– Oj, daj spokój. Po prostu to miły facet. W końcu ktoś, kto nie tylko narzeka na dzieci, ale jeszcze chce coś robić z klasą. Żebyś ty widział, jak on mówi... – urwała nagle. – Znaczy, mówił o tej wycieczce. Pełen pasji. Takich ludzi powinno być więcej w szkołach.
Odwróciłem wzrok. W jej głosie znów to było. Jakby mówiła o kimś, kto jej imponuje. Jakby go... podziwiała. A może nawet bardziej niż podziwiała. W weekend sprzątałem strych i natrafiłem na pudełko ze zdjęciami z czasów, gdy byliśmy jeszcze „świeżym” małżeństwem. Ola miała wtedy taki sam błysk w oku, kiedy mówiła o mnie. Dziś tak na mnie nie patrzyła. Tego wieczoru zaproponowałem, że pójdę z nią na następne zebranie.
– Nie, nie trzeba. Tam będą głównie matki – ucięła szybko. – Zresztą pewnie się spóźnisz z pracy.
Może i bym się spóźnił. Ale coś mi mówiło, że nie o pracę tu chodzi.
Znalazłem w kuchni karteczkę
Zacząłem liczyć, ile trwają jej zebrania. Przysięgam, gdybym sam nie odbierał córki ze szkoły i nie wiedział, że spotkania są planowane na godzinę, pomyślałbym, że Ola chodzi tam na wieczorowe kursy. Raz wróciła po półtorej godziny. Innym razem – po dwóch. Zawsze miała gotową wymówkę.
– Trochę się przeciągnęło, bo rodzice zaczęli dopytywać o egzaminy – tłumaczyła, zdejmując płaszcz. – A potem Michał… znaczy pan Michał, opowiadał coś o obozach młodzieżowych, w których brał udział jako opiekun. Niesamowite historie!
Nie komentowałem, ale słuchałem uważnie. Z jakiegoś powodu nie potrafiła po prostu powiedzieć „wychowawca” – zawsze był ten Michał. Jakby byli na ty. Jakby nie był tylko nauczycielem naszej córki, ale kimś więcej. Pewnego dnia znalazłem w kuchni karteczkę – numer telefonu i napis „w razie pytań – M.”. Obok serduszko. Napisała to długopisem z brokatem, który zwykle leżał na dnie szuflady.
– A to co? – spytałem, pokazując jej kartkę.
– A, to numer do wychowawcy. Dał na zebraniu. Żebyśmy mogli pisać w razie potrzeby – powiedziała zbyt gładko, zbyt szybko. – Co się tak dziwisz?
– Serduszko?
– To od Zuzi. Narysowała coś, a ja pewnie nie zauważyłam.
Zuzia? Nasza córka nie rysuje serduszek przy telefonach nauczycieli. Nie dałem po sobie poznać, że zaczynam mieć wątpliwości. Ale w środku coś się we mnie przewracało.
W kółko wtrącała jego imię
Tego dnia wróciła do domu z reklamówką świeżo kupionych rzeczy. Była piątek, więc pomyślałem, że znowu zaszalała na promocjach. Ale kiedy wyciągnęła ze środka sportowy stanik i obcisłe legginsy, coś mi się nie zgadzało.
– A to niby po co? – zapytałem, unosząc brew.
– Zapisałam się na zajęcia fitness. Muszę się trochę ruszyć, Michał mówił, że ruch poprawia koncentrację i samopoczucie – wypaliła bez cienia zawahania.
– Michał? – powtórzyłem powoli. – Czy my nadal rozmawiamy o wychowawcy naszej córki?
Zawahała się. Przez ułamek sekundy coś drgnęło jej w twarzy.
– No przecież... mówił to na zebraniu. W kontekście uczniów. Że powinni się więcej ruszać. I mnie się to udzieliło. Nie rozumiem, o co ci chodzi – dodała z miną oburzonej niewinności.
Nie odpowiedziałem. Wziąłem kurtkę i wyszedłem na balkon, żeby ochłonąć. W głowie mi huczało. Coś tu nie grało. To już nie było tylko „gadanie” o wychowawcy. Teraz jego imię przewijało się codziennie – przy kolacji, przy zakupach, w luźnych rozmowach, a nawet w łóżku, kiedy mówiła, że „ktoś taki jak Michał to by się w ogóle nie spóźnił z masażem żony”. Tylko że to ja byłem jej mężem. Zacząłem się zastanawiać, jak długo. Bo widziałem już, że nie chodziło o to, że wychowawca był zaangażowany. Chodziło o to, że był mężczyzną, który ją zauważał.
Czułem się jak ostatni głupek
W sobotę spotkaliśmy sąsiadów. Marta, mama kolegi naszej córki, zagadnęła Olę o zebranie.
– W końcu ktoś normalny na tym wychowawstwie! – westchnęła z uśmiechem. – Michał to ewenement. A Ola to chyba jego ulubiona mama, prawda?
– Oj, co ty mówisz – Ola zachichotała jak nastolatka.
– No daj spokój, zawsze siedzisz w pierwszym rzędzie, zadajesz pytania, śmiejesz się z jego żartów. A my reszta tylko się patrzymy. Nawet składek nie zbierasz, tylko robisz klimat.
Marta się śmiała, ale mnie w tym śmiechu coś ukuło. Zrobiło mi się głupio. Ola tylko wzruszyła ramionami i przeszła na inny temat. Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wiedziałem, że jeśli teraz się odezwę, to powiem za dużo. A może właśnie za długo milczałem?
– Dobrze się bawisz na tych zebraniach? – zapytałem w końcu.
– A co to ma znaczyć? – odpowiedziała ostro.
– To, że chyba przestaliśmy mówić o córce, a zaczęliśmy o twojej fascynacji jakimś młodszym facetem, który nosi koszule podkreślające biceps.
– Zwariowałeś – odcięła się natychmiast. – Mam nie iść na zebranie, bo ci się coś ubzdurało?
– Nie. Masz nie patrzeć na niego tak, jak kiedyś patrzyłaś na mnie.
Tym razem nie odpowiedziała nic. Weszła do łazienki i zamknęła drzwi. A ja zostałem w kuchni, czując, że przegrywam z kimś, kto nawet nie wie, że właśnie rozwala mi małżeństwo.
Zrobiło mi się niedobrze
Nie wiem, kiedy dokładnie przestałem być mężem, a stałem się tylko gościem od rachunków i napraw cieknącego kranu. Może wtedy, gdy po raz pierwszy nie opowiedziała mi, jak minął dzień. Może kiedy przestała mnie całować na do widzenia. A może, kiedy przestała się starać cokolwiek tłumaczyć. Na kolejne zebranie nie poszła. Powiedziała, że nie ma czasu. Ale widziałem w historii przeglądarki wyszukiwane frazy: „czy nauczyciel może spotykać się z rodzicem ucznia”, „związki nauczyciela z mamą dziecka” i „co grozi nauczycielowi za romans z matką ucznia”. Zrobiło mi się niedobrze. Nie wybuchłem. Nie było krzyków, awantur, rozbitych talerzy. Wszystko we mnie pękło po cichu. Tylko któregoś dnia, kiedy znów mówiła o tym, że „Michał chyba nie poprowadzi już klasy, bo ktoś coś zgłosił”, spojrzałem jej w oczy i powiedziałem:
– Już nie musisz się martwić, co powiedzą inni. Bo ja się wyprowadzam.
Nie zapytała dlaczego. Nie zapytała, dokąd. Spakowałem rzeczy, zadzwoniłem do przyjaciela. Wyszedłem. Córkę widuję co drugi weekend. Czasem coś mówi o nowym wychowawcy, o starej klasie, o mamie, która więcej milczy. Pyta mnie czasem:
– Tata, czemu mama tak często była na zebraniach, skoro mówiła, że szkoła ją męczy?
Nie odpowiadam. Bo już nie chcę tłumaczyć cudzych wyborów. Skoro Ola tak chętnie biegała na te zebrania, niech dziś sama sobie na te pytania odpowiada.
Krzysztof, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zostałem na gospodarce, a brat woził się po świecie. Ziemia miała być moją zapłatą, ale Adam ograł mnie jak lichwiarz”
- „Nasze małżeństwo było przewidywalne jak schabowy w niedzielę. To niewinny flirt w pracy przywrócił mi smak życia”
- „Dla moich dzieci jestem tylko przykrym obowiązkiem. Nie podadzą mi na starość szklanki wody, bo czekają aż zniknę”