Reklama

Muszę się do czegoś przyznać. Zazdrościłem nowym sąsiadom odkąd ich poznaliśmy. Nie byłem aż tak zazdrosny jak moja małżonka, ale byłem…

Reklama

– Dlaczego ty tak rzadko wypowiadasz się o mnie? Dlaczego nie tak pięknie jak Krzysiek o Aśce? – piekliła się moja żona, jak zwykle po wyjściu od naszych nowo poznanych znajomych mieszkających zaraz obok w starym domu naprzeciwko.

Od sześciu miesięcy, odkąd się tu sprowadzili, nie mając zupełnie świadomości, są regularnym tematem naszych rozmów. Właściwie można powiedzieć, że ryją w naszym małżeństwie.

Zanim się poznaliśmy, najpierw Krzysiek zaczął naprawiać, ostentacyjnie jak mi się wydawało, dach. A ponieważ u nas też by się przydało, Ewa od razu postanowiła, że będzie mnie tym maltretować. Minimum raz na dwa tygodnie. Usiłowałem sprowadzić profesjonalistę czyli dekarza, ale jak to ze specjalistami bywa był rozchwytywany i ciągle odwoływał swoje wizyty.

– Zobacz, co robi Krzysiek! – Ewa bez krępacji pokazywała na naszego sąsiada. – Wszedł po drabinie i sam reperuje dachówki! Widocznie to nie jest fizyka kwantowa! Nie potrzeba do tego doktoratu.

– Może się doktoryzował z dachówek? Nie wiadomo – ratowałem się jak mogłem tym w czym czułem się najlepiej czyli dowcipkowaniem.

Żona nie była w nastroju do żartów

Ewa jednak nie była w nastroju do żartów. Sąsiad naprawiający dach wywoływał u niej jakieś naprawdę zadziwiające stany. Bałem się, że każe mi włazić i zasuwać z tymi cholernymi dachówkami. Ale ja niestety nienawidziłem takich zajęć. To nie dla mnie. Nie dość, że boję się przestrzeni, to jeszcze nienawidzę wysokości.

Pomyślałem, że pogadam z sąsiadem i dowiem się co i jak. Zagadałem do niego, przestawiłem się i wyłożyłem całą sprawę, dodając, że jeśli nie uzyskam od niego pomocy, to żona nie da mi żyć i może to się skończyć fatalnie. Gość chyba mi współczuł, bo jeszcze tego samego tygodnia przyszedł do mnie, żeby mi ten dach pomóc naprawić. I to jak twierdził z radością. Naprawił go raz-dwa, co było zadziwiające. Uporał się z tą naszą dziurą w zaledwie parę godzin.

– Bardzo ci dziękuję, naprawdę. Oddam ci wszystkie pieniądze, bo uratowałeś mi życie! – zażartowałem.

– Daj spokój. To po sąsiedzku, drobna naprawa na powitanie i nawiązanie przyjaźni. Nie ma kłopotu. Żony bywają groźne, wiem coś o tym – i to, co powiedział na końcu ujęło mnie najbardziej, przyznaję.

Rzadko kiedy spotyka się takich bezinteresownych ludzi. Pomyślałem, że odwdzięczę mu się jak tylko trafi się jakaś okazja. Niestety szybko to nie nastąpiło. Krzysiek chyba sam potrafił zrobić niemal wszystko i to w wielu dziedzinach życia. Czego by nie tknął, zamieniało się w złoto niemalże. Sam kładł glazurę i robił podłogi, a zanim zamieszkali w swoim domu sam go ocieplał i tynkował. Ze starego rozpadającego się budynku wyczarował naprawdę całkiem niezłą willę. Trudno było uwierzyć, że taka metamorfoza była w ogóle możliwa. A jednak.

Jak tylko się trochę urządzili, od razu zaprosili nas do siebie. Na zapoznawczą kawkę. Niestety to co tam zastaliśmy, to nie było zwykłe sąsiedzkie spotkanie w jakich do tej pory uczestniczyliśmy przy kubkach i ciasteczkach z dyskontu. Aśka, żona Krzyśka, musiała być wierną fanką perfekcyjnej pani domu, bo zaserwowała nam jakąś kawę, której nazwy nie potrafię powtórzyć w bardzo eleganckich porcelanowych filiżankach. Na stół wjechały trzy rodzaje ciasta. Własnoręcznie upieczonego oczywiście. Były prze-pysz-ne. Dodatkowo sama wyglądała jak z jakiegoś pokazu mody – podawała nam to wszystko na wysokich obcasach i w fartuszku, który wyglądał jak sukienka, bo miał mnóstwo falbanek. Wszystko u nich wyglądało jak z katalogu. Oni oboje też.

