„Żona traktowała mnie jak bankomat. Wydawała 600 zł na kolejną torebkę, a potem udawała niewiniątko”
„Justyna, moja żona, mówi, że należy jej się coś od życia. Że 1 nowa torebka to nic takiego. Że nie będzie liczyć każdej złotówki jak za studenckich czasów. Tyle że to już nie są czasy studenckie. Mamy dziecko. Mamy wynajem. I nie stać nas. Próbowałem z nią rozmawiać. Zawsze kończy się awanturą”.

- Redakcja
Zegar pokazuje 6:12. Siedzę przy kuchennym stole, mieszam stygnącą kawę i gapię się w wyświetlacz telefonu. Konto wspólne: 348,12 zł. Przedwczoraj było ponad tysiąc. Nie wiem, kiedy i na co to poszło. Wiem jedno – nie ja to wydałem. Pracuję w korporacji od dekady. Zarabiam nieźle. Nie jakoś spektakularnie, ale wciąż więcej niż 80% ludzi, których znam. A jednak od miesięcy żyję z zaciśniętym gardłem. Odliczam dni do wypłaty i zadaję sobie pytanie, gdzie są te pieniądze?
Justyna, moja żona, mówi, że należy jej się coś od życia. Że jedna nowa torebka to nic takiego. Że nie będzie liczyć każdej złotówki jak za studenckich czasów. Tyle że to już nie są czasy studenckie. Mamy dziecko. Mamy wynajem. Mamy życie i nas nie stać na te jej zachcianki. Próbowałem z nią o tym rozmawiać. Setki razy. Każda rozmowa kończyła się tak samo – kłótnią. Wręcz awanturą.
– To może się rozwiedźmy, jak tak ci źle! – krzyczała raz, rzucając pilotem o ścianę.
Zamknąłem wtedy oczy i odliczyłem do dziesięciu. Nie odpowiedziałem nic.
Ale to wszystko mnie wykańcza. Czuję się jak bankomat. Nikt mnie nie pyta, jak ja się z tym czuję. Czy się boję. Czy w ogóle jeszcze kocham. Po prostu muszę dowozić. W pracy siedzę obok Marka, kumpla z innego działu. Dzisiaj nie wytrzymałem i w końcu się przed nim otworzyłem.
– Stary, powiedz mi, czy to jest normalne, że zarabiasz 7 tysięcy na rękę i masz 348 zł na koncie trzy dni po wypłacie? – rzuciłem bez zbędnego wstępu.
Marek spojrzał na mnie uważnie, z nieco zmrużonymi oczami.
– A jesteś pewien, że wszystko idzie na to, na co chcesz, żeby poszło? – zapytał cicho.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– Sprawdź konto. Transakcje. Wszystko. Może się zdziwisz – dodał i wrócił do swojego Excela.
A ja przez resztę dnia nie mogłem się skupić na niczym innym. Co jeśli…?
To było jak policzek
– Justyna, co to jest? – zapytałem spokojnie, choć we mnie aż wrzało. Trzymałem w ręku wydruk z konta, zaznaczone zakupy w butiku, zamówienia z restauracji, perfumeria. – To wszystko w tym tygodniu. Ty to wydałaś?
– A co, śledzisz mnie? – odparła, nawet nie patrząc znad telefonu.
– Nie. Po prostu sprawdzam, gdzie znikają pieniądze, które wspólnie zarabiamy.
– Wspólnie? – parsknęła. – Chyba raczej ty, bo ja zajmuję się domem i dzieckiem, o czym najwyraźniej zapominasz.
– To nie ma znaczenia. Chodzi o to, że nie mamy już na życie. A ty kupujesz torebkę za 600 zł i zamawiasz sushi, jakbyśmy byli cholrnymi celebrytami.
Wstała. Spojrzała na mnie z góry, ręce w bok.
– Należy mi się coś od życia. Siedzę w domu, gotuję, ogarniam młodego. Nie mam prawa sobie czegoś kupić?
– Masz prawo. Ale nie za ostatnie pieniądze! Justyna, nie jesteśmy w serialu. Nie mamy sponsora ani konta w euro. Żyjemy w Polsce, na wynajmie, bez oszczędności!
– Może gdybyś zarabiał więcej, nie musiałabym się ograniczać! – wrzasnęła.
Zamarłem. To było jak policzek. Głęboki, pełny, bolesny.
– Ty to mówisz serio? – zapytałem cicho.
– Tak. Bo mam już dość twojego marudzenia. Wiecznie ci źle, wiecznie coś nie tak.
Podszedłem do drzwi, wziąłem kurtkę.
– Nie wytrzymam tego. Wychodzę. Lepiej, żebym się teraz nie odzywał. Bo powiem coś, czego nie cofnę.
Trzasnąłem drzwiami. Na klatce było chłodniej niż myślałem, ale nie wróciłem po bluzę. Czułem, że za chwilę się rozsypię. Czy to ja jestem problemem? Czy to ona nie widzi rzeczywistości? Czy kiedykolwiek było między nami dobrze?
Ona coś ukrywała
Zadzwoniłem do Basi, siostry Justyny, tuż przed dziewiątą rano. Odebrała po dwóch sygnałach.
