„Żona uciułała w tajemnicy przede mną 30 tysięcy na osobnym rachunku. Jej powód rozbił nasze małżeństwo na kawałki”
„Usiadłem na podłodze, wyciąg trzymałem w drżących palcach. Wpatrywałem się w liczby – wpływy, przelewy, stałe zlecenia. Część tych przelewów wyglądała na systematyczne wpłaty. Czułem, jak robi mi się słabo. Co to było? Skąd te pieniądze? Dlaczego Karolina nigdy mi o tym nie powiedziała?”.

- Redakcja
Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę musiał zastanawiać się, czy naprawdę znam kobietę, z którą dzielę życie od dziesięciu lat. Karolina… zawsze była dla mnie ostoją, moim spokojem, kimś, komu ufałem bezgranicznie. Znasz to uczucie, kiedy myślisz, że nic cię nie zaskoczy? Że wiesz o tej drugiej osobie wszystko – co ją cieszy, co złości, jakie lubi śniadanie, a jakiej muzyki nie znosi? Tak właśnie czułem się w naszym małżeństwie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Codziennie rano wstawaliśmy, ona szykowała się do szkoły, ja do biura. Czasem przegadaliśmy wieczór przy herbacie, innym razem wymienialiśmy tylko kilka słów – o rachunkach, o pracy, o planach na weekend. Tak wyglądało nasze życie – może nie szalone, nie ekscytujące, ale stabilne. Wspólne konto, wspólne zakupy, oszczędzanie na wakacje. Byłem przekonany, że gramy w tej samej drużynie, że każdy grosz, każdy plan to nasza wspólna sprawa.
Czasem rozmyślałem o tym, czym jest zaufanie. Czy to tylko kwestia uczciwości? Czy może też wiara w to, że druga osoba nie zrobi nic za twoimi plecami, bo… po prostu nie ma powodu? Byłem pewien, że my z Karoliną mamy takie właśnie zaufanie. Aż do dnia, kiedy przez przypadek odkryłem coś, co wywróciło moje życie do góry nogami. Coś, co sprawiło, że musiałem zadać sobie pytanie: czy kiedykolwiek naprawdę znałem kobietę, z którą codziennie dzieliłem łóżko?
Najpierw myślałem, że to jakaś pomyłka
Była sobota. Taki zwykły dzień – mieliśmy się z Karoliną zabrać za papiery, bo planowaliśmy złożyć wniosek o kredyt na remont mieszkania. To był jej pomysł – „Paweł, trzeba się ogarnąć, bo jak nie teraz, to nigdy”. Prawie się ucieszyłem, że wreszcie coś wspólnie zrobimy, ale w połowie wertowania segregatora wpadł mi w ręce dziwny wydruk – wyciąg z konta bankowego, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Nie nasze konto, jakieś inne….
Zmarszczyłem brwi, przyglądając się numerowi rachunku. Nazwisko – Karolina Nowak. Adres – nasz. Ale konto? Konto, o którym nie miałem pojęcia. Z początku myślałem, że to jakaś pomyłka – może stare konto z czasów studiów, zapomniane, nieużywane? Ale potem, zerkając na saldo, zrobiło mi się gorąco. Ponad 30 tysięcy złotych!
Usiadłem na podłodze, wyciąg trzymałem w drżących palcach. Pamiętam, jak wpatrywałem się w liczby – wpływy, przelewy, stałe zlecenia. Część tych przelewów wyglądała na systematyczne wpłaty – co miesiąc, zawsze tego samego dnia. Czułem, jak robi mi się słabo. Co to było? Skąd te pieniądze? Dlaczego Karolina nigdy mi o tym nie powiedziała?
– Paweł, coś się stało? – usłyszałem jej głos z kuchni.
Chciałem odpowiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Serce waliło mi jak oszalałe. Myśli kłębiły się w głowie – od kiedy ona to ukrywa? Dlaczego? Co jeszcze przede mną zataiła? Zacisnąłem zęby. Nie mogłem oddychać. Czułem się, jakby nagle cały nasz wspólny świat zaczął się sypać, a ja spadałem w otchłań, w której nie było już miejsca na zaufanie.
Patrzyłem na nią z odrazą
– Karolina, co to ma znaczyć?! – głos mi zadrżał, a ja wymachiwałem jej tym wydrukiem przed twarzą, jakby to była jakaś broń.
Zatrzymała się w progu kuchni, z talerzem w ręku. Talerz z kanapką, którą zrobiła mi przed chwilą, teraz wydawał się jakimś chorym symbolem – dbała o mnie, podsuwała jedzenie, a za moimi plecami...
– O czym ty mówisz? – spytała cicho, ale już widziałem, że wie. Zobaczyła ten papier i jakby coś w niej pękło. Zbladła, spuściła wzrok, odłożyła talerz na blat, a ręce zaczęły jej lekko drżeć.
– Konto. Twoje konto! – wykrzyknąłem. – Od kiedy je masz? Od kiedy odkładasz pieniądze na boku, za moimi plecami?!
Przez chwilę milczała, potem odchrząknęła i zaczęła mówić tym głosem, którego nienawidziłem najbardziej – cichym, niby skruszonym, ale tak naprawdę pełnym wyjaśnień, które miały mnie uspokoić.
– Paweł... to nie tak, jak myślisz. To konto... ja po prostu... chciałam mieć coś na wszelki wypadek. W razie czego. Na czarną godzinę.
– Na czarną godzinę?! – parsknąłem. – My razem odkładamy na wakacje, na remont, na kredyt, a ty sobie na boku zbierasz na swoją czarną godzinę?! Jak mogłaś?! – poczułem, że głos mi się załamuje, a oczy pieką od niewypowiedzianego bólu.
– Paweł, ja cię nie okłamywałam... tylko... nie mówiłam o tym.
– Czy ty siebie słyszysz?! – ryknąłem. – Nie mówiłaś o tym?! Ty mnie oszukałaś! To kłamstwo! Jak mam ci ufać po czymś takim?! – zacząłem chodzić po kuchni jak tygrys w klatce, serce waliło mi jak młotem. Nie mogłem się uspokoić.
– Przepraszam – wyszeptała. – Ja... ja nie chciałam cię martwić.
– Nie chciałaś mnie martwić?! – prychnąłem, prawie się śmiejąc, ale ten śmiech był gorzki jak piołun. – A mnie teraz, nie martwi, że całe nasze życie było jednym wielkim kłamstwem?! Że nie mam pojęcia, kim naprawdę jesteś?!
Karolina rozpłakała się. Zakryła twarz dłońmi, a ja patrzyłem na nią z mieszaniną wściekłości, rozpaczy i... odrazy. Bo w tej chwili naprawdę nie wiedziałem, czy w ogóle chcę dalej patrzeć na tę kobietę, z którą jeszcze kilka godzin temu planowałem przyszłość.
Zrobiła ze mnie kompletnego idiotę
Zadzwoniłem do Adama wieczorem. W głosie miałem coś, co brzmiało jak panika – chociaż starałem się mówić normalnie, on od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
– Paweł, co się dzieje? – zapytał, zanim zdążyłem coś konkretnego powiedzieć.
– Możemy się spotkać? – zapytałem tylko, z trudem łapiąc oddech.
Spotkaliśmy się na ławce pod blokiem, w ciemności, jak jacyś nastolatkowie, którzy nie chcą, żeby matka słyszała. Adam przyniósł dwie puszki piwa – wyjął je z plecaka i podał mi jedną, jakby czytał w moich myślach, że potrzebuję czegoś, co da mi chwilę oddechu. Siedziałem przez chwilę w ciszy, patrząc przed siebie, a potem… wyrzuciłem z siebie wszystko. O koncie, o Karolinie, o tym, jak się czuję, jak mnie to rozrywa od środka. Adam słuchał uważnie, nie przerywał.
– Stary, no… – zaczął ostrożnie. – To mocne. Ale… wiesz, może to nie jest tak, jak ci się wydaje? Może Karolina po prostu… bała się? Może miała jakiś powód, którego jeszcze nie znasz?
– Powód?! – warknąłem. – Adam, od kiedy odkładanie pieniędzy na boku to normalna rzecz?! Od kiedy zdradzanie zaufania to coś, co się wybacza, bo ktoś się bał? Do cholery, człowieku, przecież my byliśmy drużyną! Graliśmy do jednej bramki, a ona… ona mnie oszukała.
Adam westchnął, upił łyk piwa i spojrzał gdzieś w ciemność.
– Ludzie mają swoje sekrety – powiedział cicho. – Czasem… nawet ci najbliżsi. Nie zawsze robią coś z premedytacją, czasem ze strachu, czasem… bo nie potrafią inaczej.
– A ja? Co ze mną? – zapytałem, czując, jak głos mi drży. – Ja nie miałem przed nią żadnych tajemnic. Byłem z nią szczery do bólu. A teraz czuję się jak idiota, rozumiesz? Idiota, który uwierzył, że można się naprawdę znać po tylu latach. Że można komuś zaufać na sto procent.
Adam patrzył na mnie przez chwilę, a potem powiedział coś, co wbiło mi się w głowę jak gwóźdź:
– Może nigdy się tak naprawdę nie zna ludzi, z którymi żyjemy. Może my tylko chcemy wierzyć, że ich znamy…
Po prostu bała się, że ją zostawię
Karolina przyszła do mnie dwa dni później. Wyglądała na wykończoną – blada, z podpuchniętymi oczami. Siedziałem wtedy w salonie, z laptopem na kolanach, próbując się zająć czymkolwiek, żeby nie myśleć. Ale widząc ją w drzwiach, poczułem, jak coś ściska mi gardło.
– Możemy… pogadać? – zapytała cicho. Nie spojrzała mi w oczy.
Nie odpowiedziałem. Po prostu odłożyłem laptopa na stolik, oparłem się na oparciu kanapy i czekałem, aż zacznie mówić. Usiadła naprzeciwko mnie. Długo milczała, a potem zaczęła mówić, jakby słowa same z niej wylewały się potokiem.
– Ja wiem, że to, co zrobiłam, to zdrada zaufania. Wiem. Ale… ja się bałam. Od lat się bałam. Bałam się, że jak coś się stanie, jak stracisz pracę, jak zachorujesz, jak… – głos jej zadrżał – to nie będę miała nic. Nic swojego. Zawsze mówiłeś, że musimy razem planować, razem decydować, razem wszystko robić. A ja… ja czułam, że nie mam kontroli nad własnym życiem. Że jak coś pójdzie nie tak, to zostanę z niczym.
– To co, chowałaś nasze pieniądze na „w razie czego”? – zapytałem, a głos mi się załamał. – Chciałaś mieć fundusz ucieczkowy, tak? Żebyś mogła w każdej chwili spakować torbę i zniknąć?
– Nie! To nie tak… – podniosła głos, a potem zaraz go obniżyła. – Ja nie myślałam o odejściu. Ja… po prostu potrzebowałam poczucia, że mam coś swojego. Że… że jak będę musiała, to poradzę sobie sama.
– A nie pomyślałaś, że tym samym robisz ze mnie idiotę? Że stawiasz między nami mur? Że przez to twoje „na wszelki wypadek” ja czuję się teraz jak obcy we własnym małżeństwie?
Karolina spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Bałam się. Bałam się, że mnie zostawisz, że… że jak coś się stanie, to zostanę bez niczego. Ty jesteś taki… silny, taki pewny siebie, a ja zawsze się czułam... przytłoczona. Jakby to wszystko było twoje, a ja tylko… dodatkiem.
Słuchałem jej, ale z każdym słowem czułem, jak moje serce zamienia się w kamień. Byłem dla niej kimś, kogo się bała. Kimś, kto ją przytłaczał. Nie mogłem pojąć, jak do tego doszło. Przecież nigdy nie chciałem, żeby czuła się przy mnie mała.
A jednak… teraz wiedziałem, że nasze małżeństwo nie było takie, jak myślałem. Nigdy.
Nie wiem czy kiedykowiek jej zaufam
Od tamtej rozmowy coś w nas zmieniło się bezpowrotnie. Rozmawialiśmy, niby normalnie, niby o codziennych sprawach – co kupić, kto odbierze paczkę z paczkomatu, co z obiadem – ale to już nie była bliskość. Jakbyśmy żyli obok siebie, a nie razem.
Kiedyś, gdy Karolina wchodziła do pokoju, czułem ten znajomy dreszcz – że to jest moja żona, moja kobieta. Teraz, gdy słyszałem jej kroki, czułem tylko ciężar. Próbowałem się do niej uśmiechnąć, ale ten uśmiech był wymuszony. Widziałem, jak unika mojego wzroku, jak siada na drugim końcu kanapy, jak zbyt długo grzebie przy zmywarce, żeby tylko nie musieć zaczynać rozmowy.
Wieczorami leżeliśmy w łóżku jak dwa ciała, które przypadkiem znalazły się obok siebie. Nie dotykałem jej. Nie miałem ochoty. Głupio to przyznać, ale czułem się jak z obcą kobietą.
– Paweł, może... może pojedziemy gdzieś na weekend, porozmawiamy? – zaproponowała któregoś dnia nieśmiało.
Spojrzałem na nią, jakby mówiła w obcym języku. Weekend? Co niby mielibyśmy robić? Udawać, że jesteśmy szczęśliwi? Że to wszystko się nie wydarzyło?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – odpowiedziałem, z trudem powstrzymując złość.
Unikałem jej. Chodziłem do pracy wcześniej, wracałem później. Zasłaniałem się nadgodzinami, choć tak naprawdę jeździłem bez celu po mieście, patrzyłem w ciemność za oknem samochodu i myślałem: Co teraz? Czy to w ogóle ma sens? Karolina też się zmieniła. Chodziła przygaszona, jakby chodziła po cienkim lodzie, jakby bała się, że każda jej uwaga, każde słowo wywoła wybuch. Nie było już śmiechów, żartów. Było napięcie, cisza, nieznośna pustka.
– Paweł, powiedz coś... proszę – szepnęła któregoś wieczoru.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem już siły. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek jeszcze będę umiał jej zaufać.
Paweł, 36 lat
Czytaj także:
- „Moja synowa to kobieta z klasą. Czuję się przy niej jak ktoś gorszego sortu. Chciałabym być jak ona, ale nie potrafię”
- „Nie prosiłam teściowej o pomoc przy dziecku, a ta i tak musiała mnie upokarzać. To moja kolej na bycie mamą”
- „Po rozstaniu syna, chciałam mieć kontakt z synową. Miała do mnie żal, ale ta 1 rzecz uratowała nas obie”