Reklama

To był zwykły poranek, jakich w naszym domu było wiele. Siedziałem w kuchni, czekając, aż kawa w ekspresie przeleje się do filiżanki. Monika, moja żona, krzątała się między kuchenką a lodówką, szykując dzieciom śniadanie i przekąski do szkoły. Zuzia i Kuba, nasze dzieciaki, jeszcze trochę zaspane, wdawali się w ciche sprzeczki o to, kto ma pierwszeństwo przy umywalce.

Reklama

Lubiłem tę normalność

– Daniel, mogę cię o coś prosić? – Monika zapytała, nie odrywając wzroku od kanapek, które układała z precyzją zegarmistrza.

– Jasne – odpowiedziałem.

– Po drodze do pracy podjedź na stację. Musimy uzupełnić bak, bo wieczorem nie będę miała czasu.

Kiwnąłem głową, a w środku czułem to miłe ciepło codzienności – taki moment, w którym człowiek myśli, że ma wszystko, co mu do życia potrzeba. Dom, dzieci, żonę, stabilność.

– Zuziu, tylko nie zapomnij książki do angielskiego – Monika rzuciła w stronę naszej córki, która pospiesznie zjadała kanapkę.

– Mama, ja nie zapominam jak Kuba!

– Ej, to było raz! – Kuba oburzył się.

– Raz, ale jaki spektakularny – zaśmiałem się.

– Dobra, rodzinna komisjo żartów, ruszajcie się, bo autobus nie poczeka.

To było dziwne

Monika wyszła z domu wczesnym popołudniem. Powiedziała, że jedzie na zakupy. Uśmiechnęła się do mnie w drzwiach, pocałowała w policzek i rzuciła:

– Dzieci wrócą o czwartej.

Stałem przez chwilę przy oknie, patrząc, jak wsiada do samochodu. Silnik zawarczał cicho, a auto zniknęło za zakrętem.

O czwartej wróciły dzieci. Zuzia rzuciła plecak na podłogę, Kuba wszedł za nią, zdyszany, bo biegł, ścigając się z nią od przystanku. Usiadłem z nimi przy stole, nalewając im zupy.

– Tato, a gdzie mama? – zapytała Zuzia.

– Poszła na zakupy, pewnie zaraz będzie – odpowiedziałem, nawet się nie zastanawiając.

Minęła piąta, potem szósta. Monika nie wróciła. Sprawdziłem telefon – brak wiadomości. Pomyślałem, że może zatrzymała się u swojej przyjaciółki Anki. Zadzwoniłem do niej.

– Cześć, jest u ciebie Monika? – zapytałem.

– Nie, nie rozmawiałyśmy dzisiaj. Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziałem od razu. Zuzia patrzyła na mnie pytająco zza stołu. Kuba podbiegł do okna i wyjrzał na podjazd.

– Na pewno coś jej wypadło. Pewnie zaraz się odezwie – rzuciłem bardziej do siebie niż do nich.

Po prostu zniknęła

Około ósmej, zdesperowany, zapukałem do drzwi sąsiadki. Była to starsza pani, która często widywała nas na klatce.

– Dobry wieczór, pani Zosiu. Czy przypadkiem widziała pani dzisiaj moją żonę? Wychodziła po południu.

– Widziałam, jak wsiadała do samochodu. Wydawało się, że gdzieś się spieszy. A coś się stało? – zapytała, patrząc na mnie z troską.

– Nie, nie. Pewnie niedługo wróci – odpowiedziałem szybko, nie chcąc wzbudzać w niej niepokoju. Ale sam już czułem, jak serce mi wali.

Spojrzałem na zegar w telefonie. 20:30. W mojej głowie zaczęły kotłować się najczarniejsze scenariusze.

– Tato, dlaczego mama tak długo nie wraca? – Zuzia odezwała się cicho, stojąc w progu salonu.

Kuba dołączył do niej.

– Myślisz, że coś jej się stało?

– Nic się nie stało. Może bateria jej padła albo zatrzymała się u kogoś na chwilę. Idźcie się myć, a ja spróbuję jeszcze zadzwonić.

Martwiłem się

Kiedy drzwi łazienki się zamknęły, usiadłem przy stole i wpatrywałem się w telefon. Połączenia nieodebrane: zero. SMS-y: brak. Próbowałem zadzwonić jeszcze raz, ale automatyczna sekretarka Moniki powtarzała w kółko to samo: „Abonent chwilowo niedostępny”.

Wtedy po raz pierwszy przemknęło mi przez myśl, że coś jest naprawdę nie tak.

Następnego dnia rano obudziłem się z ciężkim sercem. Moniki wciąż nie było, a telefon milczał. W głowie miałem pustkę. Ubrałem dzieci i odprowadziłem je do szkoły. Kuba, który zwykle trajkotał bez przerwy, tego dnia milczał. Zuzia zadała mi tylko jedno pytanie:

– Tato, zgłosisz na policję, że mama zaginęła?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie chciałem ich straszyć, ale sam czułem, że nie mogę dłużej czekać.