Żonie od razu zrzedła mina

– Źle się czujesz? Zbladłaś nieco? – Aśka zapytała zaniepokojona.

– Nie, nie, wszystko u was wygląda jak z katalogu. Te wspaniałe ciasta do tego! Jak ty to robisz. Czuję, że ta przyjaźń nie będzie dla mnie źródłem radości, jeśli wiesz o czym mówię? – niby zażartowała, ale zabrzmiało to dwuznacznie.

Asia z uśmiechem na to, żeby nie gadała głupot i że w nowym domu zawsze wszystko wydaje się idealne, ale bałagan to tylko kwestia czasu. Ciasta piecze od zawsze, więc to dla niej drobnostka, a nie żaden wyczyn. Było u nich naprawdę przemiło, ale jak tylko wróciliśmy do domu Ewa dostała szału. Oświadczyła, że nie może ich zaprosić nigdy do nas, bo spali się ze wstydu, jak zobaczą nasze wnętrza. Zagracone pod sufit zabawkami dzieci, ściany poplamione czekoladą i kanapy popisane mazakami. Nie ma mowy nawet.

– Przecież jak ona zobaczy ten Sajgon to się przeżegna! – jęczała Ewa.

Nieźle się ubawiłem słuchając tego, ale wiedziałem o co jej chodzi. Sam czułem się trochę nieswojo jak porównywałem swoje umiejętności do Krzyśka – złotej rączki. Sąsiedzi byli jednak tak przyjaźni i sympatyczni, że nie czułem się jakoś specjalnie zagrożony. Zresztą my mieliśmy dzieci i nasze życie siłą rzeczy zupełnie inaczej wyglądało. Że już nie wspomnę o naszych wnętrzach. Norma.

Ewa usiłowała dogonić sąsiadkę

Umówiliśmy się jednak z nimi na rewizytę. Inaczej być nie mogło. Zanim się u nas pojawili, Ewa dostała jakichś ataków paniki. Zaczęła piec ciasto, choć nigdy na coś takiego się nie porywa i miałem naprawdę obawy jak to się wszystko skończy. I przeczucie mnie nie myliło. Ciasto się spaliło, a swąd rozniósł się po całym domu. Wietrzenie nic nie dawało. Efekt był taki, że sąsiedzi już od progu zaczęli się pytać, co się stało i czy coś się nie pali.

– Teraz już nie – odparłem z lekkim chichotem.

Od razu też wypaplałem, jak to Ewa chciała być tak perfekcyjna jak Aśka, ale żona zgromiła mnie wzrokiem. Od tej chwili trzymałem już język za zębami na wszelki wypadek. Ewa zamiast być naturalna i taka jak zawsze, zaczęła ni stąd, ni zowąd zupełnie roztaczać przed nimi jakieś wizje naszych niezwykłych planów wakacyjnych i remontów, które mieliśmy podobno przeprowadzić w naszym domu. Byłem tak zaskoczony, że zapomniałem języka w gębie, ale może to i dobrze, bo Ewa kopała mnie pod stołem, chyba na znak, żebym nie pisnął ani słówka na ten temat.

Sąsiedzi byli oczarowani tymi historiami i zachęceni tym, sami opowiadali nam o swoich wakacyjnych wojażach. Zwiedzili Martynikę. Nie miałem pojęcia, gdzie to umiejscowić w ogóle na mapie. Ale nie samo miejsce było czymś najgorszym w tej sytuacji, tylko to jak Krzysiek opowiadał z zachwytem, że Aśka samodzielnie im ten wyjazd zorganizowała, że miała rewelacyjny kostium kąpielowy i że jednocześnie nigdy nie marudzi zwiedzając i może przejść mnóstwo kilometrów bez narzekania.

– Jest niesamowitą kobietą i chyba trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. Nie dość, że piękna, to i jest świetnym kompanem na dalekie wyprawy! – zakończył swój nieco przydługi już moim zdaniem i tak wywód.

Ewa rzucała mi tylko gromy spod oka. Niestety czułem z czym to się wiąże – chciała, żebym zachowywał się jak Krzysiek i mówił o niej w samych superlatywach. Ja jednak nie mogłem się przemóc, zresztą takie licytacje kto miał lepsze wakacje, czy jest lepiej dobranym małżeństwem nigdy mnie nie interesowały. To było wręcz głupie. Oczywiście dla mnie, bo Ewa miała inne zdanie na ten temat. Którego nie omieszkała mi wyłożyć, jak tylko drzwi zamknęły się za gośćmi. Wyjawiła mi, że niektóre żony mają mężów, którzy prawią im komplementy na co dzień i doceniają jakimi są wspaniałym partnerkami. A ja oczywiście nic i jestem gburem, egoistycznym zarozumialcem, który myśli tylko o sobie. Kilka innych epitetów też poleciało, ale już może nie będę ich przytaczał.

– Ewik, daj żyć! Oni się kreują na takich. Pewnie w domu chodzą w podartych kapciach i mówią do siebie najgorszymi wyrazami. Po prostu dbają o swój wizerunek, a pewnie pod tym wszystkim nie jest wcale tak kolorowo. To niemożliwe, kotek, uspokój się, błagam cię!

– Nie znasz się! – wypaliła do mnie. – Nie masz za grosz klasy i tylko ciągłe wymówki, bo ci się nic nie chce.

Ta przyjaźń biła nas po kieszeni

Parę dni po tym naszym spotkaniu, odezwała się do nas Kaśka, pytając, czy może nas odwiedzić i wypić z nami jakąś kawkę. Ewe odprawiła ją z kwitkiem, mówiąc, że nie mamy za bardzo czasu i umówimy się kiedy indziej. Byłem tym bardzo rozbawiony, bo tak naprawdę siedzieliśmy rozwaleni na kanapie i oglądaliśmy telewizję.

– Czym my niby jesteśmy teraz zajęci, że nie mamy czasu na spotkanie z Kaśką? – chciałem wiedzieć.

– Nie widzisz? Jest nieposprzątane, a poza tym nie mam nawet ciasta, żeby ją ugościć.

– Ona już u nas była, heloł? U niej jest taki sam bałagan i też nie umie piec ciast.

Ewa widocznie była wciąż pod ogromnym wrażeniem naszej sąsiadki z domu naprzeciwko. Kolejnego dnia Aśka zaprosiła Ewę na wspólny shopping, czym Ewa była potwornie podekscytowana. Zanim udała się na te zakupy, przymierzyła przed lustrem chyba wszystko to, co miała w szafach. Łącznie z moimi koszulami. No paranoja zupełna, ale nie miałem odwagi powiedzieć tego na głos. Życie mi było miłe. Ewa ciskała gromy i pioruny, a nastrój miała raczej grobowy. W niczym nie wyglądała ładnie, ani szczupło. Jak można było wywnioskować z jej wrzasku co chwilę.

– Świetnie wszystko na tobie leży. Nie przesadzasz przypadkiem? – próbowałem jakoś łagodzić jej stan, ale bez skutku.

Gdy wreszcie zamknęły się za nią drzwi odczułem niesamowitą ulgę. Okazało się, że to było chwilowe. Po paru godzinach Ewa wróciła z torbami wielu marek w ręku.

– Oho! Widzę, że łowy były nadzwyczaj udane – stwierdziłem dyplomatycznie.

Zazwyczaj nie kupowała tak dużo rzeczy… Nie jestem fashionistą i nie bardzo kojarzę te wszystkie nazwy, ale gdy zaczęła wyciągać te wszystkie fatałaszki, wydawało mi się, że są jakieś takie luksusowe i nie takie, jakie zwykle nosiła. Ramoneska ze skóry, spodnium w kolorze pink, jak sama powiedziała, koszule z jedwabiu i wysokie buty na strasznie grubych koturnach. Wszystko w stylu naszej sąsiadki. Było to widać gołym okiem. Moim. Nieznającym się na modzie.

– Ładne, ładne – nie chciałem niczego wszczynać.

– No właśnie! Nie wiem tylko kiedy ja się w tym będę mogła pokazać, bo my nigdzie nie wychodzimy! – wypaliła od razu z pretensjami.

I od razu dodała, że nasza sąsiadka regularnie chodzi na wernisaże, do galerii sztuki, a także na najnowsze spektakle sezonu i do opery.

– Serio? Aż mi się wierzyć nie chce, bo ich samochód często widzę zaparkowany w garażu. Chyba, że poruszają się autobusami – zachichotałem z przekąsem.

Ewa popatrzyłam na mnie morderczo i schowała wszystkie ciuchy do szafy, nie odrywając ani jednej metki.

– A można wiedzieć ile to wszystko kosztowało? Sporo tego przydźwigałaś…

– Jakiś tysiąc z kawałkiem – odparła bez zająknięcia, a ja prawie zemdlałem z wrażenia.

