„Żona przepuściła moją wypłatę na Black Friday. Kazałem jej wszystko zwrócić, bo rachunki same się nie zapłacą”
„– Co tu wyjaśniać? Przecież nic się nie stało. Zawsze sobie radzimy – jej beztroski ton głosu niemal mnie sparaliżował. – Nic się nie stało? Kasia, nie mamy pieniędzy na podstawowe rzeczy! A ty kupujesz niepotrzebne gry, skórzane buty i kawę, jakbyśmy byli bogaczami! – wybuchnąłem”.
- Redakcja
Piątek. Znowu ten sam schemat: pobudka o świcie, szybkie śniadanie, dziecięce wrzaski zza ściany, a potem osiem godzin w warsztacie, gdzie ścigam się z czasem i własnym zmęczeniem. Wracałem do domu, marząc o chwili spokoju, ale od jakiegoś czasu to spokój wydaje się u nas towarem deficytowym. Kasia... No cóż, kiedyś była inna. Lubiła książki, długie spacery i grzane wino na rynku zimą. Teraz? Zakupy. Wiecznie zakupy. Kartony z paczkami piętrzą się w przedpokoju jak jakieś osobliwe trofea, a ja? Ja tylko patrzę na te stosy rzeczy, których nie potrzebujemy, i czuję, jak rośnie mi gula w gardle.
Ostatnio się pokłóciliśmy – o co? O kolejną „okazję życia”, której Kasia nie mogła odpuścić. Jarek mówi, że przesadzam, że kobiety już tak mają. Może i mają, ale rachunki same się nie zapłacą. Wciąż liczę każdą złotówkę, a ona wydaje, jakbyśmy mieli studnię bez dna. – „Stary, weź to na luz” – powtarza Jarek, ale luz to ostatnie, na co mogę sobie pozwolić. I coś mi mówi, że po dzisiejszym dniu luzu w tym domu będzie jeszcze mniej.
Wściekłem się
Wszystko zaczęło się, kiedy usiadłem wieczorem przed komputerem, żeby zapłacić rachunki. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy system odrzucił moją kartę. – „Błąd? Niemożliwe” – mruknąłem pod nosem i sprawdziłem konto. Patrzę na saldo: zero. ZERO! Serce zaczęło mi walić jak młotem. Zacząłem przeglądać historię transakcji, a tam same „Black Friday Deals”. Sklep za sklepem, każdy za kilkaset złotych. Gry komputerowe, ubrania, jakiś cholerny ekspres do kawy, choć mamy jeden, który działa. Moja wypłata poszła na... promocje.
Kasia wróciła do domu chwilę później z szerokim uśmiechem i torbami pełnymi zakupów. Stała w przedpokoju, nieświadoma, że właśnie otwiera puszkę Pandory.
– Kasia, możesz mi powiedzieć, co to wszystko ma znaczyć? – spytałem lodowatym tonem, wstając z krzesła.
Zerknęła na mnie zaskoczona.
– No co? Były świetne promocje! – odpowiedziała, jakby to załatwiało sprawę.
– Świetne promocje? Kasia, te pieniądze były na rachunki! Na prąd, gaz! – głos mi drżał. – Przestań dramatyzować, Bartek. Zaoszczędziłam mnóstwo! – rzuciła, machając ręką. Podeszła do mnie, jakby nic się nie stało.
– Zaoszczędziłaś?! Wydając wszystko, co mieliśmy?! I co teraz? Mam się cieszyć, że będziemy siedzieć w ciemności?! – krzyknąłem.
– Zawsze wszystko wyolbrzymiasz – zaczęła rozpakowywać torby, jakby ten temat już był zakończony.
Żona nie widziała problemu
Kasia zamknęła się w sypialni zaraz po kolacji, zostawiając mnie samego z moimi myślami. Patrzyłem na stosy zakupów, jakbym próbował je zrozumieć. Na stole leżała jakaś nowa torebka – skórzana, błyszcząca – zupełnie nie w naszym stylu życia. Czy ona naprawdę nie widzi, co robi? Przecież to nie pierwszy raz. W zeszłym miesiącu kupiła blender za pół tysiąca, który „koniecznie musiał być”. Rok temu telewizor, bo „na starym już nic nie widać”. A teraz... teraz to już przegięła.
Pukałem do drzwi sypialni. Raz, drugi.
– Kasia, musimy pogadać.
Cisza. Po kilku minutach w końcu wyszła. W jej oczach widziałem tę samą obronną postawę co zawsze.
– Możemy chociaż spróbować to wyjaśnić? – spytałem spokojnie, bo krzyki niczego nie zmienią.
– Co tu wyjaśniać? Przecież nic się nie stało. Zawsze sobie radzimy – jej beztroski ton głosu niemal mnie sparaliżował. – Nic się nie stało? Kasia, nie mamy pieniędzy na podstawowe rzeczy! A ty kupujesz gry, skórzane buty i kawę, jakbyśmy byli bogaczami! – wybuchnąłem.
– Bartek, zawsze musisz robić z tego dramat. Może i wydałam więcej niż planowałam, ale przecież jakoś to naprawimy – wzruszyła ramionami, jakby w ogóle mnie nie słyszała.
Czułem, jak ogarnia mnie frustracja.
– Nie, Kasia, to ty ciągle robisz błędy, a ja muszę je naprawiać! Ale teraz nie ma już czego łatać! – odwróciła się na pięcie i zamknęła drzwi.
Zostałem sam, z garścią rachunków w dłoni i coraz większym poczuciem bezradności.
Chciałem, żeby wszystko oddała
Siedziałem w kuchni z głową w dłoniach, kiedy usłyszałem, że Kasia wychodzi z sypialni. Wsunęła się do kuchni jak cień, jakby miała nadzieję, że jej nie zauważę.
– Nie możemy tak tego zostawić – powiedziałem stanowczo.
Zerknęła na mnie z niechęcią, ale usiadła naprzeciwko.
– Czego jeszcze ode mnie chcesz? Już powiedziałam, że przesadziłam. Co mam teraz zrobić? Oddać te rzeczy? – rzuciła z ironią.
– Tak, może właśnie to byłoby dobrym pomysłem – odparłem chłodno.
– Kasia, ty naprawdę nie rozumiesz, ile kosztuje to, żebyśmy mogli normalnie żyć. Te pieniądze to moja ciężka praca, a ty je wydajesz na jakieś głupoty.
Milczała przez chwilę, wpatrując się w blat.
– Bartek, czy ty myślisz, że to wszystko jest takie proste? Że po prostu przestanę wydawać, i już będzie dobrze? – Jej głos zaczął drżeć.
– A nie? To przecież logiczne. Wydajesz mniej, mamy więcej. To nie matematyka kwantowa – prychnąłem, ale wtedy podniosła głowę i spojrzała na mnie inaczej.
– Ty nigdy tego nie zrozumiesz – powiedziała cicho. – Nie rozumiesz, jak to jest czuć się gorszą. Widzieć, jak inni mają lepsze życie, ładniejsze rzeczy, a ty... ciągle liczysz grosze.
Zamurowało mnie. Nigdy wcześniej tak do mnie nie mówiła. Zawsze była dumna, pewna siebie, a teraz widziałem w niej kogoś zupełnie innego.
– Kasia, myślisz, że ja nie chcę więcej? Że nie chciałbym nowego auta, fajnych wakacji, lepszego życia? Ale to, co robisz, to nie jest rozwiązanie. Życie to nie pieprzony Instagram! – rzuciłem.
– Może nie, ale czasem chciałabym, żeby było – szepnęła, a ja poczułem, że w tej jednej chwili mówi więcej prawdy, niż przez ostatnie miesiące razem wzięte.
Poradziłem się brata
Następnego dnia spakowałem torbę i poszedłem do Jarka. Nie powiedziałem Kasi, że znikam na kilka dni – tylko rzuciłem, że „muszę ochłonąć”. Może to było dziecinne, ale potrzebowałem dystansu. Jarek, jak to Jarek, przywitał mnie ze swoim typowym luzem.
– Bartek, co ty, z domu cię wyeksmitowali? – rzucił żartem, widząc torbę.
– Coś w tym stylu – odpowiedziałem i usiadłem na jego kanapie.
Przez następne pół godziny opowiedziałem mu wszystko, od początku do końca. Jarek słuchał, jakby oglądał jakiś film sensacyjny. W końcu wzruszył ramionami.
– No dobra, Bartek. Ale przecież to nie jest koniec świata. Ludzie mają gorsze problemy.
– Może i mają, ale ja nie mogę dłużej tak żyć. Czuję się jak bankomat, Jarek. Pracuję, przynoszę pieniądze, a potem patrzę, jak wszystko się rozpływa – powiedziałem, zaciskając pięści.
– Może ona nie jest taka zła. Po prostu... nie ogarnia pieniędzy. Wiesz, nie każdy ma dryg do finansów – próbował mnie pocieszać.
– To nie o pieniądze chodzi. To jest jak zdrada, tylko zamiast kochanka, ona ma kuriera – wyrzuciłem z siebie, a Jarek parsknął śmiechem, choć dla mnie to wcale nie było zabawne.
Przez te dwa dni u Jarka dużo myślałem. Może Jarek miał rację? Może Kasia naprawdę nie robiła tego specjalnie, tylko próbowała coś sobie zrekompensować? Zrozumiałem jedno – albo zaczniemy rozmawiać na poważnie, albo nasze małżeństwo nie ma szans. Wieczorem, po kilku piwach, Jarek rzucił:
– A pomyślałeś o terapii?
– Terapii? – zmarszczyłem brwi.
– No stary, przecież nie chodzi o leczenie. Chodzi o to, żeby ktoś wam pomógł się dogadać. Pomyśl o tym – rzucił, włączając telewizor.
Kiedy następnego dnia wróciłem do domu, czekało mnie coś trudniejszego niż praca w warsztacie. Rozmowa z Kasią.
Żona była obrażona
Kiedy wróciłem do domu, pierwsze, co zauważyłem, to torby ustawione pod ścianą. Te same, które jeszcze kilka dni temu były dumą Kasi. Teraz stały tam, jakby czekały na swoje ostatnie pożegnanie. Kasia krzątała się po kuchni, udając, że mnie nie zauważyła.
– Co to? – zapytałem, wskazując na torby.
– Zwroty – odpowiedziała oschle, nie odrywając wzroku od zlewu. – Masz swoją rację, Bartek. Więc proszę, oddaję wszystko.
Przyglądałem się jej przez chwilę. Myślałem, że poczuję ulgę, może wdzięczność. Ale zamiast tego był tylko jakiś dziwny ciężar w powietrzu.
– Kasiu... – zacząłem, ale przerwała mi, obracając się gwałtownie.
– Co, Bartek? Chcesz jeszcze jakieś kazanie wygłosić? Już wiem, że wszystko schrzaniłam. Nie musisz mi tego powtarzać.
Z jej twarzy biła złość, ale oczy... Oczy mówiły coś innego. Może smutek, może zawód – nawet nie wiem, czy bardziej sobą, czy mną.
– Nie o to chodzi. Chciałem tylko powiedzieć, że doceniam... że próbujesz coś naprawić – odparłem spokojnie, ale jej to nie uspokoiło.
– To nie chodzi o naprawianie – syknęła. – Robię to, bo nie mam wyboru.
– Może nie musisz tak wszystkiego oddawać... – zacząłem, ale rzuciła mi spojrzenie, które mówiło: „zamknij się, póki możesz”.
Resztę wieczoru spędziła na pakowaniu paczek. Wszystko szło na zwrot: torebka, ekspres, nawet gry. Kurier przychodził jeden po drugim, zabierając kolejne kartony. Ja siedziałem w milczeniu i patrzyłem, jak to robi. Czułem, że powinienem coś powiedzieć, może przeprosić za swoje słowa, ale z drugiej strony – czy to ja byłem winny?
Kasia z każdym zwrotem wyglądała, jakby znikał kawałek jej dumy. Ale ani razu nie powiedziała: „przepraszam”. Nawet się nie zająknęła. A ja, zamiast czuć, że coś między nami się naprawia, czułem tylko, jak rośnie dystans. Ostatni karton zamknęła z impetem, spojrzała na mnie i powiedziała:
– Wszystko załatwione. Zadowolony?
Nie odpowiedziałem. Bo prawda była taka, że nie byłem.
Bartek, 37 lat