Reklama

Kiedy kupiliśmy to mieszkanie, myślałem, że wszystko mamy pod kontrolą. Pierwsze wspólne – jasne, dwupokojowe, z balkonem wychodzącym na niewielki park. Kredyt na trzydzieści lat? Żaden problem. Wtedy wydawało mi się, że jeśli jesteśmy razem, wszystko damy radę udźwignąć. Justyna – nauczycielka polskiego, ja – grafik pracujący zdalnie.

Z początku nie zauważyłem nic niepokojącego. Świeczki z parapetu zniknęły – może się wypaliły. Kilka ubrań z szafy? W porządku, może robiła porządki. Ale potem – kolekcja książek. Ulubione tomy Justyny, jeszcze z czasów studiów, z notatkami, z dedykacjami od uczniów. Po prostu... zniknęły.

– Sprzedałam – powiedziała, kiedy zapytałem. – Chcę być minimalistką. Mieć mniej, żyć prościej.

Uśmiechnęła się. Tak po prostu. Bez wyrzutów, bez wyjaśnień. Patrzyłem na nią i nie wiedziałem, co powiedzieć. Wcześniej śmialiśmy się z ludzi, którzy pozbywali się wszystkiego w imię nowej mody. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to nie rzeczy znikały. Że to była ona. Powoli. Po cichu.

Coraz więcej pustych miejsc

Zacząłem zauważać coraz więcej szczegółów. W łazience – tylko jeden szampon, jeden ręcznik. Jej kolorowe buteleczki zniknęły. Na półce w kuchni – tylko moja herbata. Jej ulubiona jaśminowa? Nie było. Najpierw myślałem, że się kończą, że zapomniała dokupić. Potem, że może po prostu porządkuje przestrzeń. Ale nie.

Któregoś dnia wszedłem do sypialni i zajrzałem do naszej szafy. Po jej stronie zostały trzy sukienki. Trzy. A jeszcze parę miesięcy temu żartowała, że potrzebuje osobnego pokoju tylko na ubrania. Na dolnej półce – pustka. Tam stały kiedyś jej kozaki i botki. Teraz tylko kurz.

– Justyś – zawołałem z kuchni. – A te wszystkie twoje rzeczy? Gdzie są?

Weszła spokojnie, z kubkiem w dłoni.

– Oddałam. Sprzedałam. Nie potrzebuję ich – wzruszyła ramionami.

– Ale… wszystkie zdjęcia z półek? Te nasze z wakacji, z Wigilii u twoich rodziców… Zniknęły.

Bo mnie rozpraszały. Serio, Adam, rzeczy są tylko ciężarem. Chcę się od nich uwolnić. Być lekka – powiedziała to, jakby czytała cytat z jakiegoś poradnika o „życiu w równowadze”.

Chciałem ją zapytać: czy to tylko o rzeczy chodzi? Czy to ze mną też tak – jak z tą sukienką, która przestała pasować do jej nowej wizji? Ale nie zapytałem. Jeszcze wtedy nie miałem odwagi.

Nie chciała się wtrącać

Z Martą spotkałem się przypadkiem. Wpadliśmy na siebie pod piekarnią – ja wychodziłem z bochenkiem żytniego, ona stała w kolejce. Uśmiechnęła się, choć widziałem, że coś ją zaskoczyło.

– Adam? Cześć! – rzuciła zaskoczona. – Dawno cię nie widziałam. Jak wy z Justyną?

– My? W porządku. Praca, dom, wiesz... zwykłe życie.

Zawahała się, uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Aha. Bo… Justyna ostatnio wydaje się… inna. Ale nie chcę się wtrącać.

Zatkało mnie. Inna? Co to znaczy „inna”? Zanim zdążyłem dopytać, już mnie przepraszała i znikała w tłumie.

Wróciłem do domu i pierwsze, co zrobiłem, to zapytałem Justynę:

– Spotkałem Martę. Zapytała, jak się trzymamy. Co to miało znaczyć?

