„Żona zostawiła mnie po 30 latach dla młodego byczka. Nie umiałem jej tego wybaczyć i z rozpaczy wróciłem do nałogu”
„Wydzierałem się na Martę i byłem coraz bardziej wulgarny. Sygnał w słuchawce był bezlitosny, Marta się rozłączyła i najwyraźniej nie miała już zamiaru odbierać telefonu ode mnie. Jak to facet?! Marta ma już pięćdziesiąt sześć lat! Jest starą babą i jej miejsce jest koło mnie, a nie… Co się w niej obudziło?”.

- Mirosław, 62 lata
Marta odeszła, zostawiła mnie po 30 latach. Właśnie teraz, kiedy poczułem, że pora zacząć przygotowywać się do pogodnej starości. Mam sześćdziesiąt dwa lata, kilka do emerytury i sporo dolegliwości targających moim sypiącym się organizmem.
Cholerna zima stulecia. Totalna katastrofa, przynajmniej dla mnie. Gdzieś mam, czy mróz, czy odwilż i ile śniegu spadło albo nie spadło. Nawet nie próbuję patrzeć na termometr wiszący za oknem. Musiała odejść akurat teraz? Nie mogła wcześniej? I co teraz? Co może zrobić człowiek w takiej sytuacji jak moja? Małe mam szanse na to, że jeszcze kogoś w moim życiu spotkam, kto będzie chciał być ze mną na stałe. Kogoś odpowiedniego, bo przecież nie byle kogo.
Byłem zdołowany
Nie chcę wiązać się z kobietą, tak samo jak ja wystraszoną gwałtowną perspektywą samotnego staczania się w otchłań. Kobietą, z którą nic nie będzie mnie łączyło poza wspólnym strachem.
– Przepraszam, Mirku, ale od kilku dni jesteś jakiś zgaszony. Nie daj Boże, wydarzyło się coś złego? Przepraszam, że tak obcesowo cię zaczepiam, ale widzę, że nie jest ci dobrze. Może potrzebujesz jakiejś pomocy? – dopytywał Leszek.
Bardzo luźny znajomy z pracy, który przewala dokumenty z biurka na półkę tak jak ja tylko w innym dziale. Nie przypominam sobie, żebyśmy ze sobą kiedykolwiek rozmawiali poza zdawkowymi uwagami na temat pogody czy feudalnych stosunków panujących w biurze.
– Nie. Nic takiego, dam sobie radę. Ale dzięki za zainteresowanie.
– Przecież widzę, że coś ci jest. Wszyscy widzą. Zdrowie? Jakieś problemy?
– Nie. Takie tam osobiste sprawy. Muszę się z nimi uporać i tyle.
– To zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że w razie co, to możesz walić do mnie jak w dym. W końcu jesteśmy kumplami od kilku niezłych lat, prawda? Masz, to jest numer do mnie. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował albo choćby chciał pogadać, wyżalić się – podał mi wizytówkę z dopisanym odręcznie numerem telefonu.
– Dzięki jeszcze raz.
Poszedł do siebie. I dobrze, wcale nie miałem zamiaru opowiadać obcym facetom o tym, co mi się przydarzyło. Poczułem tylko, że muszę się postawić do pionu, nie może być tak, że wszyscy dookoła widzą po moim nieszczęśliwym pysku, że znalazłem się w matni.
Kusiła mnie butelka
Wracając do domu, postanowiłem kupić butelkę wódki. Nie dotykałem alkoholu już od wielu lat, ale zadziałał chyba stereotyp, może wyniesiony z kina. Porzucony facet siedzi nad butelką. Pijany zwala się na łóżko i budzi następnego dnia już jakoś pogodzony z sytuacją. To nie był dobry pomysł. Opróżniałem butelkę, przełamując wewnętrzny opór, ale z każdym kieliszkiem czułem się coraz gorzej. Nie chciałem i nie miałem zamiaru z niczym się pogodzić. Chciałem obudzić się z tego upiornego snu i usłyszeć Martę, jak woła z kuchni, że kolacja gotowa.
– Jak się czujesz? – zdumiony usłyszałem głos Marty w słuchawce.
– Marta? – nie mogłem uwierzyć.
– Dzwonię tylko, żeby zapytać, czy wszystko w porządku.
– Nic nie jest w porządku.
– Dziwny masz głos. Czy ty piłeś?
– Piłem – potwierdziłem. – I będę pił, dopóki nie wrócisz do mnie – dodałem.
Nie mogłem się z tym pogodzić
– Mówiłam ci, że to niemożliwe. Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej zrobisz jeszcze coś ze swoim życiem.
– Marto, ale dlaczego? Dlaczego teraz? Co było nie tak?
– To nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma kolosalne! Podstawowe! Dlaczego mnie zostawiasz? – ryknąłem do słuchawki zdesperowany.
– Nic nie było nie tak. Albo wszystko było nie tak. Nie wiem. Sama nie wiem. Poczułam, że duszę się z tobą, że brak mi powietrza, że jeśli coś się nie zmieni, to już do końca życia będę się dusić.
– To niech się zmieni! Zróbmy coś ze sobą, z naszym związkiem, coś nowego, innego, wyjedźmy gdzieś. Nie wiem. Na pewno coś możemy zrobić.
– Już za późno.
– Nigdy nie jest za późno!
– Mirek, czy ty nie rozumiesz? Jest ktoś nowy w moim życiu, młodszy... – powiedziała.
– Kto jest w twoim życiu? Jakiś facet? Masz nowego faceta? Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry? A co on takiego ma? Śmiało, powiedz szczerze, co on ma, naiwna idiotko?
Wydzierałem się na Martę i byłem coraz bardziej wulgarny. Sygnał w słuchawce był bezlitosny, Marta się rozłączyła i najwyraźniej nie miała już zamiaru odbierać telefonu ode mnie. Jak to facet?! Marta ma już pięćdziesiąt sześć lat! Jest starą babą i jej miejsce jest koło mnie, a nie… Co się w niej obudziło? Jakie zwierzę? Wypiłem jeszcze dwa szybkie kieliszki. To był koniec butelki. Zasnąłem bez mycia i w ubraniu.
Czułem się podle
Poranek był straszny. Zapomniałem już, jakim obrzydliwym uczuciem jest kac. Ból w głowie, suchość w ustach, zawroty i uczucie zamierania pracy serca. Jak to znieść? Wszystko jedno jak. Tak samo byle jak, jak byle jakie stało się moje życie. Nic nie warte.
Powlokłem się do sklepu i kupiłem dwie butelki. Wróciłem do domu i nalałem sobie pół szklanki. Wypiłem. Zakołysało mną, ale też przyniosło ulgę. Na tyle wyraźną, że zadzwoniłem do pracy i powiedziałem, ze jestem chory.
– Ale co się dzieje, panie Mirku – zaniepokoiła się Agnieszka – zaziębienie? Bo głos ma pan jakiś zmieniony.
– Nie, nie – wybełkotałem. – Pójdę do lekarza i będzie dobrze – zapewniłem.
– Czyli będzie zwolnienie lekarskie? Bo jeśli nie, to przysługuje panu wolny dzień na żądanie, wie pan?
– Tak wiem. Dziękuję.
Nalałem sobie kolejną porcję. Taka nagroda za porządne wykonanie zadania. Niech robią co chcą. Buraki! Zachichotałem sam do siebie i pomyślałem, że ta moja wieloletnia już abstynencja była kretyńskim pomysłem. Wypiłem. Dziękuję Ci, Panie Boże, za ten rozkoszny stan otępienia, za brak rozpaczy i wyższych uczuć – tak mi się jakoś pomyślało. Wywaliłem się na podłogę w kuchni, gdy szedłem zrobić sobie kawę.
– I bardzo dobrze! Tu leż psie, bo tu jest twoje miejsce – wymruczałem.
I znów ten pijacki chichot. Zasnąłem.
Kolega chciał mnie umoralniać
Dryń, drryń, drrrrryń – obudził mnie uporczywy dzwonek do drzwi.
– Marta? Już otwieram!
– Cześć! Przepraszam za najście, ale jesteśmy bardzo zaniepokojeni. Nie odbierasz telefonu. Twój adres dała mi kadrowa… – usłyszałem znajomy głos.
– Leszek! Właź proszę. Może się zbyt dobrze nie znamy, ale przecież możemy się poznać. Czym chata bogata.
– Tak myślałem.
– Co myślałeś?
– Że jesteś nawalony.
– Jestem. I zamierzam być jeszcze długo. Masz z tym jakiś problem? – zapytałem.
– Ja? Nie. Myślę, że to ty masz problem.
– Leszku, nie pitol głupot, kolego. Bo jak będziesz tak pitolił, to ci nie naleję.
– O co chodzi? Mów, co jest grane.
– O nic nie chodzi. O wolność chodzi. Wolność, rozumiesz? Nareszcie znów mogę zrobić wszystko, na co mam ochotę, i mam w dupie, co sobie o mnie pomyślicie. Taka jest teraz opcja.
– Żona wie? Masz przecież żonę…
– Nie wie i jej to nie obchodzi. Żona się puszcza na mieście. Z jakimś młodym byczkiem na pewno. Nie mam żony. I dobrze. Wszystko jest w porządku. Chciałeś wiedzieć, to już wiesz.
– Tak też myślałem – odparł. – Masz w domu kawę? – zapytał.
Co za matoł! Krzątał się po moim domu, jak jakaś pomoc domowa. Kawę mi zrobił i zupę z paczki. Kazał zjeść cokolwiek.
– Leszek, co jest? Ty nie jesteś chyba… tego? Nie chcesz się do mnie wprowadzić zamiast Marty? – rzuciłem.
– Nie jestem tego i nie chcę się tu wprowadzić. Kilka lat temu byłem w identycznej sytuacji i wiem, co się wtedy z człowiekiem dzieje – odparł.
– Takie kryzysowe pogotowie jesteś?
Przeżył coś podobnego
Zacząłem się śmiać. A potem ten śmiech zamienił się w szloch i wreszcie w niczym nieskrępowany płacz. Zwykłe wycie. Wyrzucałem z siebie pojedyncze słowa. Same ze mnie wyskakiwały. Leszek kiwał głową, że rozumie. Wreszcie się uspokoiłem.
– Nalej mi, jeśli można prosić.
– Jeśli musisz…
– Muszę. I chcę.
Nalał mi i patrzył, jak wychylam kolejne pół szklanki czystej wódki.
– Siedem lat temu zostawiła mnie żona. Kompletnie się rozpadłem – powiedział.
– Poszedłem upić się do knajpy. Najpierw za barem, a potem, kiedy już nie miałem siły nawet porządnie siedzieć, przy stoliku. I nagle ktoś się do mnie przysiadł. Kobieta. A nawet dziewczyna, ponieważ była młodsza ode mnie o siedemnaście lat. Zapytała, dlaczego jestem taki nieszczęśliwy. Odpowiedziałem, że żona mnie zostawiła. Ona na to, że nie mogła patrzeć, jak się pogrążam i że chce mi pomóc. Jak możesz mi pomóc, dziecko? – zapytałem.
– I? Jakaś pointa?
– Jest moją żoną. Tak się poznaliśmy.
– Po co mi to mówisz?
– Nie wiem. Chyba po to, żeby do ciebie dotarło, że nigdy nie wiadomo, jakimi ścieżkami chadza przeznaczenie.
– Zaprowadzisz mnie do tej knajpy?
Leszek zaczął się śmiać. I ja też.