Reklama

Mam na imię Tomek, mam 36 lat, jestem informatykiem. Przez większość swojego dorosłego życia byłem też mężem i ojcem. Tylko że teraz te słowa brzmią już jak coś odległego. Jakby nie dotyczyły mnie. Jakby opisywały jakiegoś innego faceta. Kogoś, kto miał żonę, rodzinę, stabilne życie. Kogoś, kim przestałem być, zanim w ogóle się zorientowałem, że coś się sypie.

Reklama

Nasze życie było zwyczajne. Praca, przedszkole, zakupy w sobotę, bajki wieczorem z Antosiem. Takie ciepłe, codzienne, z niewielkimi troskami. Kiedyś nawet myślałem, że jesteśmy szczęściarzami. Że trafiliśmy na siebie w odpowiednim momencie. Magda była ambitna, ja spokojny. Ona z chaosu potrafiła zrobić plan, ja z planu – wykonanie. Mieliśmy siebie i Antosia. I to miało wystarczyć.

Kiedy Magda zaczęła mówić, że w pracy jest ciężko, że mają nowego menadżera, który robi zamieszanie, nawet nie mrugnąłem. Powiedziała, że musi siedzieć dłużej. Że są terminy, że projekt goni projekt. Że nie może sobie pozwolić na błędy. A ja to rozumiałem. Zawsze ją wspierałem. Przejmowałem odbiór Antosia z przedszkola, gotowałem, ogarniałem dom. Byłem partnerem. Chciałem być.

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zauważyłem SMS od "Marek – praca", byłem tylko lekko zaskoczony. Później dziwnie często dzwonił wieczorami. Ale przecież to był projekt, presja. Wierzyłem jej. I chyba właśnie to boli najbardziej. Że nawet kiedy coś mnie uwierało, kiedy coś we mnie krzyczało "coś tu nie gra", to i tak udawałem, że wszystko jest w porządku. Dziś wiem, że nie byłem. Że widziałem to wszystko, tylko nie chciałem zobaczyć.

Pytanie, które zmieniło wszystko

– Tato, a czemu wujek Marek śpi u mamy? – zapytał Antoś z dziecinną naturalnością, kiedy jechaliśmy samochodem z przedszkola.

Zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Zaschło mi w gardle.

Co powiedziałeś, synku? – spytałem, starając się, żeby mój głos brzmiał normalnie.

– No że Marek. Taki pan, co ma brodę. Czasem oglądamy razem bajki. On mówi, że mama jest zmęczona i mam być cicho – oznajmił, ziewając.

Nie odpowiedziałem. W środku już mi się gotowało, ale musiałem się trzymać. Nie przy dziecku. Wieczorem, kiedy Antoś zasnął wtulony w swoją owieczkę, usiadłem na kanapie i patrzyłem w pusty ekran telewizora. Czekałem na nią. Przyszła po dwudziestej pierwszej, zmęczona, z torbą i laptopem.

– Magda... – zacząłem cicho. – Kto to jest Marek?

– Co? – uniosła brwi. – No mówiłam ci, kolega z pracy. Pomaga mi przy kampanii.

– Antoś mówi, że u ciebie śpi.

Znieruchomiała. Spojrzała na mnie i po chwili wzruszyła ramionami.

– Przesadzasz. Marek miał problem, nocował raz, może dwa. Miał awarię w mieszkaniu. Pomogłam mu. To wszystko.

– Pomogłaś mu? Tak po prostu? I nawet nie wspomniałaś mi słowem?

– Bo wiedziałam, że zrobisz z tego dramat – syknęła. – A to naprawdę nic takiego.

Wtedy poczułem, że coś pękło. Pierwsza rysa. Jeszcze nie wiedziałem, że to dopiero początek.

Rozstanie

Cztery dni po tamtej rozmowie wróciłem z pracy wcześniej. Chciałem z nią porozmawiać. Usiąść, wyjaśnić. Zamiast tego zastałem ją przy stole, z walizką obok.

– Tomek... – zaczęła, nie patrząc mi w oczy. – Chcę się rozstać.

Zamarłem.

– Żartujesz sobie?

– Nie. Od dawna nie jestem szczęśliwa. Próbowałam to jakoś poukładać, ale nie potrafię już tak żyć.

– Więc poszukałaś szczęścia w ramionach innego? – zapytałem, wbijając wzrok w tę cholerną walizkę.

– To nie o Marka chodzi... – westchnęła. – Nie tylko o niego.

– A o co?

– Od dawna nie ma już nas.

Nie krzyczałem. Nie rzucałem talerzami. Po prostu zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem. Wynająłem kawalerkę na obrzeżach miasta. Magda została z Antosiem w domu. Dzwoniłem, odwiedzałem, ale czułem się jak gość we własnym domu. I mimo wszystko – wciąż miałem nadzieję, że to tylko kryzys. Że jeszcze do siebie wrócimy. Że zrozumie, co straciła. Jak bardzo się myliłem.

Punkt kulminacyjny

Była sobota. Odbierałem Antosia na weekend. Stał w drzwiach z plecaczkiem, podekscytowany.

– Tata! A Marek zrobił dziś naleśniki z bananem! I podał mi herbatkę jak w kawiarni! – wyrzucał z siebie słowa jak karabin.

Zamarłem.

– Aha... Fajnie – wymusiłem uśmiech. – A gdzie mama?

Poszła do sklepu. Ja zostałem z wujkiem Markiem. Wujek jest super.

W poniedziałek byłem już u prawnika.

– Chcę walczyć o opiekę. Chociaż o więcej czasu z synem. Nie mogę być ojcem na weekend.

Musimy przygotować dokumenty. Może pan liczyć na moją pomoc – powiedział spokojnie mecenas. Ale ja w głowie miałem tylko to jedno: obcy facet zabiera mi syna.

Spotkałem się z Magdą kilka dni później. Nasza wymiana zdań była krótka i chłodna.

– Nie zabronisz mi mieć życia, Tomasz. Antoś cię nie zapomni – powiedziała, jakby usprawiedliwiała się sama przed sobą.

Tylko że ja już nie byłem pewien, czy on wkrótce nadal będzie mówił do mnie tato.

To też mój syn

Walka nie zawsze toczy się w sądzie. Czasem jest cicha. Toczy się nocą, kiedy leżysz na kanapie w wynajmowanej kawalerce i słuchasz, jak twój syn opowiada po drugiej stronie słuchawki. Czasem to bój o każde "tato". O każdą wiadomość głosową, którą nagrywa ci w pośpiechu.

– Tato, zrobiłem rysunek z samolotem. Ale nie pokażę ci teraz, bo mama mówi, że nie ma czasu go wysłać...

– To nic, Antoś. Pokażesz mi, jak się zobaczymy, dobrze?

– Dobrze.

Klik. Koniec rozmowy. Potem cisza. Nie miałem odwagi go pytać, czy Marek zabiera go na plac zabaw. Czy chodzi z nim na rower. Bo co, jeśli tak? Co, jeśli mój syn niebawem będzie wolał spędzać czas z nim zamiast ze mną? Pewnego dnia pod przedszkolem Magda podała mi plecak Antosia i już chciała odejść.

– Magda – powiedziałem.

Zatrzymała się. Bez słowa.

– Możemy się nie lubić. Możesz się cieszyć swoim nowym życiem. Ale błagam cię, nie odcinaj mnie od niego. To moje dziecko.

Patrzyła na mnie chwilę.

– Nie robię tego złośliwie – powiedziała cicho. – Po prostu... łatwiej tak żyć. Dla nas.

– Nie dla mnie – powiedziałem i odszedłem z synem za rękę.

Walczyłem, jak potrafiłem. Cicho. Codziennie. I nie miałem pojęcia, czy wygram.

Konfrontacja z Markiem

Wpadliśmy na siebie w osiedlowym sklepie. Dosłownie. Ja wychodziłem z siatką pełną mleka i bananów dla Antosia, on wchodził z telefonem przy uchu. Zderzyliśmy się barkami. On pierwszy podniósł wzrok. Uśmiechnął się. Ten jego uśmiech…

– Tomasz, hej – rzucił neutralnym tonem, jakbyśmy znali się z siłowni, nie z dramatu mojego życia.

Zamarłem, spojrzałem na niego i nagle wszystko we mnie eksplodowało.

– Zabrałeś mi rodzinę – powiedziałem cicho, ale tak, że aż cofnął się o krok.

Nie miałem takiego zamiaru – unikał mojego spojrzenia. – To nie ja rozbiłem wasze małżeństwo.

– A co? Samo się rozpadło? – rzuciłem z pogardą. – Przypadkiem wszedłeś do naszego życia, przypadkiem nocowałeś w moim domu, przypadkiem bawisz się w ojca?

Marek pokręcił głową.

– Wiesz co... Nie zamierzam się tłumaczyć. Twoja złość jest zrozumiała. Ale to nie jedynie moja wina, że odeszła od ciebie.

– Jedno sobie zapamiętaj, nie jesteś jego ojcem Antosia – powiedziałem spokojnie. – I nigdy nie będziesz.

Minąłem go bez słowa więcej, nie oglądając się za siebie. Miałem dość. Kiedy wróciłem do domu, Antoś siedział przy stole i rysował. Podsunął mi kartkę.

– To my. Ty, ja i moje koty z bajki.

Popatrzyłem na rysunek. I wtedy zrozumiałem – nie oddam go nikomu. Choćby mnie kosztowało wszystko.

Tomasz, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama