„Żona się obraziła, bo nie było mnie przy porodzie syna. Ktoś przecież w tym domu musi pracować, żeby miała na chleb”
„Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, że u mojej ukochanej rozpoczął się poród. Nie mogłem być przy niej, kiedy na świat przychodził nasz mały skarb. Do szpitala odwiozła ją teściowa, która czuwała przy niej, gdy Klaudia dochodziła do siebie”.
- Listy do redakcji
Moja rodzina nigdy nie opływała w luksusy. Rodzice zawsze zarabiali skromnie, oscylując w granicach najniższego wynagrodzenia. Nie przymieraliśmy głodem, jednak każda większa szkolna składka stanowiła dla nas spore wyzwanie. Większość ośmiolatków nie może doczekać się zakupów nowego tornistra, piórnika oraz przyborów do rysowania. Mnie na samą myśl o wizycie z mamą w sklepie ogarniała panika. Doskonale odczytywałem wszystkie jej westchnienia, kiedy spoglądała na ceny.
Wszystko było drogie. Miałem obawy, że rzeczy, które będą mi się podobać, będą kosztować parę groszy więcej od tych, które zupełnie nie trafią w mój gust. Byleby tylko mama nie wzdychała... Klasowe wypady do kina? Wycieczki? Robiłem się blady jak ściana, kiedy nauczyciele o tym mówili w szkole. Jestem tego pewien, bo dopytywali, czy wszystko ze mną w porządku.
Zdarzało mi się jeździć na niektóre szkolne wycieczki, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo matka musi się nagimnastykować, żeby wygospodarować na to fundusze. Ojciec godzinami tyrał w pracy, ale niewiele z tego wynikało, bo nie przynosił do domu worów pieniędzy, a całe główkowanie pod tytułem „jak dociągnąć do wypłaty?” zrzucał na barki mamusi.
Postanowiłem, że moje życie będzie wyglądać inaczej
Wziąłem to na poważnie. Marzyłem o solidnych zarobkach. Nie oczekiwałem, że z dnia na dzień stanę się bogaczem, ale pragnąłem przestać zamartwiać się o kasę i zastanawiać, który żel pod prysznic wybrać w supermarkecie, kiedy dotychczasowy mi się skończy. Pierwsze kroki w pracy stawiałem już jako licealista.
Pracowałem na pół etatu w warsztacie samochodowym kumpla, który mieścił się niedaleko mojego bloku. Gość był ze mnie zadowolony i chwalił, że mam smykałkę do tego fachu. Pokazywał mi detale, tłumaczył czym się różnią poszczególne elementy, a na koniec pozwalał je złożyć i patrzył, czy ogarnąłem temat.
Zobacz także
Od zawsze motoryzacja była moją pasją, zwłaszcza majsterkowanie przy samochodach. Nie pociągało mnie szpanowanie fajnym autem czy lanserka konkretną marką. Najbardziej jarałem się grzebaniem w środku, dłubaniem w mechanizmach i kombinowaniem, jak ulepszyć działanie poszczególnych akcesoriów. Chciałem rozumieć, co trzeba podrasować albo podmienić, żeby fura chodziła jak marzenie, a przy okazji nieźle zarobić na takiej robocie, dużo lepiej niż zwykły mechanik.
Poszedłem na studia, bo rodzice mi kazali. Wychodzili z założenia, że jak zdobędę dyplom, to będę ustawiony do końca życia. Ale tak naprawdę od dzieciaka ciągnęło mnie do samochodów i to się nigdy nie zmieniło.
Po skończeniu edukacji nie podjąłem pracy zgodnej z moim wykształceniem. Zamiast tego, zaraz po opuszczeniu murów uczelni, zacząłem etat u pana Maćka. Tam spędzałem dnie od rana do wieczora. Mój pracodawca twierdził, że jestem dla niego jak syn, którego nigdy nie miał, i że w przyszłości przejmę po nim interes. Rodzice byli załamani tą sytuacją.
– Uczyłeś się przez siedemnaście długich lat po to, żeby teraz brudzić sobie ręce jakimś smarem samochodowym! – użalała się moja mama.
Mama uważała, że powinienem pracować za najniższą pensję w jakiejś instytucji finansowej, ale za to codziennie zakładać garnitur i krawat do roboty. Kompletnie nie obchodziło jej to, że zajmuję się czymś, co sprawia mi frajdę. Jeszcze jako młody chłopak, przed trzydziestką, zarabiałem trzykrotność tego co oni oboje razem.
Stać mnie było na urlop poza krajem, moje pierwsze prawdziwe wczasy w życiu. W końcu mogłem nosić ciuchy, które mi się spodobały, a nie jakieś tanie ubrania z lumpeksu. Nie musiałem się martwić, że jak pójdę do fryzjera, to zabraknie mi kasy na jedzenie. Imprezowałem, wariowałem jak każdy młody chłopak, ale też odkładałem pieniądze. Nie chciałem harować jak moi rodzice, którzy ręce po łokcie mieli w robocie, a i tak obawiali się, że jak pewnego dnia padnie pralka, to matka będzie musiała prać ręcznie, bo na nową ich nie będzie stać.
Moje konto bankowe z każdym kolejnym miesiącem rosło…
– Młody, na mnie już czas – rzekł Maciek, wycierając dłonie z brudu.
– Dobrze, sam to dokończę – mruknąłem, grzebiąc pod maską merca.
– Nie o to chodzi, zbieram się na emeryturę. Zdrówko już nie dopisuje. Chciałbym ci przekazać warsztat. Może skoczymy do baru i obgadamy sprawę, co ty na to?
Po niezbyt długich rozmowach piwkiem przypieczętowaliśmy umowę i tuż przed skończeniem trzydziestu lat stałem się posiadaczem prężnie działającego warsztatu, w którym pracowały jeszcze 3 osoby. Sam zarabiałem taką kasę, że nie miałem pomysłu, co z nią zrobić. Biedne dzieciństwo sprawiło, że nie potrafiłem szastać pieniędzmi.
No i wtedy ją zobaczyłem. Przyjechała z ojcem, żeby zreperować jego auto. Ona coś mówiła, on coś gadał, nie pamiętam dokładnie... Nie mogłem oderwać od niej oczu, nawet nie jestem pewien, czy cokolwiek powiedziałem. Mam w głowie moment, kiedy na mnie zerknęła... i chyba też się zakochała. Po prostu jakby piorun w nas trzasnął. Zakochani od pierwszego spojrzenia.
Kiedy Klaudia zaczęła się spotykać z chłopakiem, który pracował jako mechanik samochodowy, mimo że skończył studia, jej rodzice nie byli zachwyceni tym faktem. Uważali, że taka osoba nie ma w życiu większych planów i aspiracji. Na całe szczęście ich opinia w tej kwestii nie miała dużego znaczenia.
Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to właściwy moment. Nie wahaliśmy się długo. Marzyliśmy o wspólnym życiu i dzieciach. W przeciągu roku pobraliśmy się, a dwa lata później witaliśmy na świecie nasze maleństwo. Zainwestowaliśmy w przestronne, jasne mieszkanie, w którym mogliśmy czuć się komfortowo i swobodnie. Klaudia z pełnym zaangażowaniem zajęła się aranżacją wnętrza, tworząc w tych czterech kątach nasz przytulny azyl. Kochałem te chwile, gdy po ciężkim dniu pracy mogłem wrócić do moich dziewczyn – żony i córki. Problem w tym, że tych bezcennych momentów było jak na lekarstwo…
Nigdy nie brakowało w warsztacie klientów, którzy zjawiając się w ostatnim momencie, mocno się śpieszyli i byli w stanie dodatkowo zapłacić, byleby tylko samochód został naprawiony ekspresowo. Muszę przyznać, że wciąż byłem wierny swojemu postanowieniu, by za wszelką cenę uniknąć biedy. Zależało mi na tym, żeby moje oszczędności stale rosły, a przecież posiadanie żony i dziecka wiązało się z dodatkowymi kosztami.