Po odwiezieniu dzieci skierowałem się na komisariat. Z duszą na ramieniu, niepewny, czy mój niepokój nie zostanie zbagatelizowany, opowiedziałem funkcjonariuszowi całą historię.

– Od wczoraj nie ma kontaktu z żoną – powiedziałem, starając się utrzymać spokojny ton. – Wyszła po południu do sklepu i nie wróciła. To do niej niepodobne.

Nie wierzyłem w to

Policjant spojrzał na mnie z wyraźnym wahaniem.

– Proszę pana, czasem ludzie po prostu potrzebują chwili dla siebie. Może pana żona miała trudniejszy dzień? Wie pan, takie rzeczy się zdarzają.

Poczułem, jak ogarnia mnie irytacja.

– To niemożliwe! – wybuchnąłem. – Nigdy nie zniknęłaby bez słowa. Mamy dzieci, rodzinę. To nie jest w jej stylu!

– Nie wykluczam niczego, ale musimy zachować spokój. Wypełnimy formularz i zaczniemy od podstawowych działań. Proszę przynieść jej zdjęcie i opisać dokładnie, co miała na sobie.

Wróciłem do domu, czując na przemian złość i bezradność. Kiedy wszedłem do sypialni po zdjęcie Moniki, coś mnie tknęło. Otworzyłem szafę, żeby sprawdzić, czy zabrała kurtkę, którą ostatnio nosiła.

I wtedy to zobaczyłem. W szafie brakowało kilku rzeczy. Jej ulubiony płaszcz, para butów i kosmetyczka, którą zawsze miała przy sobie, zniknęły. Półka, na której zwykle leżały drobiazgi, była pusta.

Byłem w szoku

Usiadłem na łóżku, patrząc na puste miejsce w szafie. Czy to znaczyło, że postanowiła odejść? A jeśli tak, dlaczego nic nie powiedziała? Przez resztę dnia krążyłem po domu jak cień, przeszukując inne miejsca, próbując znaleźć jakąś wskazówkę. Telefon Moniki wciąż był wyłączony.

Wieczorem usiadłem z dziećmi w salonie. Kuba rysował coś na kartce, Zuzia wpatrywała się w telewizor, choć wyraźnie nie oglądała. W końcu odezwała się cicho:

– Tato, myślisz, że mama wróci?

Patrzyłem na nią, próbując wymyślić coś, co przyniesie jej ulgę. Ale nie potrafiłem. Sam nie wiedziałem, co się dzieje.

– Nie wiem – powiedziałem szczerze. – Ale obiecuję, że się dowiem.

Minęły dwa tygodnie od zgłoszenia zaginięcia Moniki. Policja nie miała żadnych przełomowych informacji. Ja zaś żyłem w stanie zawieszenia – każda cisza była jak dźwięk dzwonu przypominającego o jej nieobecności.

Nie mogłem w to uwierzyć

Wszystko zmieniło się, gdy odebrałem telefon od Tomka, starego znajomego:

– Widziałem Monikę.

Serce podskoczyło mi do gardła.

– Gdzie?!

– W Krakowie, z jakimś facetem. Wyglądała, jakby wszystko było w porządku.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W jednej chwili wszystkie moje nadzieje na jej powrót legły w gruzach. Odeszła. Zostawiła nas. Świadomie.

Wieczorem, po kolacji, postanowiłem porozmawiać z dziećmi. Zuzia patrzyła na mnie badawczo, jakby już znała odpowiedź na pytanie, którego bałem się zadać.

– Słuchajcie, musimy porozmawiać – zacząłem. – Wciąż szukamy mamy, ale… jest możliwe, że nie wróci tak szybko, jak byśmy chcieli.

Zuzia poderwała głowę.

– Nie wróci? Tato, coś wiesz!

Kuba spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Dlaczego mama nas zostawiła? Czy my coś zrobiliśmy?

Zostawiła nas

Te słowa złamały mi serce.

– Nie, kochanie, to nie wasza wina – powiedziałem, próbując brzmieć pewnie. – To niczyja wina. Po prostu… czasem ludzie podejmują decyzje, które są trudne do zrozumienia.

Zuzia nagle wstała.

– Ona nie wróci, prawda? – rzuciła z gniewem. – Ty to wiesz, tato. Ty tylko nie chcesz nam powiedzieć!

Nie zaprzeczyłem. Przyciągnąłem ją do siebie, ale odsunęła się, patrząc na mnie przez łzy. Kuba, milczący jak zawsze, tylko wtulił się w moją koszulę, jakby w tej ciszy chciał powiedzieć więcej niż słowami.

Tego wieczora po raz pierwszy zrozumiałem, że dla dzieci muszę być silny, nawet gdy w środku rozpadałem się na kawałki.

Reklama

Daniel, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama