„Żona zostawiła mnie z dnia na dzień. Nie mogłem płakać, bo miałem jej długi do spłacenia i 3 dzieci do wykarmienia”
„Pamiętam, że czułem się wtedy zmęczony. Nie tak, że chce ci się spać. Bardziej tak, jakby ktoś wyjął z ciebie całe życie. Nie wiem, może to przez te noce, kiedy Staś budził się co 2 godziny, a Agata spała jak zabita. Może przez robotę, która nie dawała ani grosza więcej, choć harowałem jak wół”.

- Redakcja
Dzień zaczął się zupełnie zwyczajnie. Jak każdy inny.
– Julka, myj zęby, autobus nie będzie na ciebie czekał! – krzyknąłem przez uchylone drzwi łazienki, podgrzewając mleko dla najmłodszego.
Antek siedział już przy stole, grzebał widelcem w jajecznicy, a najmłodszy, Staś, śmiał się w foteliku i uderzał plastikową łyżeczką o blat. Agata gdzieś się krzątała – tak myślałem.
Pamiętam, że czułem się wtedy... zmęczony. Nie w taki sposób, że chce się spać. Bardziej tak, jakby ktoś wyjął ze mnie całe życie. Nie wiem, może to przez te noce, kiedy Staś budził się co dwie godziny, a Agata spała jak zabita. Może przez robotę, która nie dawała ani grosza więcej, choć harowałem jak wół. A może... może przez coś innego, czego jeszcze wtedy nie potrafiłem nazwać. Zaparzyłem kawę, nalałem sobie do kubka i rozejrzałem się po kuchni.
– Aga? – zawołałem, ale nikt nie odpowiedział.
Zajrzałem do sypialni. Łóżko pościelone, po niej ani śladu. Zmarszczyłem brwi. W łazience pusto. W salonie – tylko jej torebka na kanapie. Otwarta. Dziwne. Zajrzałem do środka i wtedy coś mnie tknęło. Biała kartka, złożona na pół. Rozłożyłem ją, serce nagle mi przyspieszyło.
„Nie umiem już udawać. Musiałam odejść. Przepraszam, Tomek”.
Zatkało mnie. Nie... To jakiś żart. Głupi żart. Zaczęła mnie ogarniać panika.
– Julka, widziałaś dziś rano mamę? – spytałem, próbując mówić spokojnie.
– Nie... A czemu pytasz? – spojrzała na mnie niepewnie.
Zadzwoniłem do sąsiadki, pani Danuty, która często z nią rozmawiała.
– Nie, Tomek, nie widziałam Agaty od wczoraj. Wszystko w porządku?
– Nie wiem – powiedziałem tylko i rozłączyłem się.
Staś zaczął płakać. Julka patrzyła na mnie z pytaniem w oczach. Antek wstał i podszedł niepewnie.
– Tato... coś się stało? Gdzie jest mama?
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Stałem tam, trzymając ten przeklęty list, jakby to był kawałek szkła, który zaraz porani mi dłonie. Co ja miałem im powiedzieć? Że mama po prostu... zniknęła?
Czułem, że tracę grunt
Długo jeszcze stałem w miejscu, jakby ten list wciąż nie chciał przestać istnieć. Próbowałem się zmusić, żeby pomyśleć logicznie. Może wyszła do sklepu? Może… Może zaraz wróci? Tylko dlaczego zostawiła list? I czemu zabrała wszystkie swoje dokumenty? Jej telefon był wyłączony. Później sprawdziłem – zniknęła też część ubrań z szafy. Ale to nie było zrobione jak w pośpiechu. To było... przygotowane.
Chodziłem po mieszkaniu bez celu, zaglądałem do każdej szuflady, jakbym miał tam znaleźć odpowiedź. Zerkałem w notatki na lodówce, w kalendarz rodzinny, w komputer. Nigdzie nie zostawiła śladu, żadnego wyjaśnienia poza tym jednym zdaniem. Czułem, że tracę grunt pod nogami. Agata była tu jeszcze wczoraj. Jeszcze wieczorem kąpała Stasia, całowała Julkę na dobranoc. Nie pokłóciliśmy się. Nie było krzyków. Wszystko wyglądało jak zawsze. A teraz... nie było jej. Zadzwoniłem do kilku znajomych. Najpierw do Asi, jej przyjaciółki z pracy.
– Tomek? Coś się stało?
– Wiesz może, gdzie jest Agata? Nie wróciła… Zostawiła tylko... list. – Głos mi się załamał.
– O matko. Nie. Nic nie mówiła. Wczoraj była u mnie na kawie po pracy, ale niczego nie zdradziła. Chcesz, żebym przyszła?
– Nie… Dzięki. Muszę to… ogarnąć.
Kolejne rozmowy wyglądały podobnie. Wszyscy byli zaskoczeni. Niektórzy milczeli zbyt długo. Inni mówili, że zawsze była skryta, że może coś przeżywała, tylko nie chciała mówić. A ja czułem się, jakby ktoś zdmuchnął mi dach znad głowy i jeszcze zabrał ściany. Najtrudniejsza była rozmowa z teściową. Wahałem się długo, ale w końcu wybrałem numer.
– Dzień dobry. Agata… nie ma jej. Zniknęła dzisiaj rano. Zostawiła list.
– Tak, tak, domyślam się. – Jej głos był chłodny, obcy. – Agata zawsze miała swoje tajemnice.
– Jak to? Wiedziała pani?
– Nie wiedziałam. Ale niczemu się nie dziwię.
Rozłączyła się. Stałem w korytarzu, ściskając telefon, który nagle zrobił się cięższy niż cegła. Dzieci były w drugim pokoju. Julka czytała bratu książkę. Antek leżał z twarzą w poduszkę. Wiedzieli już, że coś jest nie tak. Przyszedłem do nich i usiadłem obok.
– Tato, coś się stało? – zapytał Antek.
– Nie, kochanie… Mama musiała wyjść… na dłużej.
Nawet nie próbowałem brzmieć przekonująco. Nie miałem siły. W tamtej chwili byłem tylko ojcem, który nie wiedział, co będzie jutro.
Czułem się upokorzony
Minął tydzień. Każdy poranek zaczynał się od tej samej nadziei – że może jednak wróciła, może ktoś zadzwoni, może to był jakiś przypadek dużych nerwów. Ale nic się nie zmieniało. Nie było jej. Dzieci już przestały pytać. Julka czasem rysowała Agatę i mówiła, że śniła jej się w nocy. Staś wołał „mama” tylko w półśnie. Antek zamknął się w sobie. Ja próbowałem jakoś przetrwać dzień, nie myśląc o tym, że nie wiem, jak zapłacę rachunki.
Któregoś ranka w skrzynce było kilka listów. Nie przywiązywałem do tego większej wagi. Ale kiedy otworzyłem pierwszy, nogi się pode mną ugięły. Pismo z banku. Zaległość na kredycie gotówkowym, którego – byłem tego pewien – nigdy nie braliśmy. Następny – wezwanie do zapłaty za kartę kredytową. Trzeci – informacja o egzekucji komorniczej. Zadzwoniłem do banku. Podałem dane. Kobieta po drugiej stronie słuchała mnie uważnie, ale bez większych emocji.
– Pańska żona jest głównym kredytobiorcą. Nie mamy z nią kontaktu od ponad trzech miesięcy. Te dokumenty są prawnie wiążące.
– Ale ja o niczym nie wiedziałem! Nie podpisywałem żadnych umów!
– Niestety, skoro jesteście państwo małżeństwem, a zobowiązania zaciągnięte były w trakcie trwania wspólnoty majątkowej, to…
Nie słuchałem dalej. W głowie miałem tylko jedno: że żyłem w kłamstwie. Że Agata nie zniknęła z dnia na dzień. Że przygotowywała to od dawna. Zaciągała kredyty, chowając przed światem swoje decyzje. A ja? Nie widziałem nic.
Wróciłem do salonu i usiadłem na podłodze obok Stasia, który bawił się klockami. Patrzyłem na niego i próbowałem oddychać. Złapałem się na tym, że myślę: „Kim była kobieta, z którą mieszkałem tyle lat? Czy ja w ogóle ją znałem?”. Wieczorem usiadłem z najstarszym synem.
– Tato, te listy… to poważne?
– Tak, Antek. Mama… zostawiła nie tylko nas, ale i sporo problemów.
– A ty to wszystko sam ogarniesz?
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Poklepałem go tylko po ramieniu. Czułem się upokorzony, oszukany i śmiesznie bezbronny. Wstydziłem się nawet przed własnym synem.
Musieliśmy się wyprowadzić
Sprzedaż domu nie była decyzją, którą podjąłem z dnia na dzień. Trzymałem się tego miejsca kurczowo, jakby ściany mogły mnie ochronić przed tym wszystkim, co się sypało. Ale nie mogły. Listy z banków przychodziły codziennie. Kiedy zadzwonił komornik, już wiedziałem, że nie ma odwrotu. Poszedłem na spacer po osiedlu, które znałem na wylot. Staś spał w wózku, Julka trzymała mnie za rękę. Mijaliśmy place zabaw, znajome twarze, nawet ten kiosk na rogu, gdzie Agata zawsze kupowała krzyżówki. Wszystko przypominało mi o niej. O nas. Ale to już nie było „nasze”. To było miejsce, z którego musiałem odejść, zanim ktoś mnie z niego wyrzuci.
