Reklama

Krystyna jest moją żoną od 30 lat. Nie mamy dzieci. Długo się o nie staraliśmy, ale nic z tego nie wyszło, a na adopcję nie potrafiliśmy się zdecydować. Teraz uważam, że to był największy błąd naszego życia. Przecież mogliśmy dać jakiemuś małemu człowiekowi szansę na lepszy los. A tak zostaliśmy na starość sami.

Reklama

Pewnego dnia moja żona wpadła na pomysł, jak zaspokoić swój instynkt macierzyński w inny sposób. Chciała mieć kogoś, kim mogłaby się opiekować, więc sprawiła sobie psy. Tak bardzo spodobały jej się pekińczyki, że kupiła od razu dwa.

– Jeden dla ciebie, drugi dla mnie, kochanie – rzuciła z uśmiechem. Nie byłem zachwycony pojawieniem się nowych członków rodziny. Ba! Właściwie to wściekłem się, że żona nie raczyła nawet skonsultować ze mną swojej decyzji.

– Skoro koniecznie chciałaś mieć psa, to dlaczego nie wybrałaś labradora albo jamnika? – spytałem z pretensją. – Moim zdaniem to rasy znacznie sympatyczniejsze. I o wiele bardziej inteligentne.

Te dwa pekińczyki w ogóle mi się nie podobały

Chyba szybko to do nich dotarło, bo w chwili, gdy wypowiedziałem te słowa, zostałem ugryziony w łydkę. Było to zaledwie lekkie draśnięcie, ale i tak podskoczyłem jak oparzony i złapałem się za nogę. Tymczasem moja żona tylko się roześmiała:

Zobacz także

Widzisz, jakie to mądre pieski? – powiedziała, głaszcząc jednego po głowie. – Wszystko rozumieją, więc lepiej uważaj, bo jeszcze je zdenerwujesz...

Wkrótce okazało się, że rzeczywiście muszę uważać na to, co mówię, jak mówię i kiedy mówię, bo naszym podopiecznym najbardziej odpowiadało, gdy się w ogóle nie odzywałem. I mojej żonie też. Wcześniej była spokojna i wyrozumiała, teraz wciąż miała do mnie o coś pretensje.

A to hałasowałem i Fifi się zdenerwował, a to mój głos zabrzmiał agresywnie i dla odmiany Mimi poczuła się urażona. Uwagi żony strasznie mnie irytowały. Chwilami myślałem, że nie wytrzymam.

Swoją drogą, imion tych wstrętnych psów też ze mną nie raczyła skonsultować. Oświadczyła mi tylko, że psy rasy królewskiej, jakimi są pekińczyki, nie mogą dostać takich banalnych imion jak Azor czy inny Burek, a ja na pewno tak właśnie chciałbym je nazwać...

No cóż, to prawda, że jestem raczej starej daty

Niezbyt przychylny różnym fanaberiom, ale i tak poczułem się urażony. Nie podobało mi się, że nie mam nic do powiedzenia we własnym domu, a Kryśka nie pozwala mi wymyślić nawet głupiego imienia dla psa!

Denerwowało mnie też, że żona ciągle wynajduje informacje na temat pekińczyków w przeglądarkach internetowych,
a potem opowiada wszystkim dookoła, jakie to wyjątkowe istoty z nami mieszkają. Wydawało mi się to śmieszne.
Któregoś dnia sąsiadka zażartowała, że nasze pieski wyglądają jak nastroszone miotełki. Krystyna była oburzona:

– Kiedyś w Chinach uważano, że pekińczyki mają moc odstraszania złych duchów, i nawet były czczone jako półbożki. To wyjątkowa rasa, a nie żadne miotełki!

Pani Halina nie dała się tak łatwo przegadać. Spojrzała złośliwie na Kryśkę.

– A mnie się zdawało, że Chińczycy jedzą takie pieski! – dogadała jej.

Żona zaczerwieniła się ze złości, a ja w duchu zaśmiałem się, że ktoś wreszcie utarł jej nosa. Jednak nie ośmieliłem się odezwać, bo nie chciałem awantury.

Psy stawały się u nas w domu coraz ważniejsze. Były oczkiem w głowie Krystyny i z dnia na dzień zawłaszczały sobie kolejne obszary naszego życia.

Moja żona kompletnie zwariowała!

Nie mogła wytrzymać bez swoich pupilków nawet przez chwilę, dlatego zaczęła w nocy zabierać je do naszego małżeńskiego łóżka. Dopóki spały w nogach, byłem to w stanie jakoś przeżyć. Ale psiska szybko się rozpanoszyły, zaczęły się rozpychać i w końcu musiałem przenieść się na kanapę w salonie, byle dalej od tych potworów. Kryśka nie pisnęła nawet słówka.

Byłem także zmuszony pożegnać się z kuchnią mojej żony. Bo teraz to, co najlepsze, dostawało się pieskom. Absurd? Niestety, smutna rzeczywistość...

– Aby utrzymać ich piękną, jedwabiście gładką i lśniącą sierść, trzeba zapewnić odpowiednią dietę – tłumaczyła mi Kryśka. – To muszą być produkty najwyższej jakości. Chyba to rozumiesz, prawda?

Nie rozumiałem. No bo czy to normalne, że zwierzę dostaje wędliny, a ja jem chleb z masłem? Chyba nie. Zmiany nastąpiły również w naszym sposobie spędzania wolnego czasu. Przestaliśmy na przykład wyjeżdżać, bo oba „bóstwa” źle znosiły podróże. Fifi wymiotował, a Mimi miała lęki.

Poza tym w ogóle nie mogliśmy ruszyć się nigdzie z domu, bo komu można by powierzyć takie dwa cuda? Psy sprawowały więc rządy absolutne w naszym domu.

Byliśmy ich niewolnikami

Miesiąc temu miarka się jednak przebrała. Czułem się wtedy wyjątkowo zniewolony. Od samego rana otrzymywałem kolejne dowody na to, że we własnym domu jestem nikim. Nie mogłem tego znieść.

Obudziło mnie ujadanie pekińczyków. Zanim otworzyłem oczy, poczułem, że jest mi zimno. Moja kołdra i jasiek leżały na podłodze podarte na strzępy, a po całym pokoju fruwało pierze... Chwilę później, wkładając pantofle, zorientowałem się, że moja goła stopa cała uwalana jest w psich odchodach. Te paskudne psiska narobiły mi do kapci!

Na domiar złego w drodze do łazienki po raz kolejny zostałem ugryziony w łydkę, ponieważ ośmieliłem się niechcący nastąpić na ogon Fifi.

Z wściekłości zakląłem szpetnie, a żona tylko zaśmiała się głośno. Poczułem się upokorzony jak nigdy wcześniej.

– Nie wiem, co cię tak bawi! – rozdarłem się na cały głos. – Mam dosyć tych przeklętych potworów! To paskudne, rozwydrzone psiska, a ty jeszcze bardziej je rozbestwiasz, pozwalając na wszystko! Kto jest dla ciebie ważniejszy: ja czy one? Lepiej się zastanów, bo nie zamierzam dłużej mieszkać z nimi w jednym domu!

– Czy chcesz powiedzieć, że się wyprowadzasz? – spytała ironicznie Kryśka.

– Świetny pomysł! – odparowałem i wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami.

Zastanawiałem się, co teraz będzie

No bo przecież słowo się rzekło, więc trzeba być konsekwentnym. Ale gdzie niby miałbym się wynieść? Moja skromna emerytura nie wystarczyłaby na wynajem. Nie rozmawialiśmy więcej o tamtej sytuacji i o moim ultimatum. W ogóle mało rozmawialiśmy. Starałem się Krysi unikać. Byłem na nią zły.

Po jakimś czasie zauważyłem, że żona zaczęła inaczej zachowywać się w stosunku do psów. Tak jakby próbowała je jakoś wychować. Zdarzyło jej się nawet je skarcić, co wcześniej było nie do pomyślenia. Psy jednak źle przyjmowały dyscyplinę. Wyglądało na to, że są niereformowalne i nawet ich panią zaczynało to drażnić.

I wtedy Kryśka ni stąd, ni zowąd zaczęła uskarżać się na duszności. Twierdziła też, że wszystko ją swędzi, chociaż nie widziałem, żeby miała jakąś wysypkę. Wybrała się do lekarza, a po powrocie, ku mojej wielkiej radości, oświadczyła, że to alergia na sierść.

– Chyba będę musiała trzymać się z dala od Fifi i Mimi – powiedziała mi w końcu. – Trzeba je oddać w dobre ręce.

I zaczęła szukać nowego domu dla naszych zwierząt. Przyznam szczerze, obserwowałem jej poczynania z ogromnym zadowoleniem. W końcu znalazła odpowiednią opiekunkę. Była to samotna osoba, kochająca psy i naprawdę zachwycona naszymi pekińczykami.

Reklama

Do dziś nie wiem, czy żona naprawdę nabawiła się wtedy alergii. Podejrzewam jednak, że po prostu przestraszyła się mojego ultimatum, a ponieważ jest bardzo dumna, nie potrafiła się do tego przyznać.

Reklama
Reklama
Reklama