Reklama

Byłem przekonany, że nasze małżeństwo z Weroniką jest wręcz wzorcowe. W końcu dwadzieścia pięć lat wspólnego życia to kawał czasu. Tymczasem niespodziewanie dopadł nas poważny kryzys i to w momencie, gdy myśleliśmy, że będzie już tylko z górki. Sprzedaliśmy nasze mieszkanie w blokowisku i przenieśliśmy się na peryferie, do domku, który żona odziedziczyła po swojej babci.

Reklama

– Tu jest prawie jak na wsi! – nie kryłem swojego entuzjazmu.

– Taaa – małżonka sceptycznie przyglądała się okolicy. – Tylko strasznie zaniedbane to wszystko!

– Przynajmniej nie grozi nam tu nuda, skarbie – zapewniłem ją. – Głowa mi aż pęka od pomysłów, jak to wszystko urządzić.

Moja żona jakby skamieniała, jedynie praca w banku wprowadzała do jej życia odrobinę regularności. Ja z kolei starałem się wykorzystać każdą chwilę na budowanie naszego gniazdka, a ona tylko godzinami oglądała TV albo czytała głupie harlequiny. Niespodziewanie, pewnego dnia, coś w nią wstąpiło, sam nie mam pojęcia co. W każdym razie, gdy wróciłem z roboty, ujrzałem swoją małżonkę całą upaćkaną błotem, kopiącą dół łopatą na podwórku.

– W ogrodzie?! – warknęła, nie przerywając swojego zajęcia, kiedy spytałem, co wyczynia. – Ogród to dopiero tu powstanie.

Kiedy Ania nagle zapałała ogromną miłością do ogrodnictwa, nie wiedziałem, co o tym myśleć. Super, że znalazła sobie hobby, ale trochę mnie zdziwiło, jak bardzo się w to wkręciła. Porzuciła nawet nasze plany wakacyjne, bo stwierdziła, że nie ma na to czasu. Cały urlop spędziła z nosem w grządkach, a paczki z zamówionymi w sieci sadzonkami przychodziły niemal codziennie. Kopała i sadziła jak opętana…

Wieczorami zasypiała jak dziecko i gdyby nie to, że tryskała radością, to chyba zacząłbym się o nią niepokoić. We wrześniu zobaczyłem, że do sąsiada przyjechała koparka. Najwidoczniej robił wykopy pod fundamenty. Zagadałem go i poprosiłem o pomoc. Od dawna chciałem mieć oczko wodne na działce, więc poprosiłem, żeby mi je wykopali.

Od kiedy interesują ją rośliny?

W ferworze pracy kompletnie zapomniałem o żonie, która akurat była na jakimś kursie. Niestety, to był poważny błąd z mojej strony, ponieważ kiedy już wróciła do domu, rozpętało się prawdziwe piekło.

– Jakim prawem rządzisz się na moim terenie?! – darła się wniebogłosy. – Planowałam w tym miejscu piękny ogród, a nie jakieś durne bajoro!

– Kochanie, przecież tam było samo bagno – przełknąłem jakoś tę kwestię „mojego terenu” i starałem się ją udobruchać. – W takich warunkach i tak by tam nic nie wyrosło.

– Taki z ciebie ekspert?! – parsknęła z kpiną. – Co ty właściwie wiesz o ogrodnictwie?

– Tobie przypadł ogródek, a mnie oczko wodne – wyjaśniałem. – Powinniśmy oboje posiadać swoją własną przestrzeń. To jest uczciwe rozwiązanie.

– Uczciwe byłoby najpierw skonsultować się ze mną, a nie knuć za moimi plecami. Jesteś zwykłym tchórzem i cwaniakiem!

Na szczęście w końcu się pogodziliśmy... To znaczy ona przeprosiła, a ja dałem słowo, że ten nasz stawik będzie czymś w rodzaju oczka wodnego. Niech sobie w nim hoduje te swoje lilie albo tataraki czy co tam chce, byleby tylko znalazło się miejsce dla paru karpi.

– Nie traktujesz mnie poważnie – oznajmiła małżonka. – Mam już dosyć pracy w banku. Radzę sobie świetnie z kwiatami i zastanawiam się nad zmianą zawodu.

– Zamierzasz na tym zarabiać? – odparłem z lękiem, bo jeśli o to chodzi, to zdolności do prowadzenia interesu Weronika nie miała.

– Czyli nie wierzysz we mnie? – zapytała prowokacyjnie, ale na całe szczęście w tej chwili pojawił się listonosz, więc mogłem się ulotnić.

Nie byłem do tego przekonany

W przeszłości już podejmowała podobne próby – najpierw sprzedawała kosmetyki, a później zajmowała się haftem i ubraniami. Niestety, za każdym razem kończyło się to niepowodzeniem. Osobiście wolałbym, aby pozostała na swoim stanowisku w banku, a po pracy robiła, na co ma ochotę. W międzyczasie pojawiły się przede mną nowe możliwości. Zadzwonił do mnie znajomy z Anglii i zaproponował robotę. W ciągu roku zarobiłbym na tyle dużo, że w końcu moglibyśmy wyremontować domek po babci, a nawet odłożyć trochę grosza na emeryturę…

– Rewelacja – Wera zerknęła w moją stronę z charakterystycznym, ironicznym uśmiechem.

– Przecież będę ci regularnie przesyłał pieniądze – przekonywałem. – Wtedy nakupisz tyle roślin, na ile tylko najdzie cię ochota.

– Ciekawe, gdzie niby mam je posadzić. Już teraz każdy skrawek gruntu jest zajęty. A to wszystko przez ciebie i ten przeklęty staw!