– Adam? Coś się stało?
– Możemy się spotkać? Chcę… po prostu pogadać.
Zgodziła się bez zbędnych pytań. Spotkaliśmy się w kawiarni obok jej pracy. Zawsze była konkretna, poukładana. Inna niż Justyna. Może dlatego łatwiej mi było z nią rozmawiać.
– Co się dzieje? – spytała, ledwo usiadłem.
– Nie wiem już, jak z nią rozmawiać. Próbuję,naprawdę. Ale każda rozmowa o kasie kończy się dziką awanturą. Albo łzami, albo krzykiem. Wczoraj rzuciła mi w twarz, że może powinienem zarabiać więcej.
Basia pokręciła głową.
– To w jej stylu. Wiesz, zawsze była rozrzutna… ale ostatnio coś się z nią dzieje. Nie mówi wszystkiego. Nawet ode mnie się odsunęła. Nie odbiera czasem telefonu tygodniami.
Wyjąłem telefon, pokazałem jej screen wydruku z konta.
– Widzisz te przelewy? To nie są zwykłe wydatki. Są regularne, na jakieś konto, którego nie znam. Po 700, 800 zł co tydzień. I żadnych śladów, co to jest.
Basia zamarła. Spojrzała uważniej.
– Adam… Myślisz, że ona coś ukrywa? Jakieś długi?
– Albo coś gorszego.
– Zdrada? – wyszeptała.
Skinąłem głową, choć sam nie wiedziałem, czy w to wierzę. Chciałem się mylić. Ale coś we mnie mówiło, że ta historia dopiero się zaczyna.
– Słuchaj – odezwała się po chwili ciszy. – Jeśli chcesz, mogę coś wybadać. Ale musisz być gotowy na wszystko.
Spojrzałem jej w oczy. Były pełne troski. I czegoś jeszcze. Jakby bała się tego, co możemy odkryć.
– Jestem – powiedziałem. – Nawet jeśli to wszystko się rozwali. Chcę znać prawdę.
Zrobiło mi się niedobrze
Siedziałem do późna przy laptopie, rozpisując każdą transakcję z ostatnich trzech miesięcy. Robiłem to w Excelu, jakbym przygotowywał raport dla szefa. Sumy, daty, kategorie. Wszystko. Gdyby ktoś z zewnątrz na to spojrzał, pomyślałby, że jestem księgowym, a nie mężem. Ale ja musiałem wiedzieć. Najpierw myślałem, że to opłaty za kosmetyczkę, może jakieś prywatne leczenie, zajęcia dla naszego syna. Ale im dalej w las, tym bardziej wszystko przestawało się zgadzać. Perfumy za ponad 500 zł. Kolacja w drogim bistro, na którą nawet we dwoje byśmy nie poszli. A potem te przelewy: regularne, identyczne kwoty co tydzień. Odbiorca – jakieś imię, nazwisko. Nigdy nie wspomniała o nim ani słowem.
Zacisnąłem zęby. Zalogowałem się też do jej skrzynki e-mailowej – kiedyś podała mi hasło. Znalazłem potwierdzenia zakupów. Butiki z ekskluzywną odzieżą, niektóre w ogóle spoza Polski. Zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłem przestać się zastanawiać – z kim rozmawia, gdy tak ciągle wychodzi na balkon z telefonem? I wtedy usłyszałem. Cichy głos, tłumiony przez ścianę. Wstałem, po cichu wyszedłem z sypialni. Stała w kuchni, rozmawiając dziwnym tonem.
– Tak, załatwię to… Nie, on nic nie wie… Wiem, że późno, ale musiał zasnąć. Jak zawsze.
Głos miała miękki, niski. Zbyt intymny. Wszedłem do kuchni bez słowa. Zerwała się, telefon od razu zniknął w tylnej kieszeni jej spodni.
– Co ty tu robisz?! Podsłuchujesz mnie?!
– To nasze wspólne mieszkanie. I wspólne konto, z którego znika po tysiąc złotych tygodniowo. Może mi powiesz z kim teraz rozmawiałaś o mnie?
Z jej twarzy odpłyneła w sekundę cała krew. Oczy rozszerzyły się, ale nie odpowiedziała od razu.
– Nie masz prawa mnie śledzić! – wybuchła.
– Nie mam prawa? Justyna, ja tylko próbuję zrozumieć, co się z tobą dzieje! Jesteśmy na granicy finansowego upadku, a ty się zachowujesz jakbyśmy żyli w jakimś cholernym serialu!
– Nie rozumiesz! – wrzasnęła. – Ty nic nie rozumiesz!
Odwróciła się i zamknęła w łazience, zostawiając mnie w kuchni. To się właśnie zaczęło walić. I nie wiem, co jeszcze z tego gruzu wyciągnę.
Nie miałem już siły
Następnego dnia Justyna nie odezwała się do mnie ani słowem. Przeszła obok mnie w kuchni, jakby mnie nie było. Wzięła kubek, zalała kawę, wyszła do salonu. Cisza pomiędzy nami była cięższa niż jakakolwiek kłótnia. Wieczorem, kiedy położyliśmy dziecko spać, usiadłem naprzeciwko niej na kanapie. Bez laptopa, bez telefonu, bez żadnej tarczy.
– Musimy to wyjaśnić – zacząłem cicho. – I proszę cię… bez krzyków. Ja już nie mam siły się kłócić.
Spojrzała na mnie, przez długą chwilę nic nie mówiąc. W końcu westchnęła.
– Dobra. Ale… nie przerywaj mi, okej?
Skinąłem głową. Zamilkłem.
– Wzięłam pożyczkę – powiedziała w końcu. – Wiesz… taką pozabankową. Na początku myślałam, że to tylko na chwilę. Chciałam… nie wiem. Poczuć, że coś jeszcze mogę. Że nie jestem tylko matką i kurą domową.
Przełknąłem ślinę.
– Pożyczkę na buty i torebki?
– Nie tylko. Na raty. Na kurs makijażu, który i tak porzuciłam. Na… wyjazd z Basią. Na różne bzdury. – Zatrzymała się. – Zazdrościłam innym. Ich życia. Ich mężów. Ich swobody. Chciałam, żeby ktoś mnie podziwiał. Żebyś ty mnie podziwiał.
– Justyna, to tak się zdobywa podziw? Kłamstwami i długami?
– Nie tylko to… – spuściła wzrok. – Ten facet… to ktoś, kogo poznałam na tym kursie. Mieliśmy kilka rozmów. Trochę flirtu. Nigdy nic więcej. Ale… on mówił mi rzeczy, których od ciebie nie słyszałam od lat.
Wstałem. Musiałem się od niej odsunąć, bo nie wiem, co bym zrobił.
– Nie wiem, kim jesteś. Ale nie jesteś tą kobietą, którą poślubiłem – powiedziałem drżącym głosem.
Zaczęła płakać. Głucho, cicho, jakby bała się, że dziecko usłyszy.
– Ja też już nie wiem, kim jestem – wyszeptała.
Wyszedłem z salonu, zostawiając ją samą. W łazience spojrzałem w lustro i sam nie wiedziałem, czy zostaję? Czy to już koniec?
Podjąłem decyzję
Spałem u Marka. Praktycznie nie zmrużyłem oka. Przewracałem się z boku na bok, gapiłem się w sufit, potem w ekran telefonu, potem znów w sufit. Marek zostawił mi kanapę i butelkę whisky z komentarzem:
– Nie będę ci radził. Ale wiesz, że jeśli zostaniesz, to musi być już tylko na twoich warunkach.
Przez głowę przewijały się obrazy: ślub, narodziny naszego syna, wspólne wieczory, te lepsze dni. Ale i ostatnie miesiące – jej nieobecność, zamykanie się z telefonem w łazience, to wieczne „należy mi się coś więcej”. Czułem się jak człowiek, który przez lata budował domek z kart, a teraz patrzy, jak ktoś rozwala go jednym ruchem. Nad ranem wyszedłem. Nie mogłem tak dłużej leżeć. Pojechałem pod szkołę Basi. Czekałem, aż skończy pracę. Zdziwiła się, widząc mnie.
– Wyglądasz, jakbyś nie spał tydzień – powiedziała.
– Bo nie spałem. Basia… Justyna wyznała mi wszystko. I wiesz co? Najbardziej boli mnie nie pożyczka. Nie zakupy. Tylko to, że przez te wszystkie lata… chyba po prostu już mnie nie szanowała.
– Ona zawsze chciała więcej, Adam. Ale ty nie jesteś jej bankomatem. A już na pewno nie jesteś jej workiem treningowym – odparła cicho. – Może teraz czas pomyśleć o sobie?
Wróciłem do domu przed południem. Justyna siedziała na podłodze w salonie, otoczona stertą rachunków i wydruków z konta. Zapuchnięta, bosa, jakby nagle z niej zeszło całe to sztuczne „więcej mi się należy”.
– Adam… – zaczęła, ale uciszyłem ją ruchem ręki.
– Muszę się wyprowadzić. Potrzebuję przestrzeni. Dla siebie. Dla syna. Dla zdrowia psychicznego. Nie wiem, co dalej. Ale wiem jedno – teraz wszystko zostaje na twojej głowie. Może to cię obudzi.
– Błagam, nie odchodź – szepnęła, jakby głos jej się łamał.
– Zrozumiałam, co zrobiłam – dodała szybko, w panice.
– Za późno – odpowiedziałem. – Teraz ja wybieram siebie.
Wyszedłem, zamykając drzwi za sobą. Bez trzasku. Bez krzyku. I nie wiem, czy wrócę.
Adam, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Iwoniczu uroczy Wiktor urządził mi sanatorium miłości. Nie chciałam króla taniego romansu, a teraz łkam ze szczęścia”
- „Po 60. przefarbowałam się na czerwono i wywołałam skandal. Moje dzieci się mnie wstydzą, a ja wreszcie czuję, że żyję”
- „Całe życie ojciec był dla mnie oschły i surowy. Po latach okazało się, że to wszystko przez gorszący grzech mojej matki”