Justyna zareagowała natychmiast – spojrzeniem, które mogłoby zamrozić.

– A co miało znaczyć? Ludzie lubią plotkować. Może uważa, że jestem smutna, bo przestałam nosić czerwoną szminkę.

– Ale jesteś smutna? – wypaliłem. – Czy dzieje się coś, o czym nie wiem?

Wzruszyła ramionami, odwróciła wzrok. Przez chwilę myślałem, że coś powie, że wyrzuci to z siebie. Ale nie. Tylko jedno, ciche:

– Potrzebuję przestrzeni. Tyle.

– Chcesz odejść? – zapytałem bezpośrednio.

Zawahała się. Spojrzała na mnie tak, jakby już mnie żegnała.

– Nie wiem. Może. Czuję, że… coś we mnie umarło.

Poczułem, jakby ktoś mi podciął nogi. Tylko że zamiast upaść – zawisłem w powietrzu. Bez planu. Bez słów.

Prawda wyszła przypadkiem

Wracałem wcześniej z pracy. Projekt odpadł w ostatniej chwili, więc zebrałem laptopa i wyszedłem bez słowa. Chciałem zrobić Justynie niespodziankę. Kupiłem nawet jej ulubione ciastka sezamowe. Miałem głupi plan – że może zjemy je razem, że pogadamy. Naiwność.

Drzwi otworzyłem po cichu. W przedpokoju – cisza. Tylko światło z sypialni i cichy głos. Zatrzymałem się. To był jej głos. Rozmawiała przez telefon.

– …Nie, nie jestem gotowa. Wiem, że powinnam już się wyprowadzić, ale... to trudniejsze niż myślałam – przestała na chwilę mówić. – Tak, zaczęłam już wynosić rzeczy, żeby było mi łatwiej. Im mniej mam, tym mniej mnie trzyma. Wiesz? Już nie czuję się sobą przy nim. Udaję. Udaję szczęście.

Stałem tam, słuchając. Serce waliło mi jak młotem. Ręka zacisnęła się na torbie z ciastkami. Wszedłem powoli do pokoju. Justyna siedziała na łóżku, telefon w dłoni. Zamarła, jakby ktoś nacisnął „pauzę”.

– Rozumiem – powiedziałem spokojnie, choć wszystko we mnie krzyczało. – Teraz już wszystko rozumiem.

Odłożyła telefon, nie patrząc mi w oczy.

– To dlatego wszystko znikało? Żeby ci się łatwiej wychodziło?

Cisza. Dłuższa niż powinna. Potem tylko:

– Przepraszam. Nie umiałam inaczej.

Chciałem coś powiedzieć, wykrzyczeć, rzucić czymś. Ale tylko postawiłem torbę na podłodze. Ciastka rozsypały się na dywan. Nie podniosłem ich.

Planowała to od miesięcy

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Ona z kubkiem w dłoniach, ja z pięściami zaciśniętymi tak, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Nie potrafiłem jej nienawidzić, a tak bardzo chciałem.

– Od kiedy? – zapytałem w końcu. – Od kiedy planowałaś odejście?

Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała gdzieś w bok, w pustkę. Jakby próbowała znaleźć najdelikatniejsze słowa, a ja chciałem tylko prawdy.

– Od ponad roku – powiedziała cicho. – Próbowałam siebie przekonać, że to minie. Że to faza. Ale nie minęło. Po prostu... przestałam być szczęśliwa. Zgasłam.

– Jest ktoś inny?

– Nie. To nie o kogoś chodzi. To... po prostu nie ty.

Zamknąłem oczy. Jakby to coś zmieniło. Jakby rzeczywistość mogła zniknąć, kiedy jej nie widzisz.

– Czy nasze życie było aż tak złe? – spytałem. – Nasza kawa rano, wspólne noce, plany, wakacje? Wszystko było pomyłką?

– Nie. Wtedy było prawdziwe. Tylko że ja się zmieniłam. Ty zostałeś w miejscu, Adam. A ja poszłam dalej. I nie mogę wrócić.

Wtedy nie wytrzymałem. Wstałem, chwyciłem kubek i rzuciłem nim o ścianę. Rozprysnął się z hukiem, a kawa spłynęła po kafelkach.

– Pieprzyć to! – krzyknąłem, już bez sił. – Pieprzyć ten cały nasz plan, mieszkanie, kredyt! Wszystko!

Wyszedłem. Zostawiłem ją z ciszą. Chodziłem po mieście jak duch. W końcu zadzwoniłem do Mateusza.

– Bracie, wszystko się sypie – powiedziałem tylko. I się rozpłakałem.

Decyzja i samotność

Zaczęła się pakować trzy dni później. Nie zapytałem, gdzie się przeprowadza. Nie zapytałem o nic. Tylko patrzyłem, jak składa swoje rzeczy w milczeniu, jak ktoś, kto zna każdy kąt tego mieszkania, ale już nie czuje się jego częścią.

Nie było tego dużo. Dwie walizki, jedna torba, tekturowe pudełko z książkami, których nie zdążyła sprzedać. Na końcu zdjęła z lodówki magnes z Pragi – nasza pierwsza wspólna podróż. Pomogłem jej znieść rzeczy do auta. Przez chwilę staliśmy obok siebie, jak obcy ludzie na przystanku.

– Chcesz coś powiedzieć? – zapytała, nie patrząc mi w oczy.

– Nie wiem. Może tylko... trzymaj się?

Kiwnęła głową. Wsiadła do samochodu. Odpaliła silnik. A potem – po prostu odjechała. Wróciłem do mieszkania. Weszło się jakoś ciężej. W przedpokoju zostały tylko moje buty. W salonie – pusta półka po jej książkach. Na wieszaku – tylko moja kurtka.

Usiadłem na łóżku, które nadal pachniało jej szamponem. Była tu jeszcze. I jednocześnie już nie. Pomyślałem wtedy: wszystko, co miało trwać, zmieściło się w dwóch walizkach.

Wieczorem przyszedł Mateusz. Milczałem, on gadał. To wystarczyło. Wiedział, że nie trzeba nic więcej.

– Kiedyś przestanie boleć – powiedział, odchodząc.

Nie odpowiedziałem. Może przestanie. Ale nie dziś.

To była jej ucieczka

Minęły dwa miesiące. Kredyt dalej spłacam sam, płacę też rachunki, ale te ściany nie mają już sensu. Miejsce, które miało być domem, stało się puste jak po przeprowadzce ducha. Czasami, kiedy wracam z pracy, odruchowo wołam: „Jestem!”, jak dawniej. Potem cisza odpowiada mi jak echo.

Nie potrafię jeszcze wyrzucić jej rzeczy, tych kilku, które zostawiła – kubka z pękniętym uchem, szalika, jednej książki. „Zbrodnia i kara”. Może przypadkiem została, a może celowo. Kiedy otwieram ją na losowej stronie, zawsze trafiam na zdanie o winie, która nie daje spokoju.

Zrozumiałem coś: minimalizm Justyny nie był o rzeczach. To była jej ucieczka. Czasem stoję przy oknie i widzę, jak ludzie idą parami. Myślałem kiedyś, że wspólne życie to suma kompromisów, wspólnych zakupów, kaw, decyzji o kolorze zasłon. A to przecież coś zupełnie innego. To odwaga, by zostać, kiedy nie jest idealnie.

Ja tej odwagi miałem za dwoje. Ona – wcale. Dziś już nie czekam. Tylko uczę się żyć na nowo. Sam, ale nie całkiem pusty. Bo zrozumiałem, że miłość, nawet gdy się skończy, zostaje w człowieku jak ślad po gwoździu w ścianie. Nie widać go z daleka, ale jeśli się przyjrzysz – zawsze tam jest.

Adam, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama