Reklama

Pracuję w dziale logistyki w jednej z dużych korporacji, gdzie wszyscy chodzą z identycznymi kubkami i robią te same miny na spotkaniach. Moje poranki zawsze wyglądały podobnie: szybki prysznic, koszula, torba na ramię i obowiązkowa kawa z kawiarni na rogu. Moja mała przyjemność, coś tylko mojego, zanim zaczął się dzień pełen cudzych oczekiwań. Od niedawna już jej nie ma. Żona uznała, że to zbędny wydatek i że czas „spojrzeć rozsądnie na nasz budżet”.

To tylko kawa, niby nic. Ale kiedy z niej zrezygnowałem, zrozumiałem, że to nie o kawę chodzi. Chodzi o przestrzeń. O prawo do własnych drobnych przyjemności. O głos. I o to, że powoli tracę go w swoim małżeństwie.

Znowu to samo

– Adam, znowu ta kawa? – usłyszałem, zanim jeszcze zdjąłem płaszcz.

Stała w kuchni w szlafroku, z mokrymi włosami i spojrzeniem, które od razu mówiło, że zaraz będzie awantura.

– Kupiłem jedną, tylko dzisiaj. Miałem ciężki poranek – odpowiedziałem spokojnie.

– Ciężki poranek? Wiesz, co jest ciężkie? Utrzymanie domu w tych czasach. Sprawdzałam ostatnio historię wydatków. Trzysta złotych miesięcznie na kawę, Adam. TRZYSTA.

– Natalia, to nie są wycieczki do Mediolanu. To kawa. Jedna dziennie. I to nie zawsze.

– Dorosły facet nie musi się czuć jak pan prezes tylko dlatego, że ma kubek ze znanym logo – rzuciła ostro, odwracając się do zlewu.

Zamarłem. Ta jedna, rzucona od niechcenia uwaga trafiła celnie. Zbyt celnie.

– To nie chodzi o logo – powiedziałem cicho. – To jedyny moment w ciągu dnia, kiedy czuję, że robię coś dla siebie.

– No to rób sobie kawę w domu. Tanio, wygodnie, bez szpanu. Kupimy ci ekspres, jak tak bardzo ci zależy – burknęła, nawet nie patrząc w moją stronę.

Zacisnąłem usta. Wiem, kiedy przegrywam. Odpuściłem. Ale od tego dnia coś zaczęło we mnie pękać. Niby drobiazg, a jednak czułem się jak dzieciak, któremu odebrano zabawkę, bo „niepotrzebna”. Tyle że to nie była zabawka, tylko kawa. A może... coś znacznie więcej.

Nie tylko ja tego nie rozumiałem

– Stary, wyglądasz, jakbyś przeszedł przez maszynkę do mielenia ludzi – rzucił Michał, mój kolega z biurka obok, kiedy usiadłem przy komputerze.

– Nie spałem dobrze. I... musiałem się pożegnać z poranną kawą – odpowiedziałem, próbując obrócić to w żart, ale wyszło bardziej żałośnie niż śmiesznie.

– Żona? – zapytał bez ceregieli, jak to on. Kiwnąłem głową. – O co poszło?

– Oszczędzamy. Podobno. Kazała mi przestać wydawać na głupoty. Na kawę. Jakbym przepijał pensję w barze go-go – mruknąłem, wbijając wzrok w ekran.

Michał parsknął śmiechem, ale zaraz spoważniał.

– A Natalia? Zrezygnowała z czegoś?

Zawahałem się.

– Nie wiem. Nie patrzę jej na ręce.

– No to może zacznij. A twoja Natalia to co, przestała chodzić do kosmetyczki?

– Chyba nie... – odpowiedziałem niepewnie.

– To może policz. Może się zdziwisz.

Te słowa zapadły mi w pamięć. Nie dawały spokoju przez cały dzień. Wracając do domu, patrzyłem na Natalię inaczej. Na paznokcie, perfekcyjnie zrobione. Na rzęsy. Na nowe kosmetyki w łazience, których wcześniej nie zauważałem. Nagle poczułem się jak idiota. Moje trzysta złotych na kawę to był problem. Ale jej „dbanie o siebie”? Bez komentarza. Coś tu nie grało. I zamierzałem to sprawdzić.

Przejrzałem jej przelewy i nie wierzyłem

Wróciłem wcześniej z pracy. Natalia była jeszcze w salonie, oglądała coś na tablecie z maseczką na twarzy. W kuchni, na stole, leżał jej telefon. Ekran rozświetlił się nagle. Wiadomość od „Perfect Look”: „Przypominamy o wizycie w piątek, godz. 17:00. Zabieg rozświetlający + manicure hybrydowy”.

Poczułem, jak zaciska mi się żołądek. Wyszedłem z kuchni, udając obojętność. Wieczorem, kiedy Natalia brała kąpiel, zajrzałem do historii konta. Przeglądałem przelewy. Perfect Look – 450 zł, 380 zł, 520 zł, 230 zł. Co miesiąc. Czasem dwa razy. Podliczyłem wszystko – wyszło ponad tysiąc złotych. Na paznokcie. Na zabiegi. Na „samopoczucie”.

Usiadłem na sofie z laptopem na kolanach, ręce mi lekko drżały. Miałem ochotę wstać i zrobić jej awanturę. Ale nie zrobiłem nic. Wpatrywałem się tylko w cyfry na ekranie, które zaczęły mnie przytłaczać bardziej niż cokolwiek wcześniej.

To nie chodzi o pieniądze, przemknęło mi przez głowę. Chodzi o szacunek. O uczciwość. Czemu ja mam się ograniczać, a ona nawet nie udaje, że robi to samo? Zamknąłem laptopa. Cisza w mieszkaniu była duszna. Wiedziałem już, że tej ciszy długo nie wytrzymam.

To jej inwestycja

Kolacja. Natalia znowu przygotowała coś fit – kasza z jarmużem i granatem. Odsunąłem talerz i spojrzałem na nią.

– Byłaś ostatnio u kosmetyczki? – zapytałem spokojnie.

Podniosła wzrok, zmarszczyła brwi.

– A co to za pytanie?

– Tak po prostu. Z ciekawości.

– No byłam. I co z tego?

– Bo chyba nie oszczędzasz na sobie tak, jak kazałaś mi oszczędzać.

– Przepraszam bardzo – prychnęła – ale to nie jest to samo. Kawa to fanaberia. A dbanie o siebie... to inwestycja.

Zatkało mnie.

– Inwestycja? W co? W twoje lepsze samopoczucie?

– Na przykład. W moją pewność siebie. Każda kobieta ma do tego prawo.

– A ja nie mam prawa do chwili dla siebie rano, z kawą w ręce?

– Adam, to jest zupełnie co innego. Ty marnujesz pieniądze na coś, co możesz mieć w domu.

– A ty je marnujesz w bardziej luksusowy sposób, tak?

Zapadła cisza.

– Nie wierzę, że porównujesz manicure do jakiejś tam kawy – powiedziała chłodno. – Niech ci będzie. Rób, co chcesz.

Wstała od stołu. Poszła do sypialni i trzasnęła drzwiami. Zostałem sam z niedojedzoną kolacją i złością, która we mnie buzowała, ale już bez chęci do krzyku. Czułem tylko pustkę. I decyzję, która dojrzewała powoli, ale nieuchronnie.

Ja się nie liczę?

– I co teraz? – zapytał Michał, gdy opowiedziałem mu o wczorajszej kolacji.

Siedzieliśmy w barze po pracy. Ja z piwem, on z sokiem – jak zwykle, bo wracał samochodem. Milczałem chwilę, obracając szklankę w dłoni.

– Nie chodzi już o kawę. Ani nawet o kasę. Chodzi o to, że ja w tym małżeństwie się nie liczę. Że są zasady, ale tylko dla mnie. Ona nawet nie widzi problemu.

– Bo nie chce widzieć. Bo jest jej wygodnie, stary. A ty się na to godzisz – powiedział bezlitośnie. – Albo coś zmienisz, albo będziesz żył jak niewolnik.

– Myślisz, że przesadzam?

– Nie. Myślę, że się boisz. Jak każdy, kto zbyt długo odpuszczał. Ale serio, chcesz tak żyć przez kolejne dziesięć, dwadzieścia lat?

Pokręciłem głową. Nie chciałem. Już teraz czułem się jak cień samego siebie.

– Rozważam osobne finanse. Chociaż... nie wiem, czy to jeszcze cokolwiek zmieni.

– Najpierw musisz odzyskać głos. A potem zdecydujesz, czy warto go w ogóle używać w tej relacji – rzucił Michał i spojrzał na mnie poważnie. – Ale jedno ci powiem. To nie jest tylko o kawie, stary. To o tym, kto ma głos w tym związku.

A ja mam go coraz mniej – powiedziałem cicho, ale pierwszy raz od dawna poczułem, że może warto go odzyskać. Dla siebie.

Pierwszy krok do odzyskania siebie

Siedziałem w kawiarni, tej samej, do której chodziłem przed „oszczędnościami”. Przede mną parujący kubek – flat white, 14,90 zł. W głowie przeliczyłem: jakieś trzy procent jednego zabiegu u Natalii. Ale tym razem nie chodziło o procenty.

Chodziło o mnie. Nie o bunt. Nie o zemstę. Tylko o prawo do siebie. Do tej jednej kawy, którą kupiłem bez pytania, bez wyrzutów sumienia. Po prostu, bo chciałem. Czy to coś zmienia? Jeszcze nie wiem. Ale czuję, że właśnie od tego może się coś zacząć. Mały gest, cichy sprzeciw. Może pierwszy krok do odzyskania siebie. Wziąłem łyk. Smakowała jak wolność.

Adam, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama