Reklama

W szkole Alana panował zwyczaj, że rodzice czekali na dzieci przed wejściem. Nie wchodziliśmy do szatni, żeby dzieci od pierwszej klasy uczyły się samodzielności. Eleganckie, w większości bardzo drogie, samochody podjeżdżały powoli uliczką pod bramę, a dziecko, które już z daleka widziało wóz mamy, taty albo opiekunki, szykowało się do sprawnej akcji opuszczenia budynku.

Reklama

– Cześć, tata! – Alan miał świetny czas; poniżej piętnastu sekund. – Dostałem dzisiaj piątkę z przyrody. Będę miał szóstkę na koniec roku!

– Super, synu! – pochwaliłem go. – A jak polski i matma?

– Matma spoko – uspokoił mnie młody.

– Ale polski… Pani kazała mi napisać pracę, jeśli chcę mieć piątkę.

Zobacz także

Zapytałem, jaka to praca, i mój czwartoklasista przekazał, że miałoby to być wypracowanie pod tytułem: „Moje najlepsze wspomnienie”.

– No to masz z czego wybierać – uśmiechnąłem się. – Dobrze by było, żebyś miał tę piątkę na koniec. Babcia będzie dumna.

Nic nie odpowiedział, ale wiedziałem, że wypracowanie napisze. Chłopak może nie jest specjalnie ambitny, ale można go było łatwo motywować pochwałami. Kar nie stosowałem. Uważałem, że lepiej dać marchewkę, niż straszyć batem. W tym przypadku marchewką miała być wycieczka do Disneylandu pod Paryżem.

Jeszcze tam nie byliśmy, bo podczas naszej poprzedniej wyprawy do Paryża mocno padało i nie było sensu jechać do parku rozrywki. Ale nic straconego, Alan i tak niewiele pamiętał z tej wycieczki, miał niecałe cztery lata. Zabrałem go tam zaraz po tym, jak zostawiła nas jego matka. Chciałem wypełnić mu czas, żeby o niej nie myślał. Przez kilka miesięcy jeździliśmy więc gdzieś niemal co weekend. Paryż, Wenecja, hiszpańskie plaże i Legoland… Chyba moja „terapia” zadziałała, bo Alan prawie nie mówił o Lidce. Ciągle opowiadał o tym, co widział w Danii czy Włoszech.

Zawsze chodziło jej tylko o pieniądze

Kiedy Lidka powiedziała, że odchodzi, i zostawia mi syna, błagałem ją, żeby tego nie robiła. Oddałbym jej wtedy wszystko! Tyle że ona już nic ode mnie nie chciała.

– To od początku był błąd. Nie chodzi o to, że przestałam cię kochać. Ja… chyba nigdy cię nie kochałam – wyznała z okrucieństwem, którego chyba nawet sama nie zauważała.

Nie musiała dodawać tego, co było oczywiste. Powodu, dla którego została moją dziewczyną.

– Zawsze chodziło jej tylko o pieniądze, synku – skwitowała moja matka. – Jak im wszystkim zresztą.

Nie znosiłem, kiedy tak mówiła. Pewnie chciała tylko mnie pocieszyć, podkreślić, że to Lidka była „tą złą”, materialistką i w pewnym sensie oszustką. Ale dla mnie to brzmiało tak, jakby nie można było mnie pokochać dla mnie samego. Matka miała rację: każda kobieta, z którą się związałem, liczyła tylko na to, że przy mnie będzie wiodła luksusowe życie. Ostatecznie zawsze okazywało się, że żadna z nich nie była nawet mną zauroczona. Po prostu odgrywały wszystkie tę samą rolę: idealnej dziewczyny dla milionera.

Z Lidką miało być inaczej. Zaszła w ciążę. Oczywiście moja matka twierdziła, że chodzi jej o „złapanie mnie na dziecko”, ale to akurat nie była prawda. Lidia nie chciała ślubu.

– Jestem artystką, muszę być wolna – powtarzała, a ja przewracałem oczami.

I chyba naprawdę o to chodziło. Jeszcze w ciąży znikała z domu na wiele dni. Zawsze chodziło o jakiś performance, warsztaty teatralne na drugim końcu Polski, happening w czeskiej Pradze czy coś równie trudnego do zrozumienia dla zwykłego biznesmena, jakim byłem.