– Weroniko – odezwałem się z powagą. – Zamierzamy do końca życia spierać się o takie głupoty?

– To wcale nie są głupoty – warknęła. – Tu chodzi o moje ukochane hobby.

Atmosfera zrobiła się tak napięta, że parę tygodni po naszej rozmowie, gdy samolot wystartował, poczułem niesamowitą ulgę. Liczyłem na to, że trochę tęsknoty uświadomi jej, że również odgrywam istotną rolę w jej świecie. Jeśli chodzi o mnie, początkowo czułem się świetnie, prawie jak za dawnych, wolnych lat. W ciągu dnia pracowałem, a wieczorami chodziłem z kolegami do knajpy… Jakbym znowu był kawalerem.

Chciałem być we własnym domu

Jednak z upływem czasu robota zrobiła się nudna i na co dzień coraz mocniej odczuwałem brak ukochanej. W trakcie naszych rozmów telefonicznych Weronika wciąż się skarżyła, że nie ma z kim pogadać, że praca ją męczy, a na dodatek ta paskudna, zimowa aura...

– Wybacz mi, zdarzało się, że potrafiłam być niezłą jędzą – tłumaczyła się skruszona.

– Daję ci słowo, że cię kocham – mówiłem z przekonaniem.

– Mówisz tak, ale kto tam wie, co wpadnie do głowy. Mało to słychać o facetach, którzy jadą za granicę i zapominają o swoich żonach.

– Daj tylko znać, a zostawię to wszystko w mgnieniu oka i jutro będę już przy tobie – starałem się ją uspokoić.

– Nie, co ty gadasz… Taka szansa może się już nie powtórzyć! Nie zmarnuj jej – ożywiła się, kiedy wspomniałem o rezygnacji z wyjazdu.

Potrafiliśmy godzinami rozmawiać przez telefon, czasem dłużej, niż kiedy mieszkaliśmy ze sobą. Jednak z biegiem czasu sytuacja uległa zmianie – Wera stała się jakby odległa i trudno było się do niej dodzwonić. Zdarzało się, że nie odbierała ode mnie telefonu, tłumacząc się zmęczeniem, a kiedyś nawet przysnęła podczas naszej rozmowy. Starałem się delikatnie wypytać ją o powody takiego zachowania, ale najwyraźniej nie była skora do zwierzania się przez telefon.

Oskarżała mnie, że ją kontroluje

Od tamtej pory, zamiast skupiać się na swoich obowiązkach, ciągle myślałem o tym, jak moja małżonka cieszy się wolnością. Noce spędzałem na snuciu wizji, w których widziałem ją w objęciach innego mężczyzny! W końcu jakoś udało mi się ubłagać szefa o parę dni urlopu. Wstąpiłem jeszcze do samego Austina po kilka sadzonek róż dla Weroniki i wskoczyłem do samolotu. W domu byłem około godziny dziesiątej, przekonany, że żona jest teraz w pracy... Ale nie...

– Rafał! Rafciu, jesteś! – Weronika zawołała radośnie, rzucając mi się w ramiona. – Dlaczego nie dałeś mi znać, że przyjeżdżasz?

– Chciałem ci zrobić niespodziankę – odpowiedziałem, lustrując ją wzrokiem.

Wyglądała fantastycznie! Schudła, zrobiła nową fryzurę, jakby zrzuciła z siebie parę lat.

– Widzę, że radzisz sobie całkiem nieźle beze mnie – stwierdziłem z lekką ironią. – Może masz mi coś do powiedzenia?

Spojrzała na mnie i beztrosko stwierdziła:

– O co ci chodzi? – pociągnęła mnie za dłoń. – Chodź, kochanie, weźmiemy wspólną kąpiel…
Gwałtownie się wyrwałem. No proszę, ale z niej nowoczesna kobieta! W końcu powiedziałem jej, co o tym wszystkim sądzę.

– Myślisz, że ja… – wytrzeszczyła na mnie oczy. – Że mam kogoś na boku? Rafał, ty durniu! Skoro tak stawiasz sprawę, to się ubieraj, jedziemy. Poznasz mojego kochanka!

Można powiedzieć, że nie paliłem się do tego, ale grzecznie poszedłem za nią do garażu. Przez jakieś piętnaście minut jechaliśmy w kompletnej ciszy. W końcu Wera zaparkowała gdzieś na jakimś zadupiu. Wyszła z auta i pociągnęła mnie w stronę małej działki odgrodzonej siatką.

– Voilá! A oto i on, twój konkurent!

Tyle że tu nic nie było.

– Że jak? – zareagowałem tępo.

Poznałem kochanka żony

W tym momencie Weronika powiedziała, iż kupiła tę działkę po okazyjnej cenie od dziadka koleżanki. Skąd wzięła pieniądze? Braciszek nareszcie spieniężył ojcowiznę i żona dostała swoją część.

– Zawsze mówiłeś, że to moje pieniądze i tylko moje – przypomniała mi. – A ten grunt w przyszłości zamieni się w szkółkę leśną.

No i co ja na to poradzę! Byleby tylko moja żona była zadowolona. Jak wróciliśmy do domu, to do samego mojego odjazdu prawie nie wychodziliśmy z łóżka... I w taki oto sposób największy kryzys w moim małżeńskim życiu dobiegł końca, aczkolwiek dopiero wczoraj dotarła do nas kolejna dobra wiadomość. Kumpel mi powiedział, że w miejscu, gdzie moja żona kupiła grunt, ma powstać ogromne centrum handlowe. No to chyba mojej Weronice w końcu udało się ubić interes stulecia!

Reklama

Rafał, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama