„Żona złamała mi serce 2 razy. Pierwszy raz, kiedy zażądała rozwodu i drugi raz, gdy chciała odebrać mi przyjaciela”
„Nie pamiętam, kiedy zwykłe rozmowy o spacerach i karmieniu zaczęły brzmieć jak negocjacje w sądzie. Każdy nasz kontakt z Magdą sprowadzał się do ustaleń: kto odbierze psy, kto kupi karmę, kto zapłaci za weterynarza. Z pozoru to były drobiazgi, ale z każdym takim zdaniem rosło między nami napięcie”.

- Redakcja
Każdy mój poranek wyglądał tak samo. Budzik dzwonił o siódmej, psy już wtedy czekały pod drzwiami, jakby wiedziały, że po kawie pójdziemy na spacer. Włączałem czajnik, czułem zapach świeżo zmielonej kawy, a w tle słyszałem stukanie pazurów po panelach. Luna i Max – nasze psy, jeszcze do niedawna nasze – przynosiły mi więcej spokoju niż ludzie.
Gdy wracaliśmy z lasu, w domu unosił się zapach pustki. Czasami wydawało mi się, że zaraz usłyszę głos Magdy, jej śmiech z kuchni, brzęk talerzy, coś zwyczajnego, co dawniej mnie irytowało. Ale zamiast tego był tylko szum lodówki i ciche posapywanie psów pod stołem.
Nic już nie będzie takie jak dawniej
Nie potrafię określić, kiedy dokładnie nasze małżeństwo się rozpadło. Może wtedy, gdy przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymś innym niż rachunki i psy. Z czasem zaczęliśmy żyć obok siebie, jak dwie osoby czekające, aż ktoś pierwszy powie to na głos. Magda często mówiła, że jest zmęczona moim milczeniem, chociaż sama od dawna niewiele mówiła. W końcu powiedziała: „Nie widzę w tym sensu”. Usiadła wtedy naprzeciw mnie przy stole, z kubkiem herbaty, i dodała, że nie chodzi o kłótnie, tylko o to, że nic nas już nie trzyma.
– A psy? – zapytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Poradzimy sobie. Zobaczymy, jak to zrobimy – odpowiedziała spokojnie, ale w jej oczach widziałem ulgę, jakby wreszcie mogła oddychać.
Tego wieczoru długo siedziałem na kanapie, patrząc, jak Luna śpi przy drzwiach, a Max leży na moich stopach. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie one stały się częścią wszystkiego, co zostało po nas. Każdy ich gest, smycz wisząca w przedpokoju, karma w misce – to wszystko przypominało mi o dawnym życiu. Nie chciałem jeszcze myśleć o rozwodzie, choć wiedziałem, że to nieuniknione.
Kilka dni później spotkaliśmy się u niej, by omówić formalności. Siedzieliśmy przy stole, oboje spięci, jakbyśmy rozmawiali z kimś obcym.
– Myślałam, że zrobimy to spokojnie. Bez oskarżeń, bez przepychanek – zaczęła.
– Dobrze. Nie będę się sprzeciwiał – odpowiedziałem. – Ale co z psami?
Magda westchnęła, sięgnęła po szklankę wody i spojrzała w bok.
– Nie wiem. Może będziemy się jakoś dzielić opieką nad nimi?
– Mówisz jak o dzieciach – powiedziałem gorzko, zanim zdążyłem się ugryźć w język.
– Nie przesadzaj, psy to nie dzieci. Po prostu nie chcę ich tracić. – Odwróciła wzrok.
Milczeliśmy chwilę, słuchając tykania zegara. Było w tym coś absurdalnego – ośmioletnie małżeństwo kończyło się rozmową o tym, kto i kiedy wyprowadzi psy. Wyszła pierwsza. Zostawiła na stole papiery i klucz. Zanim zamknęła drzwi, powiedziała cicho:
– Niech chociaż one mają dobrze.
Gdy zostałem sam, zrozumiałem, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Nawet spacer z Luną i Maxem nie przynosił spokoju. Ścieżki, po których kiedyś chodziliśmy we dwoje, teraz prowadziły mnie w pustkę, w której słyszałem tylko własne kroki.
Miałem do niej żal
Nie pamiętam, kiedy zwykłe rozmowy o spacerach i karmieniu zaczęły brzmieć jak negocjacje w sądzie. Każdy nasz kontakt z Magdą sprowadzał się do ustaleń: kto odbierze psy, kto kupi karmę, kto zapłaci za weterynarza. Z pozoru to były drobiazgi, ale z każdym takim zdaniem rosło między nami napięcie. Pewnego popołudnia podjechała pod mój blok, żeby zabrać Lunę. Stała przy samochodzie, oparta o drzwi, z założonymi rękami. Luna szczekała, podskakując z radości, ale Magda nawet na mnie nie spojrzała.
– Mówiłeś, że w tym tygodniu moja kolej – zaczęła.
– Tak, ale Max źle znosi rozłąkę. Pomyślałem, że może lepiej, jak jeszcze trochę zostaną razem.
– Nie, Piotr, tak się nie da. Przecież ustaliliśmy. – Jej głos był spokojny, ale widać było, jak bardzo się pilnuje.
– Psy to nie przedmioty, żeby ustalać grafik – odparłem, czując, że zaraz stracę cierpliwość.
– Przestań dramatyzować. – Skrzywiła się. – Chcę po prostu normalnie to zorganizować.
– Normalnie? – parsknąłem. – To, że rozdzielamy dwa psy, które od lat żyją razem, nazywasz normalnością?
– Nie rozdzielamy ich, tylko dzielimy czas. – Złapała smycz, jakby chciała mieć już to za sobą. – Nie rób problemu.
– Nie robię. Tylko nie potrafię patrzeć, jak traktujesz je jak produkty w sklepie.
– Wiesz co? – Jej głos zadrżał. – Ty zawsze tak odwracasz kota ogonem, żeby wyglądało, że to ja jestem bez serca.
– Może dlatego, że ja nigdy nie chciałem tego rozwodu.
Przez chwilę milczeliśmy. W powietrzu wisiało coś ciężkiego, coś, co przypominało dawne kłótnie, ale tym razem nie było już czego bronić. Magda odwróciła się, otworzyła drzwi auta i powiedziała tylko:
– Nie chodzi o rozwód, Piotr. Chodzi o to, że wszystko, co było między nami, przestało działać. Nawet te psy nie są w stanie nas połączyć.
Luna już siedziała na tylnym siedzeniu, merdała ogonem, nieświadoma, że właśnie stała się częścią naszej wojny o resztki wspólnego życia. Magda wsiadła, zatrzasnęła drzwi i odjechała. Zostałem na chodniku z Maxem, który skomlał, patrząc za odjeżdżającym samochodem. Wróciliśmy do mieszkania. Max kręcił się niespokojnie, szukał Luny. Stał pod drzwiami, czekał, aż wróci, a ja nie miałem siły mu nic tłumaczyć. Wieczorem napisałem do Magdy wiadomość, że Max nie je, że chodzi po mieszkaniu jak cień. Odpisała po godzinie:
– Daj mu czas, przyzwyczai się.
Chciałem napisać coś w rodzaju „A ja?”, ale skasowałem wiadomość. Siedziałem w ciszy, słysząc, jak w kuchni kapie kran. Myślałem o tym, że wszystko, co kiedyś było naszym wspólnym rytuałem, teraz przybrało jakąś wypaczoną, koszmarną formę. Kiedyś kłóciliśmy się o to, kto wyprowadzi psy rano, a teraz kłóciliśmy się, kto ma do nich prawo. Max położył się przy moich nogach i westchnął. Poczułem, że ta cisza w mieszkaniu zaczyna mi ciążyć. Pustka potrafiła być głośniejsza niż krzyk.
Nie umiałem się z tym pogodzić
Pierwsze dni po tym, jak Magda zabrała Lunę, były najtrudniejsze. Mieszkanie wydawało się większe niż wcześniej, jakby nagle przybyło w nim przestrzeni, której nie potrafiłem zapełnić. Max chodził za mną krok w krok, a ja coraz częściej łapałem się na tym, że mówię do niego tak, jak dawniej do niej.
– No co, stary? Nie ma jej, wiem. Ale wróci… – mówiłem, choć sam w to nie wierzyłem.
Rano, kiedy wychodziliśmy na spacer, mijaliśmy ludzi z psami, często w parach. Niektórzy rozmawiali, śmiali się, inni milczeli, ale w ich milczeniu była bliskość. Ja szedłem sam, z rękami w kieszeni, patrząc, jak Max ciągnie smycz w kierunku alejki, gdzie zawsze chodził z Luną. Czasem przystawał, obwąchiwał ślady i cicho piszczał. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
W domu wciąż wisiały dwa kubki na haczyku, dwa ręczniki w łazience. Zastanawiałem się, czy to zostawiła celowo, czy po prostu o nich zapomniała. Co wieczór czekałem na jakąś wiadomość od niej, choć nie miałem pojęcia, co chciałbym przeczytać. W końcu napisałem sam.
– Może przyjedziesz w weekend? Max źle znosi rozłąkę. – Wysłałem i przez chwilę czułem ulgę, jakby samo to zdanie przywracało między nami coś dawnego.
Odpisała dopiero następnego dnia.
– Nie mogę, mam gości. Ale za tydzień mogę przyjechać.
Nie dodała nic więcej. Żadnego „Jak się trzymasz?”, żadnego pytania o mnie. Zrozumiałem, że teraz wszystko kręci się wokół podziału psów, nie wokół nas. Wieczorem zadzwoniła. Jej głos był chłodny, rzeczowy.
– Piotr, chciałabym, żebyśmy ustalili zasady. To nie może wyglądać tak, że ja się domyślam, kiedy mogę je odebrać, a kiedy przywieźć.
– Dobrze, ustalmy. Ale nie traktuj tego jak wymianę rzeczy.
– Nie dramatyzuj. Chcę, żebyśmy mieli spokój.
– Ty masz spokój. Ja mam ciszę. To nie to samo.
Po drugiej stronie zapadło milczenie. Wiedziałem, że te słowa ją zraniły, ale nie umiałem ich cofnąć.
– Nie chciałam, żeby tak to wyglądało – powiedziała cicho. – Ale nie umiem już inaczej.
Po rozmowie długo siedziałem w fotelu. Max spał przy drzwiach, jakby czekał, aż Luna wróci. Myślałem o tym, jak bardzo życie potrafi się zmienić. Kiedyś miałem dom pełen dźwięków, rozmów, drobnych nieporozumień. Teraz miałem ciszę, która rozlewała się po ścianach i zagłuszała wszystko inne.
Nocami słyszałem, jak pies stęka przez sen. Mnie też śniła się Magda – siedziała przy stole, śmiała się, a potem wstawała i znikała w drzwiach. Budziłem się z uczuciem, że ktoś wyrwał połowę mnie. Wiedziałem, że muszę się przyzwyczaić, że pustka stanie się moją codziennością. Ale z każdym dniem coraz trudniej było w to uwierzyć.
To było dla mnie bolesne
Spotkaliśmy się u niej w sobotę rano. Psy od razu ruszyły w swoją stronę, jakby wiedziały, że coś się dzieje. Magda miała wszystko przygotowane: dokumenty, obroże, nową smycz dla Luny.
– Zdecydowałam, że Luna zostanie ze mną – powiedziała bez wahania. – Ty masz więcej miejsca, więc Max będzie lepiej czuł się u ciebie.
– Zdecydowałaś? – zapytałem, czując, jak rośnie we mnie gniew. – Myślałem, że o tym porozmawiamy.
– Po co się kłócić? To nie koniec świata.
– Bo to nie tylko psy, Magda. To wszystko, co nam zostało.
Spojrzała na mnie krótko, jakby chciała coś powiedzieć, ale odwróciła wzrok. Luna siedziała przy jej nodze, gotowa do drogi. Max stał przy mnie, niespokojny.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – wyszeptałem. – One zawsze były razem.
– Tak samo jak my – odpowiedziała cicho. – A jednak się rozchodzimy.
Zapięła Lunie smycz i poszła. Nie było już nic do dodania. Gdy zamknęły się za nią drzwi, Max zawył cicho, a ja po raz pierwszy naprawdę poczułem, że to koniec. Z czasem nauczyłem się, że dom bez niej ma inny rytm. Rano nie było już pośpiechu, nie musiałem czekać, aż skończy się malować w łazience. Max spał dłużej, ja piłem kawę w ciszy i patrzyłem w okno, za którym nic się nie działo.
Wieczorami spacerowaliśmy po tych samych ulicach, ale wyglądały inaczej. Czasem ktoś zatrzymywał się, by pogłaskać psa, i pytał, czemu dziś tylko jeden. Mówiłem, że druga została u byłej żony, a potem żałowałem, że w ogóle się odezwałem. Pewnego dnia spotkałem sąsiada spod trójki. Zawsze rozgadany, teraz stanął przede mną z papierosem w ręku i zapytał:
– No i jak tam po wszystkim?
– Cicho – odpowiedziałem po chwili. – Ale nie wiem, czy to dobrze.
– Cisza to luksus, Piotrek. – Uśmiechnął się, jakby chciał mnie pocieszyć. – Tylko trzeba się jej nauczyć.
Kiedy odszedł, pomyślałem, że może ma rację. Tylko że dla mnie ta cisza nie była luksusem. Była jak echo po kimś, kto już nie wróci. Wieczorem włączyłem radio, żeby nie słyszeć pustki. Max leżał na kanapie, a ja mówiłem do niego półgłosem, jak do starego przyjaciela. Zrozumiałem wtedy, że nie chodzi o to, by zapomnieć, tylko żeby nauczyć się żyć inaczej. Bez niej, bez Luny, z tą ciszą, która nie znikała, ale przynajmniej nie bolała tak jak na początku.
Postanowiłem iść dalej
Spotkałem ją przypadkiem, na ścieżce w parku, tam gdzie zawsze chodziliśmy z psami. Luna biegła obok niej, szczęśliwa, jakby nic się nie stało. Magda też wyglądała spokojnie, może nawet pogodniej niż dawniej. Zatrzymaliśmy się niezręcznie naprzeciw siebie. Max zawarczał, Luna merdała ogonem.
– Nie wiedziałam, że jeszcze tu chodzisz – powiedziała.
– Czasem. Max lubi to miejsce. – Spojrzałem na nią krótko. – Widzę, że u ciebie wszystko dobrze.
– Jakoś się układa. – Wzruszyła ramionami. – A u ciebie?
– Cicho. – Uśmiechnąłem się, choć nie było w tym wesołości.
Chwilę staliśmy w milczeniu. Psy obwąchiwały się, jakby szukały wspomnień.
– Myślałam, że to będzie łatwiejsze – powiedziała nagle. – Ale za każdym razem, gdy widzę Lunę bez Maxa, coś mnie ściska.
– Mnie też. Ale chyba tak musi być.
Skinęła głową. Chciała coś jeszcze dodać, lecz wzięła głęboki oddech i tylko pogłaskała Lunę po głowie.
– Dobrze cię było zobaczyć, Piotr.
– Ciebie też.
Ruszyła w swoją stronę, a ja patrzyłem, jak znika za zakrętem. Max jeszcze przez chwilę stał w miejscu, jakby czekał, aż wróci. Potem pociągnął mnie do przodu, i poszliśmy dalej. Zrozumiałem, że na tym polega życie. Żeby iść przed siebie, bez względu na przeciwności losu.
Piotr, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zarabiał w Dubaju, a ja pragnęłam dotyku, nie pieniędzy. Szwagier dał mi więcej, niż chciałam”
- „Teściowa dała nam dach nad głową, ale zabrała prywatność. Grzebała w koszu z brudną bielizną, jakby szukała skarbu”
- „Mąż wiecznie szuka pracy, a ja jestem tą, co wszystko dźwiga. To był ostatni moment, żeby przestać się oszukiwać”