Wymagałem, żeby wpasowała się w śliczny obrazek

Po porodzie była potwornie nieszczęśliwa. Nie rozumiałem tego, bo w mojej opinii, miała wszystko: wielki, piękny dom razem z obsługą, samochód, dostęp do najlepszej opieki medycznej, kartę kredytową bez limitu. No i zdrowego, cudownego synka.

– O co ci chodzi? – krzyczałem na nią, kiedy płakała, że już dłużej tak nie może. – Przecież masz nianię, możesz sobie wyjść do fryzjera, teatru czy gdzie tam chcesz! Nie musisz sprzątać, gotować, w ogóle nic robić! Co jeszcze mam załatwić, żebyś się chociaż uśmiechnęła do naszego dziecka?

Tak, generalnie można mnie nazwać nieczułym idiotą. Nie rozumiałem jej i tylko wymagałem, żeby wpasowała się w śliczny obrazek, jaki chciałem widzieć. Ale myślałem, że tak ma być. Ja miałem takie dzieciństwo: ojciec tworzył i rozwijał swoje imperium w branży elektroniki użytkowej, a matka… po prostu była. Zawsze piękna, idealnie ubrana, uczesana i pachnąca, wiecznie łagodnie uśmiechnięta, wydająca modulowanym głosem polecenia gosposi, pokojówce czy moim korepetytorom.

Byłem naiwny. Zawsze myślałem, że jesteśmy bardzo szczęśliwą rodziną. Mieliśmy wszystko: pieniądze, poważanie, a rodzice nigdy się nie kłócili. Moje kolejne dziewczyny też się ze mną nie kłóciły. Zawsze mi przytakiwały, stawały na rzęsach, żebym był z nich zadowolony. To zawsze ja zrywałem. Zwykle wtedy wybijała godzina szczerości i dowiadywałem się, że jestem tylko bogatym dupkiem, z którym trudno wytrzymać.

Lidka nie zrobiła mi pożegnalnej awantury. Może dlatego, że to była jej decyzja.

– Nie nadaję się na matkę – powtarzała wiele razy. – Właściwie to nigdy nie chciałam być matką. To był błąd.

W ogóle nie brała pod uwagę odebrania mi syna. Twierdziła, że mnie nie kocha, ale bardzo ceni. I szanuje. Oraz że widzi, jak fantastycznym ojcem jestem dla Alana.

– Nie mam, jak się nim zająć – tłumaczyła swoją decyzję. – Wiesz, że jeździmy po całym świecie. Chłopaki załatwili roczną trasę po Bałkanach. Może potem wrócimy, ale mamy nadzieję, że w międzyczasie coś się wydarzy. Ktoś nas zaangażuje…

Prychnąłem z pogardą. Nie wiedziałem do końca, czym jest ten cały teatr eksperymentalny, ale gardziłem i nim, i tymi znajomi Lidki, którzy zaniedbywali swoje rodziny, żeby grać, występować czy co tam robić. Może eksperymentować.

– Jeśli go zostawisz, odbiorę ci prawa rodzicielskie – chwyciłem się brzytwy.

– Liczę się z tym… – szepnęła. – Może tak będzie najlepiej.

Płakałem, kiedy składałem do sądu wniosek. Ale chciałem to zrobić, żeby sytuacja Alana była jasna. Jeśli miałem być jego jedynym opiekunem prawnym, to musiałem mieć pełnię władzy rodzicielskiej. Nie chciałem, żeby Lidka pewnego dnia wróciła do jego życia i zaczęła w nim mieszać.
Niestety, moja eks nie stawiła się na rozprawie. Sąd odroczył sprawę. Minęło osiem miesięcy. Znowu się nie stawiła, do tego nie było wiadomo, gdzie wysyłać korespondencję. Przebywała za granicą, ale nie miała miejsca stałego pobytu. Odeszła ze swojej grupy teatralnej, zajęła się graniem na afrykańskich bębnach, przyłączyła do jakieś innej grupy artystycznej i wyjechała do Indii.

Alan jest dzieckiem. A przecież każde dziecko chce mieć mamę

Lidki nie było przez pięć lat. Alan kompletnie jej nie pamiętał. Może dlatego, że nikt nie dbał o to, żeby jego wspomnienia się nie zatarły. Nikt z nim nie rozmawiał o matce, nie oglądaliśmy jej zdjęć ani filmów, a on nie pytał. Moja mama świetnie poradziła sobie z zastępowaniem Lidki w typowo kobiecych sprawach, jak wybieranie kostiumu na bal przebierańców czy pieczenie ciasta na szkolny piknik. W prywatnej szkole nikt nie piętnował dziecka bez mamy ani też nikt nie robił z tego wielkiego „halo”. Ułożyliśmy sobie życie, było nam dobrze we dwóch, plus babcia.

A potem Lidka wróciła i koniecznie chciała zobaczyć się z synem.

– Zwariowałaś? – naskoczyłem na nią, kiedy się spotkaliśmy. – On nie ma traumy, że odeszłaś. Prowadzi normalne życie. Co chcesz zrobić? Pojawić się, powiedzieć „cześć, to ja, mamusia”, a potem znowu zniknąć? Żeby za tobą tęsknił? Żeby czekał, kiedy znowu wrócisz? Kolejne pięć lat?!

– To jest moje dziecko – szepnęła, kuląc ramiona. – Nie możesz mi zabronić się z nim widywać…

Przypomniałem jej, że zgodziła się zrzec praw rodzicielskich. Ona, że to nigdy nie doszło do skutku. Fakt, poddałem się po półtora roku sadowej karuzeli i wycofałem wniosek z sądu. Nagle tego pożałowałem.

– Porzuciłaś go – wycedziłem. – Wyjechałaś za granicę i przez pięć lat nawet nie zadzwoniłaś! Nie wiedziałabyś, gdyby umarł! Żaden sąd nie przyzna ci praw!

Na kolejne spotkanie zaprosił mnie jej adwokat. Twierdził, że Lidia nie chce odebrać mi syna. Chciała tylko się z nim widywać. Co weekend, może co dwa. Zasugerował, żebym się zgodził, bo tej batalii i tak nie wygram. Była matką Alana.

Z bólem serca powiedziałem synkowi, że mama jest w mieście.

– Ale moja mama? – zdziwił się. – Nie mieszka w Indiach?

– Przyjechała – przełknąłem ślinę. – I wiesz co? Chce się z tobą spotkać. Co ty na to, kolego?

Był dzieckiem. A każde dziecko chce mieć mamę. Poszliśmy we trójkę do parku. Alan wypytał Lidkę, co robiła przez ostatnie lata, ona pokazywała mu zdjęcia z podróży w telefonie. Obserwowałem ich i przypominało to trochę spotkanie ciotki z bratankiem. Ale po tym pierwszym razie Alan chciał się z nią widywać częściej. Pozwoliłem na to, bo nie chciałem, żeby syn mnie kiedyś znienawidził za to, że odcinam go od matki.

Nie zamierzałem jednak siedzieć z założonymi rękami, kiedy ona mieszała w głowie mojemu dziecku! Lidka zabierała go na spacer po mieście. Ja wziąłem go nad morze i pływaliśmy na skuterze wodnym. Ona poszła z nim do lasu, ja kupiłem nam bilety na Gran Canarię. Z nią poszedł do zoo, ja po trzeciej klasie zabrałem go do Kenii na safari.

Prawdę mówiąc, czekałem na katastrofę. Wiedziałem, że Lidka długo nie wytrzyma w jednym miejscu. I miałem rację. Któregoś dnia po prostu zadzwoniła i powiedziała, że niestety, nie przyjedzie po Alana. Dostała angaż w jakiejś kapeli. Wyjeżdżała i nie wiedziała, kiedy wróci. W ciągu trzech miesięcy mój ważący czterdzieści dwa kilo syn schudł siedem kilogramów. Nie jadł, budził się w nocy, spadła mu koncentracja, musieliśmy zatrudnić korepetytorkę.

– Nigdy więcej nie wpuszczę jej do naszego życia – syczałem, a moja mama kiwała głową z powagą. – Zniszczyła go… Ale to się nie powtórzy!

Złożyłem ponownie wniosek o pozbawienie jej praw rodzicielskich. Wynająłem drogą kancelarię i kazałem im użyć wszystkich możliwych środków, żeby pokonać Lidkę w sądzie.

– Zapłacę za prywatne śledztwo – oświadczyłem. – Ona żyje nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim. Może miała jakiś konflikt z prawem. Wyciągnijcie wszystko, co się da. Musimy wygrać!

Tym razem syn nie przestał pytać o mamę

Ciągle oglądał jej zdjęcia, pisał do niej na komunikatorze, aż zablokowałem jej numer. Alan urządził histerię, ale wiedziałem, że tak będzie najlepiej. Lidka zaczęła do mnie wydzwaniać. Nie chciała zrzec się praw. Powiedziała, że może płacić alimenty, ale ją wyśmiałem.

– Jakoś mężczyźni tak robią! – krzyczała. – Nie interesują się swoimi dziećmi, ale nie odbiera im się praw na zawsze! To, co robisz, jest podłe! Ja bym ci tego nigdy nie zrobiła!

Jej adwokat klarował mi, że ona oczywiście nie chce odebrać mi syna. Była zadowolona, że mały jest u mnie. Ale chciała prawa do kontaktów. Nie regularnych – o nie! Chciała mieć prawo pojawiać się w życiu Alana, kiedy przyjdzie jej ochota i pozwoli na to napięty grafik artystki. Uznałem, że po moim trupie! Mama bardzo mnie wspierała w tej decyzji.

– Będzie ciężko, bo nasze sądy są przychylne matkom, ale damy radę – pocieszała mnie. – Wyciągniemy wszystko: że nigdy nie dała grosza na dziecko, że uciekła za granicę i je porzuciła. Znaleźli coś na nią?

Trochę tego było. Romanse, imprezy, dwa aresztowania, ale pod lekkimi zarzutami. Mój adwokat nie był dobrej myśli.

– Gdyby chciała odzyskać dziecko, przekonalibyśmy sąd, że pan jest lepszym opiekunem. Ale ona chce tylko widzeń. Nie wygramy tego. Radzę się dogadać.

To był maj, zupełnie jak w piosence. Naprawdę pachniało bzem. Mecenas kazał mi wykonać gest dobrej woli. To miało dobrze wyglądać w sądzie. Pozwoliłem więc Lidce znowu spotkać się z Alanem, zabrać go do parku. Kiedy odprowadziła syna do domu, był cały szczęśliwy.

– Patrz, tato! Znalazłem dwie czterolistne koniczynki! Dwie! Szukaliśmy z mamą cały dzień! I mam!

Zapanowałem nad twarzą, żeby się nie skrzywić. Lidka widziała syna po raz pierwszy od jedenastu miesięcy i zabrała go do parku, żeby przez parę godzin grzebał w trawie. Żałosne.

Postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby całkowicie ograniczyć jej kontakt z Alanem

Potem już nie miałem tyle dobrej woli. Alan miał końcówkę roku szkolnego. Chciał dostać średnią 5,0 i świadectwo z czerwonym paskiem. Obiecałem mu za to wycieczkę do Disneylandu. Żeby jeszcze bardziej zachęcić młodego do wysiłku, zabrałem go na weekend w czerwcu do największego aquaparku w Europie. Chciałem, żeby miał jak najwięcej intensywnych wrażeń. Żeby nie myślał o Lidce. Bo nie zamierzałem słuchać swojego adwokata. Postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby całkowicie ograniczyć jej kontakt z Alanem. Tylko tak mogłem chronić syna przed cierpieniem, jakie na pewno by mu zadała, znowu znikając.

Alan zabrał się do tego wypracowania o najlepszym wspomnieniu zaraz po przyjściu ze szkoły. Gosposia zrobiła na wieczór risotto z suszonymi pomidorami i kiełbaski w cieście. Podgrzałem wszystko, nakryłem do stołu i poszedłem po syna. Okazało się, że zasnął nad lekcjami. Nic dziwnego, była straszna duchota, a on był zmęczony. Położył głowę na biurku i spał z otwartymi ustami. Chciałem go pogłaskać, kiedy zauważyłem kartkę papieru i wystający spod jego dłoni tytuł: „Moje najlepsze wspomnienie”.

Zmieniłem swoje nastawienie do Lidki

Uśmiechnąłem się i wysunąłem kartkę. Ciekawiło mnie, co wybrał. Wycieczkę do Legolandu czy może do aquaparku? Nie, pewnie safari! Był zafascynowany stadem słoni u wodopoju! A może ten spontaniczny weekend nad Bałtykiem, kiedy szaleliśmy na skuterach wodnych? Miał tyle wspomnień do wyboru! Zapewniłem mu materiał nie na wypracowanie, tylko na powieść w trzech tomach!

Zacząłem czytać. I nagle wszystko stało się inne. Albo zrozumiałem, że zawsze było inne, niż mi się wydawało.

„Moje najlepsze wspomnienie to spacer z moją mamą po parku. Park jest niedaleko domu i często tam chodzę, ale nigdy nie było tak fajnie jak wtedy. Mama przyniosła kocyk i kanapki. Jedliśmy je razem, a potem szukaliśmy czterolistnej koniczynki. Znalazłem dwie, a mama jedną. Potem robiliśmy zdjęcia łabędziom. Bardzo lubię wspominać ten dzień, bo kocham moją mamę i wtedy było super. Bardzo bym chciał chodzić z nią częściej na różne wycieczki albo pojechać na wakacje.”

Wypracowanie było pełne błędów i skreśleń. Syn trzy razy zmieniał „fajnie” na „miło” i nie miał pojęcia, jak napisać „czterolistna”. Ale wydźwięk tekstu był jasny. Alan nie wybrał żadnego momentu ze mną. Słonie w Kenii i turbozjeżdżalnie wodne przegrały z jednym z niewielu spotkań z matką. To było tylko kilka godzin w parku koło domu, a dla niego najważniejsze wspomnienie w życiu…

Nie powiedziałem Alanowi, że przeczytałem wypracowanie. Obudziłem go delikatnie i poszliśmy na kolację. Przy posiłku przełamałem się i zacząłem z nim rozmawiać o Lidce. Najpierw był skrępowany, jakby się bał, że przyznając, iż chciałby ją zobaczyć, mnie zrani. Zapewniłem go, że całkowicie mi się podoba ta myśl.

– Jeśli chcesz się spotykać z mamą, to w porządku – powiedziałem. – Ale musisz wiedzieć, że mama może w każdej chwili znowu wyjechać. Może jej nie być przez rok, kilka lat, albo nie wróci już wcale. Z mamą nigdy nie wiadomo. Więc będziesz tęsknić.

– Wiem, tato – odparł. – Ale przecież kiedy jej nie będzie, ty będziesz, prawda? Ty zawsze jesteś, więc nigdy nie zostanę sam. To nawet jak będę trochę tęsknić, nic się nie stanie, prawda?

Pomyślałem, że mój syn jest dojrzalszy, niż myślałem. Może nawet… dojrzalszy niż ja. Wiedział, że jeśli otworzy się na drugiego człowieka, to może zostać zraniony. Liczył się z tym, że będzie cierpiał, ale mimo to chciał by matka była obecna w jego życiu. Przytuliłem go i zapewniłem, że zawsze będę przy nim.

A rano wycofałem wniosek z sądu. Lidka była szczęśliwa. Obiecała, że teraz zorganizuje to inaczej.

– Będę z Alanem w stałym kontakcie – zapewniła. – Będziemy do siebie dzwonić i pisać. Nie zniknę jak wtedy. Przysięgam.

Reklama

Postanowiłem jej zaufać. Na razie jest w Polsce, spotyka się z synem, często przychodzi do nas do domu. Patrzę, jak gotuje w mojej kuchni jakieś hinduskie dania i jak Alan jej pomaga. Słucham, jak grają razem na bębnach, które Lidka przynosi, i jak śpiewa w nieznanych mi językach. Śmieję się, kiedy tarzają się po dywanie albo odgrywają zabawne scenki. Wiem, że ona niedługo znowu stąd odleci. Taką ma naturę, jak kolorowy motyl albo egzotyczny ptak. Nie potrafi żyć w jednym miejscu. Ale wiem, że popełniłbym straszliwy błąd, gdybym tylko dlatego uniemożliwił jej kontakt z synem. To ja się boję opuszczenia i zranienia. Alan nie. On cieszy się każdą chwilą spędzoną z mamą. A potem zostaje ze mną. I to ja przejmę jego ból, kiedy ona znowu zniknie. To moja rola. Jestem tu dla niego.

Reklama
Reklama
Reklama