„Żona przez 40 lat robiła ze mnie swojego parobka, a córki brały przykład. Szczęka jej odpadła, gdy zostawiłem jej list”
„Gdyby ktoś nas obserwował z zewnątrz, pewnie pomyślałby: >>Cóż za zgodne małżeństwo! Tyle wsparcia i miłości
- Listy do redakcji
Zdarza się, że na starcie wspólnego życia płonie w nas gorące uczucie, ale po latach zastępuje je pogarda i nienawiść. Czy dla pozorów i zadowolenia paru krewnych powinniśmy rezygnować z szansy na radość i spełnienie? Czy nie mamy prawa zawalczyć o swój kawałek nieba, nawet jeśli oznacza to porzucenie iluzji idealnej familii?
Kiedy dostrzegłem swoją żonę siedzącą naprzeciwko mnie podczas pierwszego posiedzenia sądu w sprawie naszego rozwodu, w głowie zakotłowały mi się różne myśli. Jej spojrzenie wyrażało niechęć i wrogość. Jednak po chwili, pod wpływem pytań zadawanych przez sąd, oświadczyła, iż zawsze mnie kochała, i to trwa po dziś dzień. Z jej relacji wynikało, że przez cztery dekady tworzyliśmy udany i harmonijny związek małżeński.
Czemu więc pewnego dnia postanowiłem ją opuścić?
Na świat przyszło dwoje naszych dzieci. Dorobiliśmy się dwóch mieszkań, niewielkiego domku za miastem, a także całkiem sporej działki. Auto, z którego korzystała moja małżonka w celach służbowych, stanowiło prawdziwą perełkę w naszym domowym budżecie. Córki dostały się na studia i radziły sobie całkiem nieźle. Obydwoje zarabialiśmy na tyle przyzwoicie, że nie musieliśmy się głowić, czy wystarczy nam funduszy do kolejnej wypłaty.
Dla postronnych obserwatorów uchodziliśmy za przykład idealnego związku małżeńskiego. Cóż, taka jest natura ludzkich osądów – kierujemy się wrażeniami, które często maskują prawdziwy obraz sytuacji. Być może dlatego, gdy dwa lata temu wyznałem kumplowi, że planuję zostawić Halinę, ten popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Wpadła ci w oko jakaś babka? – zagadnął.
Zobacz także
Czy facet musi od razu mieć jakąś babę na boku, kiedy myśli o tym, żeby zostawić żonę? U mnie sprawa wygląda tak, że przez całe 40 lat, które jestem po ślubie z Halinką, ani razu nie wdałem się w romans. Mam swój honor i trzymam się konkretnych zasad. Poza tym nawet nie miałem w sobie takiej chęci, żeby prowadzić podwójne życie. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, bo przynajmniej raz na miesiąc zdarzało mi się jechać gdzieś służbowo.
– To w takim razie, jaki jest powód? – drążył temat kumpel.
– Wiesz, ja po prostu już jej nie kocham.
– No i co z tego? – parsknął. – Moja stała mi się obojętna wieki temu, a dalej grzęznę w tym syfie! Słuchaj, macie dwa mieszkania, jedno konto bankowe, dzieci. Kiedy człowiek się zestarzeje, to raczej myśli o ciepłym zaciszu, a nie rajskich plażach.
Fakt, jakiś czas temu stuknęła mi sześćdziesiątka, ale w żadnym wypadku nie odnoszę wrażenia, że jestem w podeszłym wieku. Można powiedzieć, że dopiero rozpoczynam nowy rozdział swojego życia.
– Zawsze starałam się nie mieszać w twoje życie – wyznała mi zaś wtedy moja siostra – lecz muszę przyznać, że… bardzo mnie to cieszy.
Kiedy stanęliśmy na ślubnym kobiercu, bliscy nie posiadali się z radości, że zdecydowałem się związać z Haliną. Moja siostra i moja żona stały się wręcz nierozłączne! Ale to nie trwało wiecznie. Pobraliśmy się po zakończeniu studiów. Niedługo później na świat przyszły nasze dwie córeczki. Udało mi się otrzymać mieszkanie od pracodawcy, a do tego zdecydowałem się na kupno sporego lokum po rodzicach. Rozpocząłem także prace nad budową domu za miastem.
Przekazywałem jej całe moje wynagrodzenie
Z zewnątrz mogło się wydawać, że stanowimy udaną parę, która świetnie się nawzajem rozumie, wspomaga i kocha. Jednak z tym zakochaniem wcale nie było tak, jak sądzili postronni obserwatorzy. Obecnie mam pewność, że moja małżonka nigdy nie żywiła do mnie głębszych uczuć. Zwyczajnie chciała iść na swoje. Parę lat wstecz przypadkowo usłyszałem jej konwersację z naszymi córkami.
– Zapamiętajcie, mężczyzna jest po to, żeby spłodzić wam dzieci. Gdy już to nastąpi, powinnyście stać się szyją, która będzie kontrolować ruchy głowy waszego partnera. Chłopa należy trzymać w ryzach, ale nie za mocno, aby wam się nie zerwał z kagańca.
Wprost nie mogłem pojąć, że rodzicielka przekazuje takie „mądrości” własnym dzieciom! Nie wspominała ani słowem o uczuciach czy wzajemnym zaufaniu między małżonkami. Jej przesłanie było jasne: wy oddajecie się mężowi fizycznie, a w zamian powinnyście oczekiwać konkretnych korzyści. Ten podsłuchany dialog uświadomił mi, że Halina nałożyła mi obrożę na szyję już bardzo dawno temu. Przekazywałem jej całą swoją wypłatę. Nie dlatego, że jestem taki porządnicki. Po prostu na początku naszego związku nie opływaliśmy w dostatki, a moja żona była mistrzynią oszczędności. No i tak już zostało. Ja zarabiałem pieniądze, a małżonka zajmowała się domem i wychowywaniem naszych pociech.
Nadszedł w końcu moment, gdy również ona rozpoczęła pracę zawodową. Zrządzeniem losu jej kariera nabrała rozpędu i już po roku awansowała na stanowisko dyrektora. Dość szybko dostrzegłem, że jej władczy sposób kierowania zespołem w biurze zaczął przenikać do naszego życia rodzinnego. Przekonałem się o tym pewnego razu, kiedy na pościelone łóżko niedbale rzuciłem dekoracyjne poduszki. Wyszło na jaw, że za każdym razem powinny być ułożone w ściśle ustalony sposób. Kłótnia, która rozpętała się z tego powodu, była dla mnie totalną niespodzianką.
– Czy to w ogóle jest istotne? – dopytywałem.
– Tak, jest! Bo takie jest moje życzenie!
– No dobra, jeżeli dzięki temu poczujesz się lepiej… – dałem sobie spokój z dalszymi pytaniami.
Zazwyczaj odpuszczałem i pozwalałem jej robić po swojemu
Z natury lubię postawić na swoim, ale w domu zależało mi na zgodzie, więc codziennie godziłem się na ustępstwa. Bo czy warto było walczyć? O bzdury takie jak poduszki, porę sprzątania, harmonogram czy kolejność porządków domowych...? Tak więc Halinka sukcesywnie łagodziła moje ostre usposobienie. Jednak nadal zdarzało mi się czasem zjeżyć. Wtedy moja żona robiła minę męczennicy, a mnie od razu przychodziły na myśl obrazy moich wiecznie kłócących się rodziców.
Pomyślałem sobie wtedy: „Dlaczego dzieciaki miałyby pamiętać to samo, co ja?”. Podchodziłem więc do mojej żony i, nawet jeśli byłem przekonany o swojej słuszności, oświadczałem:
– W porządku, poniosło mnie. Jeżeli powiedziałem coś, co cię zraniło, to bardzo mi przykro.
Ostatnio zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę w ciągu całych naszych czterdziestu wspólnych lat, ani razu nie usłyszałem od Haliny słowa „przepraszam”... Aż w końcu moja żona przejęła pełną kontrolę nad wszystkimi domowymi sprawami.
– Człowieku, ty nie masz bladego pojęcia o życiu – ciągle mi powtarzała. – Lepiej wracaj do swoich papierów.
– No ale… – usiłowałem się sprzeciwić.
– I znowu zaczynasz narzekać, przecież już o tym gadaliśmy.
Kiedy moje córki osiągnęły pełnoletność, zaczęły brać przykład z żony i odnosić się do mnie jak do jakiegoś pariasa. Pamiętam, jak w dniu moich urodzin, podczas sporego przyjęcia, które zorganizowaliśmy, najstarsza wparowała do salonu, mając do mnie pretensje o niepozmywane gary po porannym posiłku. Jak zareagowałem? No cóż... obróciłem całą sytuację w żart. Nie dlatego, że stchórzyłem przed córcią. Chodziło mi o to, żeby na zewnątrz sprawiać wrażenie wzorowej familii. Wisienką na tym torcie była pewna sytuacja wieczorową porą, kiedy moja Halinka rzuciła:
– Marnie się wysypiam, gdy dzielimy łóżko.
– To może sprawmy sobie nowe łoże? – zaproponowałem.
– Już zamówiłam oddzielne posłania dla każdego z nas.
Zbaraniałem. Właśnie dała mi kosza...
Postanowiliśmy zatem sypiać najpierw w oddzielnych łóżkach, a potem i pokojach. W przybliżeniu raz na miesiąc Halinka wpadała do mnie na numerek. Brała to, na co miała ochotę i migiem zmywała się do siebie. Kiedy ja okazywałem podobne pragnienia, stanowczo odmawiała. Pojąłem, jaka jest moja funkcja – mam zarabiać kasę, chodzić z nią na imprezy, robić za erotyczną poduszkę, a oprócz tego siedzieć cicho i potakiwać na wszystko, co zadecyduje babskie konsylium. Uświadomienie sobie tego sprawiło, że się zbuntowałem.
Przed kolejnym wyjazdem w delegację napisałem do żony list.
„Halinko, oddaję wam to, co mam najcenniejsze. Muszę na jakiś czas zniknąć”.
Trochę przypomina mi to sytuację Felicjana z „Moralności pani Dulskiej”. On też bez przerwy był upokarzany i traktowany z góry. Aż przyszedł moment, kiedy ktoś zwrócił się do niego po radę. On jednak, zamiast pomóc, rzucił krótko: „Niech was szlag trafi!”. Czy jakoś podobnie.
Zrobiłem dokładnie to samo. Moja małżonka nie chciała się poddać i oddać swojej, jak mawiała, „drugiej, gorszej połówki”. Po naszej rozmowie przez telefon, podczas której zapewniłem ją, że moje odejście jest ostateczne, skontaktowała się z moją siostrą. Nie wspomniała ani słowem o uczuciach, o zdradzie emocjonalnej czy o tym, jaka pustka zapanowała w naszych czterech kątach. Zamiast tego, wyrzuciła z siebie:
– I kogo ja teraz zabiorę na bal firmowy?!
Teraz to po prostu komiczne wspomnienie – kiedyś uwiązała mnie na łańcuchu przy budzie, a ja, zamiast go przerwać, po prostu pognałem przed siebie z całą budą za sobą. W końcu mogę bez przeszkód zaczerpnąć świeżego powietrza i poczuć się swobodnie. Bliskim przekazałem wszystko, co przez lata dorobiłem. A oni nadal mają do mnie jakieś pretensje i nazywają mnie złodziejem.
Odkąd się rozstaliśmy, ani jedna z moich córek nie zadała sobie trudu, by choćby raz do mnie zadzwonić i zapytać o moje samopoczucie. Sam starałem się nawiązać z nimi kontakt, ale obie dały mi jasno do zrozumienia, że nie zamierzają utrzymywać ze mną żadnych relacji. Ostatnio moja była natknęła się na ulicy na naszego dobrego kumpla, który właśnie wrócił do kraju po długim pobycie w Ameryce.
– Słuchaj, ten łajdak mnie okradł i zostawił na lodzie – poskarżyła mu się.
– No, wreszcie... – skwitował.
Władysław, 65 lat