Sprzedaż poszła szybko. Zaniżona cena, bo zależało mi na czasie. Nowi właściciele weszli niemal od razu. Zostawiłem im nawet kilka mebli. Nie miałem gdzie ich trzymać. W dniu wyprowadzki deszcz lał jak z cebra. Pamiętam, jak ładowaliśmy kartony do wypożyczonego busa. Julka płakała. Staś nie rozumiał. Antek milczał i patrzył przez okno.
– Tato, czemu musimy tu mieszkać? – zapytał, kiedy stanęliśmy przed nowym blokiem. Kawalerka na trzecim piętrze bez windy. Mała, duszna, z oknem na ścianę sąsiedniego budynku.
– Bo tu zaczniemy coś nowego. Razem.
W środku stały tylko dwa łóżka, stół i kilka krzeseł. Przenocowaliśmy na materacach. W nocy obudził mnie szloch Julki. Nie powiedziała nic. Tylko wtuliła się we mnie. Następnego dnia sąsiadka z dawnego bloku przyniosła nam reklamówkę z jedzeniem.
– Tomek… gdybyś czegoś potrzebował…
– Już wystarczy tej litości – przerwałem jej. Nie chciałem, żeby patrzyła na mnie jak na kogoś, komu trzeba współczuć. Chciałem tylko przetrwać. Jakoś.
Nie miałem siły nawet płakać
Pierwsze tygodnie w nowym miejscu były chaosem. Budzik dzwonił o piątej. Zanim ogarnąłem dzieci, zrobiłem śniadanie, nakarmiłem Stasia i zapakowałem plecaki, byłem już spocony i zmęczony. Czasem nie wiedziałem, w co się najpierw ubrać – czy garnitur do pracy, czy dres, żeby odprowadzić Julkę do przedszkola. Zdarzało się, że wychodziliśmy za późno, Julka płakała, Antek się złościł, a Staś zasypiał w wózku, zanim doszliśmy do sklepu po chleb.
Gotowanie przypominało mi eksperymenty z fizyki w podstawówce. Ryż był zawsze rozgotowany albo twardy. Makaron wykipiał, zanim się zorientowałem. Pierwsze spaghetti wyglądało jak szare błoto, ale dzieci zjadły. Córka spojrzała na mnie z powagą.
– Tato, to spaghetti smakuje jak u mamy.
Nie wiedziałem, czy to był komplement, czy tylko próba dodania mi otuchy. Ale uśmiechnąłem się. Może pierwszy raz od tygodni.
Wieczorami, kiedy dzieci już spały, siadałem na brzegu łóżka i patrzyłem w sufit. Nie płakałem. Nie miałem już na to siły. W głowie tylko roiło mi się od pytań – jak zapłacić za przedszkole, gdzie kupić kurtkę dla Antka, czy starczy na pieluchy? Każdego dnia musiałem podejmować decyzje, na które wcześniej nawet nie zwracałem uwagi. I każdego dnia czegoś się uczyłem.
Z czasem było trochę łatwiej. Dzieci zaczęły wstawać same, zaczęły się dopominać o swoje zadania. Antek zaczął mi pomagać w kuchni. Julka nauczyła się sama wiązać buty. A ja – nauczyłem się mówić „nie wiem” i nie czuć się z tym jak przegrany. Nie myślałem o Agacie tak często. Czasami, gdy patrzyłem na Stasia, zastanawiałem się, czy wie, że nie ma jej już obok. Ale potem przytulał się do mnie, zasypiał z ręką na moim karku i czułem, że to wystarczy. Nie wiem, czy kiedykolwiek jej wybaczę, ale dla dzieci będę kimś lepszym, niż kiedykolwiek wcześniej mogłem być.
Tomasz, 36 lat
Czytaj także:
- „Przez galaretkę z truskawkami straciłam wnuczkę. Synowa zrobiła mi taką awanturę, że kładłam po sobie uszy”
- „Chciałam nakarmić rodzinę truskawkową konfiturą, a najadłam się wstydu. Po tym, co zrobiłam, synowa nie chce mnie znać”
- „Mój syn nigdy nie był na wakacjach, bo życie samotnej matki to ciągłe wybory. Wolę dać mu obiad niż 7 dni nad Bałtykiem”