– Ile?! Ewa, nie żartuj. Całą wypłatę wydałaś prawie? Oszalałaś? Nie mamy kasy na takie fanaberie!

Wyszła z miną obrażonej na cały świat. Wieczorem zadzwoniła do niej Aśka, nowa psiapsi, żeby umówić się na wspólny wypad do hairdressera. Bardziej swojsko brzmiąca nazwa to fryzjer. Wszystko we mnie zawrzało, bo miałem podejrzenie, że nie wybierają się do fryzjerki Gosi, która ma swój mały salonik obok apteki.

– Dokąd się wybieracie, jeśli można wiedzieć? – Ewa od razu coś zaczęła przebąkiwać, że Asia ma świetnego stylistę fryzur i że razem zamierzają go odwiedzić.

Nie omieszkałem jej przypomnieć, ile już wydała na zakupy wczoraj, ale od razu zaczęła mi tłumaczyć, że się umówiły i że nie można tego odwołać. Miałem tego powoli serdecznie dosyć. Zachowywała się tak jakby nie miała własnego rozumu i miałem niemal pewność, że ten nowy fryzjer nie będzie tani. W dodatku pewnie jego pomysły będą dla mnie zbyt awangardowe. Po kilku godzinach weszła do domu, a ja odetchnąłem z ulgą, bo nadal miała swoją fryzurę i ciemny kolor włosów.

– O, jednak się nie zdecydowałaś na żadną zmianę?

– Co ty gadasz znowu?! To mój zupełnie nowy look!

– Ale co się zmieniło, bo jakoś nie widzę? – nie wytrzymałem parskając śmiechem.

– Mężczyźni nigdy nic nie widzą – skomentowała wyniośle.

Nic już nie powiedziałem, bo podobała mi się właśnie w takiej wersji, a poza tym i tak wychodziłem właśnie po samochód, który był w naprawie. Minęliśmy się w korytarzu.

– Nie mogę znaleźć kluczyków do auta? – ryknąłem ze nią, a Ewa na to, że w kieszonce płaszcza.

Razem z kluczykami znalazłem tam paragon grozy, na którym widniało 600 złotych. Co to za kosmiczna kwota? Przyjrzałem się mocniej i złapałem się za głowę. To za fryzjera! Trafił mi szlag! To już gruba przesada! Ta ekskluzywna przyjaźń wydrenuje nasze oszczędności. Musiałem z nią przeprowadzić poważną rozmowę na ten temat.

Pozory często mylą

Gdy załatwiłem wszystko w warsztacie, w domu znalazłem liścik od Ewy, że jest u Aśki na pogaduszkach. Po godzinie Ewa wróciła cała we łzach.

– Matko! Ewa, co się dzieje? – zmartwiłem się nie na żarty.

Opowiedziała mi, że jak siedziała u Aśki, poszła na moment do toalety, a gdy wróciła słyszała przypadkiem jak Krzysiek z Aśką wyśmiewają się z niej.

Aśka mówiła, że jestem wsiurem. Że jestem głupią kurą domową, co myśli, że świat kończy się na jednej ulicy przed domem. A ja myślałam, że się przyjaźnimy – zawyła już na cały głos.

Wpadła prosto w moje ramiona. Zrobiło mi się jej żal i miałem ochotę wpaść tam i dać im w gębę. Obojgu. Ewa powiedziała, że nie warto i kazała mi się wstrzymać. Koniec naszej znajomości z sąsiadami był równie gwałtowny, co i początek. Ewa oddała wszystkie ciuchy, które kupiła z Aśką do sklepów, a za dwa dni umówiła się z naszymi starymi znajomymi spod piątki na zwykłą kawę i ciasteczka. Nie było to może party z jakimiś wymyślnymi mini kąskami z doradą i kawiorem, ale było naprawdę miło. Tak prawdziwie. I bez zadęcia.

Pół roku później zobaczyłem jak Krzysiek pakuje walizy przed domem do bagażnika.

– Co się stało, Krzysiek? Przeprowadzka?

– Tylko ja stąd znikam. Nie mam siły już dalej utrzymywać pozorów szczęśliwego małżeństwa. Ona mnie wpędzi do grobu i puści z torbami – odpowiedział ze złością.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Żal mi się go zrobiło. Nie dziwiłem się nic a nic, że nie dał rady. Całe szczęście, że Ewa w porę zrozumiała, co się w życiu liczy, bo mało brakowało, a i ja bym musiał brać nogi za pas.

Tomek, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama