„Żona pogardziła luksusową kolacją na Dzień Kobiet. Zamiast się starać, powinienem jej kupić tanią kiełbasę i kwiaty”
„Zamówiliśmy jedzenie, ale atmosfera przy stoliku stała się gęsta jak sos demi-glace, który kelner polecał nam z przesadnym entuzjazmem. Olga odłożyła menu z miną skazańca, a ja, zamiast cieszyć się wieczorem, zacząłem się denerwować. Co się stało z moją żoną, która lubiła niespodzianki?”.

- Redakcja
Od rana czułem ekscytację. Może to głupie, ale miałem wrażenie, że ten wieczór będzie przełomowy. W końcu postanowiłem się postarać. Zamiast kupować Olce kolejne kwiaty na ostatnią chwilę i ciągnąć ją do tej samej restauracji co zwykle, chciałem ją zaskoczyć. Pokazać, że mi zależy.
Od kilku tygodni słyszałem zachwyty znajomych o nowej, ekskluzywnej restauracji w centrum. Nie była to zwykła knajpa – kuchnia molekularna, wyrafinowane smaki, prawdziwa kulinarna sztuka. Idealne miejsce na wyjątkową okazję. Olka lubiła próbować nowych rzeczy, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało.
Kiedy jechaliśmy samochodem, czułem podskórnie, że coś jest nie tak. Olka zazwyczaj zasypywała mnie pytaniami, a tym razem siedziała cicho, patrząc przez okno. Może była zmęczona? Może myślała, że znowu wylądujemy w naszej ulubionej włoskiej restauracji?
Zaparkowałem przed lokalem i spojrzałem na nią z uśmiechem. – No i co, niespodzianka się udała? – zapytałem, spodziewając się zachwytu.
Ale zamiast radości na jej twarzy zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem. Coś, co sprawiło, że cały mój misterny plan zaczął się sypać.
Czułem rosnącą frustrację
Weszliśmy do środka, a ja od razu poczułem się dumny ze swojego wyboru. Restauracja wyglądała obłędnie – nowoczesne wnętrze, nastrojowe światła, elegancka muzyka w tle. Kelner w idealnie skrojonym garniturze poprowadził nas do zarezerwowanego stolika, a ja już widziałem w wyobraźni, jak Olga się uśmiecha, jak mówi: „Wojtek, ale mnie zaskoczyłeś!”.
Zamiast tego usiadła ciężko na krześle i zaczęła przeglądać menu z miną, jakbym właśnie zaprowadził ją do baru z fast foodem na rogu.
– Wojtek… to kuchnia molekularna? – zapytała, a w jej głosie nie było nawet cienia entuzjazmu.
– No tak! – powiedziałem z uśmiechem. – Wszyscy o niej mówią! Podobno smaki są nie do opisania!
Olga uniosła brew i spojrzała na mnie jak na dziecko, które właśnie postanowiło jeść piasek na placu zabaw.
– Ale ja… nie przepadam za takimi eksperymentami.
Zacząłem się śmiać, licząc, że to tylko chwilowe marudzenie.
– Zawsze mówiłaś, że lubisz próbować nowych rzeczy.
– Lubię, ale normalne rzeczy. A nie jakieś piany z marchewki i liofilizowane chipsy z kalmara – przewróciła oczami i odłożyła menu.
Coś zaczęło się we mnie gotować. Naprawdę się starałem, chciałem zrobić jej przyjemność, a ona…? Nawet nie próbowała się cieszyć.
– Może po prostu zamówisz coś i spróbujesz? Daj temu szansę – powiedziałem spokojnie, choć w środku czułem rosnącą frustrację.
Westchnęła ciężko i wzruszyła ramionami.
– Skoro już tu jesteśmy…
Zacząłem się denerwować
Zamówiliśmy jedzenie, ale atmosfera przy stoliku stała się gęsta jak sos demi-glace, który kelner polecał nam z przesadnym entuzjazmem. Olga odłożyła menu z miną skazańca, a ja, zamiast cieszyć się wieczorem, zacząłem się denerwować. Co się stało z moją żoną, która lubiła niespodzianki?
Kelner pojawił się z pierwszym daniem – delikatnym musem z buraka podanym w małej szklanej fiolce.
– O, świetnie! – powiedziałem, klaszcząc w dłonie. – Ciekawe, jak to smakuje.
Olga wzięła fiolkę do ręki i spojrzała na mnie bez cienia entuzjazmu.
– Mam to wypić czy wstrzyknąć sobie w żyłę? – rzuciła, po czym odsunęła naczynie.
Poczułem, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach.
– Olka, serio? – westchnąłem. – Nie musisz się od razu tak negatywnie nastawiać.
– Nie nastawiam się, po prostu... to nie jest dla mnie – odpowiedziała, biorąc ostrożnie łyczek. Jej mina powiedziała wszystko.
Główne danie wcale nie poprawiło sytuacji. Kelner postawił przed nami talerz z kawałkami mięsa otoczonymi mgłą ciekłego azotu. Olga spojrzała na swoją porcję i parsknęła śmiechem.
– Wojtek, błagam, czy to naprawdę jest jedzenie? – uniosła brwi.
– To doświadczenie – odparłem, zaciskając zęby.
– A ja przyszłam na kolację, a nie do laboratorium – rzuciła chłodno.
Wtedy dotarło do mnie, że ten wieczór wcale nie idzie w stronę, którą sobie wymarzyłem.
Było mi już wszystko jedno
Kiedy kelner przyniósł deser – maleńką kulkę owiniętą w liść i ułożoną na środku ogromnego talerza – Olga już nawet nie udawała, że ma ochotę to zjeść.
– Wojtek, powiedz mi szczerze… – zaczęła, krzyżując ręce na piersi. – Naprawdę myślałeś, że mi się to spodoba?
Odłożyłem łyżeczkę i zacząłem liczyć w myślach do trzech, żeby się nie zirytować.
– Chciałem, żebyśmy spróbowali czegoś nowego. Żeby to był wyjątkowy wieczór.
– No i jest wyjątkowy – prychnęła. – Jestem głodna, zła i nie mogę uwierzyć, że to właśnie zaplanowałeś na Dzień Kobiet.
Zacisnąłem dłonie na krawędzi stołu.
– A może po prostu spróbujesz się dostosować? Nie zawsze wszystko musi być po twojemu, Olka.
– Dostosować? – powtórzyła, marszcząc brwi. – Czyli mam udawać, że mi smakuje, żebyś ty mógł się cieszyć?
Czułem, jak narasta we mnie frustracja.
– A może ty mogłabyś docenić, że się starałem?
– Docenić?! – roześmiała się gorzko. – Wojtek, ja nie chciałam żadnej niespodzianki. Chciałam po prostu spędzić miły wieczór, a teraz kłócimy się nad talerzem mgły i piany z buraka!
Ludzie przy sąsiednich stolikach zaczęli zerkać w naszą stronę, ale było mi już wszystko jedno. Wiedziałem jedno: ten wieczór właśnie zamienił się w kompletną katastrofę.
Wydałem kupę pieniędzy
Kelner zjawił się ponownie, tym razem z rachunkiem. Na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu, którego nie próbował nawet ukryć. Spojrzałem na niego spode łba, ale on tylko uniósł brew, rzucając spojrzenie na nasze prawie nietknięte talerze.
– Mam nadzieję, że kolacja spełniła państwa oczekiwania – powiedział z przesadną uprzejmością, ale kąśliwy ton zdradzał jego prawdziwe intencje.
Olga prychnęła, odchylając się na krześle.
– O tak, to było niezapomniane doświadczenie. Naprawdę, nigdy tego nie zapomnę – powiedziała lodowatym tonem.
Kelner uniósł kącik ust, jakby bawiło go nasze nieudane świętowanie.
– Kuchnia molekularna to sztuka, która nie każdemu przypada do gustu – dodał, wyraźnie próbując nas upokorzyć.
Poczułem, jak wzbiera we mnie złość. To ja wydałem tu kupę pieniędzy, to ja chciałem zrobić coś dobrego, a teraz mam być obiektem drwin jakiegoś chłystka w garniturze?
– Wie pan co? – rzuciłem, nachylając się w jego stronę. – Jeśli to jest sztuka, to ja zostanę przy zwykłym schabowym. Przynajmniej po nim nie wychodzę głodny.
Kelner uśmiechnął się szerzej, jakby czekał właśnie na taką reakcję.
– Schabowy to też klasyka – powiedział tonem znawcy. – Ale bez piany z marchewki to jednak nie to samo.
Olga aż uderzyła dłonią w stół.
– Wojtek, zapłać i chodźmy stąd.
– A może najpierw podziękuję naszemu wspaniałemu kelnerowi za jego nieocenione poczucie humoru? – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
– Lepiej nie – syknęła Olga. – Po prostu zapłać.
Zacisnąłem szczękę, rzuciłem banknoty na stół i wstałem tak gwałtownie, że krzesło stuknęło o podłogę.
Coś między nami pękło
Wyszliśmy na chłodne powietrze, a ja czułem, że cała moja frustracja jeszcze nie opadła. Olga szła obok mnie szybkim krokiem, wyraźnie równie wkurzona, co ja.
– Co to w ogóle miało być? – rzuciłem, przerywając napiętą ciszę.
– Co miało być? – odparła z irytacją. – Kolejny twój wielki pomysł, który miał mnie zachwycić, ale oczywiście nie przyszło ci do głowy, żeby zapytać, czy w ogóle mam na coś takiego ochotę!
– Czyli to moja wina, tak? – zaśmiałem się gorzko. – Bo chciałem cię zabrać w wyjątkowe miejsce? Bo chciałem, żebyśmy mieli coś innego niż zwykle?
– Tak, Wojtek, twoja wina! – rzuciła ostro. – Bo nie chodzi o to, że się starałeś, ale o to, że zrobiłeś to tylko po to, żeby czuć się dobrze. Żebyś ty mógł powiedzieć: „Zobacz, jaki jestem kreatywny, jaką zrobiłem ci niespodziankę!”.
Poczułem, jak krew zaczyna mi wrzeć.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytałem. – Myślisz, że robiłem to dla siebie?
– Tak! – wybuchła. – Bo gdybyś robił to dla mnie, to byś zapytał! Może zamiast wydawać majątek na „sztukę”, wolałabym po prostu spędzić wieczór w domu z winem i filmem?
Przez chwilę staliśmy w ciszy, patrząc na siebie jak przeciwnicy na ringu. W końcu potrząsnąłem głową.
– Wiesz co? Nie wiem, po co ja się staram.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę samochodu. Olga stała przez chwilę, po czym dogoniła mnie i wsiadła, trzaskając drzwiami.
Całą drogę jechaliśmy w ciszy. Tym razem jednak nie była to cisza pełna napięcia. To była cisza, w której oboje wiedzieliśmy, że coś między nami pękło.
Nie miałem już siły
Jechaliśmy w milczeniu. Tylko cichy szum silnika i okazjonalne mruknięcie kierunkowskazu wypełniały przestrzeń między nami. Czułem, że Olga nawet nie zamierza się odezwać, a ja… ja nie miałem już siły.
Byłem wściekły. Na nią, na siebie, na tego kelnera, który miał z nas niezły ubaw. Ale przede wszystkim byłem wściekły, bo ten wieczór, który miał być wyjątkowy, zamienił się w kompletną katastrofę.
Zerknąłem na Olgę. Siedziała z rękami skrzyżowanymi na piersi, wpatrzona w szybę, jakby liczyła mijane latarnie. Nawet nie spojrzała w moją stronę.
Zatrzymałem samochód pod naszym blokiem. Przez chwilę myślałem, że coś powie, ale tylko westchnęła, odpięła pas i sięgnęła do klamki.
– Olka… – powiedziałem cicho, sam nie wiedząc, co chcę dodać.
Zawahała się, ale nie spojrzała na mnie.
– Wiesz, Wojtek, nie chodzi o tę restaurację. Chodzi o to, że my coraz mniej się rozumiemy.
Trzasnęła drzwiami, zanim zdążyłem odpowiedzieć. Patrzyłem, jak znika w klatce schodowej, a ja zostałem sam, z rękami zaciśniętymi na kierownicy i uczuciem, że coś ważnego właśnie wymknęło mi się z rąk.
Chodziło o coś więcej
Siedziałem w samochodzie jeszcze kilka minut, wpatrując się w ciemne okna naszego mieszkania. Zwykle po takiej kłótni wysyłałem Oldze wiadomość. „Przepraszam, nie chciałem.” Albo „Może pogadamy?”. Tym razem nie zrobiłem nic. Nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu nie wiedziałem, co miałbym napisać.
Wszedłem do mieszkania cicho, ale i tak słyszałem, jak Olga krząta się w kuchni. Pewnie robiła sobie herbatę na uspokojenie, tak jak zawsze po stresującym dniu.
Zatrzymałem się w progu.
– Olka…
Nie odwróciła się.
– Jestem zmęczona, Wojtek. Porozmawiamy kiedy indziej.
Westchnąłem i przeszedłem do sypialni. Położyłem się, ale sen nie przychodził.
Zrobiłem dla niej niespodziankę. Chciałem dobrze. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej zaczynałem rozumieć, że Olga miała rację. Nie chodziło o kolację. Nie chodziło o kuchnię molekularną ani nawet o tego kelnera, który miał nas za idiotów. Chodziło o coś więcej. I nagle dotarło do mnie, że nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy się od siebie oddalać.
Wojtek, 39 lat