Jakby tego było mało, Klaudia spodziewała się drugiego dziecka
Nie byłem już ośmioletnim brzdącem, który obawia się, że nie będzie go stać na kredki. Teraz byłem głową rodziny, przerażony wizją, że kiedyś będę zmuszony odmówić swojemu dziecku czegoś, na co mnie zwyczajnie nie stać. Strach niby inny, a jednak wciąż ten sam. Więc orałem jak wół, coraz bardziej i bardziej. Przesiadywałem w warsztacie do późnych godzin, podczas gdy moi ludzie dawno już szli do swoich domów.
– Skarbie, naprawdę uważam, że nie są nam potrzebne aż takie pieniądze – zaczęła spokojnie Klaudia, by z czasem coraz dobitniej wytykać mi ciągłą nieobecność w domu. – Przez to, że wiecznie jesteś w robocie, ominęło cię jak nasza córeczka zrobiła swoje pierwsze kroki. Nie dane ci było usłyszeć jej pierwszego słowa, bo ciągle siedziałeś w biurze... Tak naprawdę to praca jest twoją prawdziwą rodziną, a nie my.
– Masz pełną lodówkę i nie musisz zarabiać – burknąłem poirytowany, mając dość jej zarzutów. – Powinnaś okazać trochę wdzięczności, a nie bez przerwy się skarżyć!
Nie wytrzymała i w końcu powiedziała mi prosto w oczy:
– Co, mam ci jeszcze dziękować za to, że czuję się jak jakaś wdowa, chociaż mam męża? Może najlepiej, gdybyś mi jeszcze zafundował kochasia, który mnie czasem obejmie, wyjdzie ze mną na spacer i da całusa od wielkiego dzwonu? A na dokładkę odegra rolę tatusia dla naszego dziecka! – wyrzuciła z siebie wszystko, co jej leżało na sercu.
Zdenerwowana żona, tuż przed trzaśnięciem drzwiami sypialni, rzuciła jeszcze:
– Ledwo zipię ze zmęczenia przez ostatnie tygodnie ciąży i zajmowanie się dzieciakiem, a ty nawet palcem nie kiwniesz, żeby mi pomóc. Dlaczego? Bo koniecznie musisz dorobić jeszcze parę groszy. Przemyśl sobie dobrze, co się dla ciebie liczy i co stawiasz na pierwszym miejscu.
Żeby uniknąć kłótni, złożyłem obietnicę, że się poprawię i faktycznie przez kilka dni przychodziłem do domu wcześniej, ale... Nie dałem rady tego utrzymać na dłuższą metę. Moje zyski trochę podupadły. Wprawdzie nie na tyle, by firma stanęła na krawędzi bankructwa, ale jednak się obniżyły. W efekcie z podwójnym zaangażowaniem poświęciłem się robocie. Wychodziłem z domu, zanim Klaudia zdążyła otworzyć oczy, żeby uniknąć jej marudzenia o tym, że nigdy wspólnie nie zasiadamy do porannego posiłku.
Tak się składało, że do domu wpadałem późną nocą. Robiłem to specjalnie, żeby moja zmęczona brzemiennością połowica smacznie spała i nie narzekała, że wieczorami nie siedzę z nią i córką. Dla mnie priorytetem było, aby saldo na moim rachunku się powiększało. Zależało mi na tym najbardziej. Chciałem, żebyśmy z dala trzymali się widma niedostatku. Mojej rodzinie nie zagrażało już życie z miesiąca na miesiąc, więc w ogóle nie rozumiałem, o co żona ma właściwie pretensje.
Szkoda tylko, że teraz ta kasa była dla mnie bezużyteczna...
Harowałem jak wół. Bez przerwy, mimo że kumple z serwisu powtarzali, że w końcu wykończę się tą pracą i że są w życiu ważniejsze rzeczy niż robota. Ja tylko się uśmiechałem i żegnałem ich machnięciem ręki. Mnie było stać prawie na każdą zachciankę, a ich? Ryglowałem drzwi za nimi i wracałem do swoich zajęć. Nawet komórki nie odbierałem, żeby nic mnie nie rozpraszało i nie wybijało z rytmu.
Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, że u mojej ukochanej rozpoczął się poród. Nie mogłem być przy niej, kiedy na świat przychodził nasz mały skarb. Do szpitala odwiozła ją teściowa, która czuwała przy niej, gdy Klaudia dochodziła do siebie po znieczuleniu. Nikt mnie nie poinformował, że konieczna okazała się operacja, ponieważ lekarze nie słyszeli bicia serduszka maleństwa. Byłem nieświadomy całej sytuacji, gdyż pracowałem nad drogim autem, za które miałem zgarnąć sporą sumkę pieniędzy.
Teraz ta kasa nie miała dla mnie znaczenia. Klaudia nie chciała mnie widzieć, a po wypisaniu ze szpitala, przeniosła się z naszymi dziećmi do domu swoich rodziców.
– Wolę być matką samotnie wychowującą dzieci, niż małżonką faceta, który żyje tylko pracą – rzuciła mi przez słuchawkę, gdy wreszcie raczyła odebrać. – Nie wiem, czy ważniejsze są dla ciebie fury czy hajs, ale na pewno nie my. My jesteśmy gdzieś na szarym końcu.
– Kochanie… – zacząłem błagalnie – przysięgam…
– Daj spokój! – zgasiła mnie. – Nie kupuję twoich obietnic! I nie mam ochoty z tobą gadać. Wolę pogadać z adwokatem. Jego czas i zainteresowanie przynajmniej da się kupić. A akurat kasa jest jedyną rzeczą, której mi nie brakuje, dobrze o tym wiesz.
Nie od razu zdałem sobie sprawę z tego, jak wiele mi umknęło. Kiedy przekraczałem próg przestronnego mieszkania, mijałem sprzęty, które wybrała moja partnerka, a ja za nie zapłaciłem bez wahania. Co więcej, nawet nie zerknąłem na ceny przed sfinalizowaniem transakcji! Zwyczajnie je kupiliśmy. Jednak w tych czterech ścianach zabrakło już pogodnego uśmiechu ukochanej, wesołego świergotu córeczki i dźwięku jej drobnych stópek na panelach… Te gustowne meble stały się jedynie przedmiotami, a świetnie zaaranżowane mieszkanie przeobraziło się w pustkę pozbawioną życia. Na co mi zasobne konto bankowe, skoro nie mam dla kogo wydawać zarobionych pieniędzy?
Mam teraz jedną myśl, która nie daje mi spokoju – chcę z powrotem mieć przy sobie bliskich. Zdecydowałem, że zapiszę się na terapię, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie i znaleźć balans w życiu. Mam nadzieję, że dzięki temu odzyskam utracone szczęście, które sam tak lekkomyślnie zaprzepaściłem. Dopiero teraz zrozumiałem, że kasa to tylko narzędzie, a nie cel sam w sobie.
Kiedy pieniądze przejmują kontrolę nad naszym życiem, stajemy się robotami zaprogramowanymi tylko do zarabiania kasy. W pogoni za forsą tracimy to, co ma największą wartość – rzeczy bezcenne, których nie kupisz za żadne skarby świata. A przecież najpiękniejsze prezenty dostajemy za darmo, z czystej miłości. Nie jestem osobą religijną, ale zanoszę modły do wszystkich bogów, jakich znam, prosząc tylko o jedno: żeby Klaudia dała mi jeszcze jedną szansę i wybaczyła moje błędy. Przysięgam, że tym razem jej nie zawiodę.
Wojciech, 39 lat