„Żona zostawiła mnie z maleńką córką. Stwierdziła, że zarwane noce i użeranie się z płaczem dziecka to nie dla niej”
„Mała miała może dwa tygodnie. Płakała już trzecią godzinę. Nosiłem ją na rękach, śpiewałem jej, tuliłem, zmieniałem pieluchy, sprawdzałem, czy nie ma gorączki – wszystko na nic. A Monika? Leżała w sypialni, zakryta poduszką, jakby ten krzyk nie należał do jej dziecka”.

- Redakcja
Jeszcze zanim nasza córka przyszła na świat, moja żona mówiła, że nie znosi dziecięcego płaczu. Myślałem wtedy, że to tylko takie gadanie, że każda kobieta się zmienia, gdy trzyma w ramionach swoje dziecko. Żyliśmy w miarę zgodnie – ona nie musiała pracować, ja utrzymywałem dom. Kiedy powiedziała mi, że jest w ciąży, zaniemówiłem ze szczęścia. Nie wiedziałem, że to będzie początek końca. Nie sądziłem, że jedna mała istotka może tak bardzo przewartościować nasze życie. I że dla niej ja się zmienię… a moja żona ucieknie.
Czy wierzyła w te kłamstwa?
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiła mi, trzymając w ręku test ciążowy. – Będziemy szczęśliwi.
Wtedy jej uwierzyłem. Zresztą, jak miałem nie uwierzyć? Była moją żoną, kochałem ją, nie widziałem żadnych sygnałów, że coś może pójść nie tak. Nawet jeśli czasem narzekała, że dzieci to tylko kłopot, zrzucałem to na karb złego dnia. Poza tym – ciąża ją zmieni, myślałem. Matczyne uczucia przyjdą z czasem.
Kupiliśmy łóżeczko, wózek, wyprawkę. Pomalowaliśmy jeden pokój na delikatny róż, choć jeszcze nie wiedzieliśmy, czy będzie dziewczynka. Monika, moja żona, urządzała wszystko z takim zapałem, że sam się wzruszałem, patrząc na jej zaangażowanie. Robiła listy, przeglądała poradniki, godzinami szukała ubranek w internecie. A potem... jakby coś w niej pękło.
Z dnia na dzień zrobiła się cicha, zamknięta. Przestała rozmawiać, śmiała się rzadko, coraz więcej siedziała sama. Pytałem, czy coś się dzieje, ale wzruszała ramionami. Mówiła, że hormony, że to minie. Nie minęło. Wręcz przeciwnie – im bliżej porodu, tym bardziej czułem, że staję się jej obcy. Patrzyła na mnie jak na obciążenie, a nie partnera. I choć bardzo się starałem, coś już się w niej wypaliło. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli, ale podświadomie wiedziałem: moja żona wcale nie chce być matką.
Krzyki w nocy
Pamiętam tamtą noc jak przez mgłę. Mała miała może dwa tygodnie. Płakała już trzecią godzinę. Nosiłem ją na rękach, śpiewałem jej, tuliłem, zmieniałem pieluchy, sprawdzałem, czy nie ma gorączki – wszystko na nic. A Monika? Leżała w sypialni, zakryta poduszką, jakby ten krzyk nie należał do jej dziecka.
– Monika, możesz mi pomóc? – zapytałem cicho, wchodząc do pokoju. – Ja już naprawdę nie daję rady...
Nie odpowiedziała. Nawet się nie ruszyła.
– Monika, do cholery, ona ryczy od godzin! Nie możesz spać jakby nigdy nic! – podniosłem głos, pierwszy raz od bardzo dawna.
Wtedy zerwała się z łóżka, patrząc na mnie z furią w oczach.
– Bo to jest nie do zniesienia! – wrzasnęła. – Ja tego nie chcę! Nie prosiłam się o to wszystko! Ty się nią zajmij, skoro tak bardzo tego chciałeś!
Zamarłem. Trzymałem małą w ramionach, czułem jej drżenie, ten cały chaos, w którym nagle zostałem sam. Bez żadnego „przepraszam”, Monika chwyciła kurtkę i wybiegła z mieszkania. Nie wiedziałem, czy wróci. Nie wiedziałem, co robić. W końcu usiadłem na podłodze z córką przy piersi i płakałem razem z nią. Dla niej. Z bezsilności. Z rozpaczy. Bo dotarło do mnie, że nie chodzi o chwilowe załamanie. Że to nie jest tylko jedna ciężka noc. To był dopiero początek końca.
Walka z samotnością
Monika wróciła nad ranem, kiedy spałem w fotelu z córką na klatce piersiowej. Przeszła przez przedpokój bez słowa, nawet na nas nie spojrzała. Wzięła prysznic, zjadła kanapkę i zamknęła się w sypialni. Nie odezwała się ani słowem przez cały dzień. Przez kilka następnych dni zachowywała się jak cień. Znikała na długie godziny, wracała wieczorami zmęczona i obojętna. Nawet nie próbowała udawać zainteresowania dzieckiem. Gdy pytałem, gdzie była, odpowiadała tylko:
– Na spacerze. Musiałam odetchnąć.
Nie wiedziałem, z kim się spotyka, co robi, co myśli. Nie miałem na to siły. Dni zlewały się w jedno – karmienie, przewijanie, noszenie, ciche śpiewanie, usypianie. Tylko ja i mała. Jej płacz i moje zmęczenie. Ręce bolały, plecy bolały, serce bolało najbardziej. Próbowałem prosić, błagać, tłumaczyć. Mówiłem, że rozumiem, że jest trudno, że może porozmawiamy z kimś, kto nam pomoże. Ale Monika tylko kręciła głową.
– Ja się nie nadaję. To nie dla mnie. Nie chcę tego życia.
W końcu, pewnego wieczoru, powiedziała mi tylko kilka słów:
– Mam dosyć. Zajmij się nią. Ja nie potrafię.
I wyszła. Tym razem naprawdę. Zostawiła wszystko – ubrania, kosmetyki, swoją szczoteczkę do zębów, zdjęcia ze ślubu na komodzie. I zostawiła mnie – samego z maleńką córką, z głową pełną lęku, ze świadomością, że teraz to już wszystko zależy tylko ode mnie.
Zostałem sam z córką
Przez pierwsze dni działałem jak maszyna. Nie miałem czasu na rozczulanie się ani rozpaczanie. Budzik, butelka, przewijak, noszenie, pranie, zakupy, lekarz, kolki, drzemki, znów płacz. Z jednej strony ciągłe zmęczenie, z drugiej – paniczny lęk, że coś zawalę, że nie dam rady. Nie miałem kogo poprosić o pomoc. Moi rodzice mieszkali na drugim końcu Polski, a znajomi... Cóż, większość z nich po prostu zniknęła.
Dziecko zmienia życie. Samotne ojcostwo zmienia człowieka do cna. Nie miałem już złudzeń. Monika nie wróci. Nie dzwoniła, nie pisała. Jakby nie istniała. Jakby urodzenie dziecka było dla niej momentem odcięcia się od rzeczywistości. Kiedyś próbowałem do niej napisać, ale odpowiedziała jednym zdaniem:
– Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Zamurowało mnie. To był chyba ten moment, kiedy naprawdę zrozumiałem, że ona się już nie pojawi. I że muszę przestać patrzeć na nią jak na kobietę, którą znałem. Tamta Monika odeszła razem z tym testem ciążowym, który wtedy trzymała w drżącej dłoni. Mała zaczęła powoli przesypiać noce. Zaczęła się uśmiechać, gaworzyć, łapać mnie za palce. I wtedy poczułem coś niesamowitego. Miłość. Głęboką, bezwarunkową, pełną ciepła i cierpliwości. Zupełnie inną niż ta, którą znałem wcześniej. Z dnia na dzień było łatwiej. I choć nadal bywało ciężko, przestałem się bać. Bo miałem ją. Moją córkę. Moją małą wojowniczkę.
Wtedy zmieniłem perspektywę
Zacząłem dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałem. To, jak córka patrzyła na mnie z ufnością, jak chwytała moją koszulę swoimi małymi paluszkami, jak zasypiała przy moim sercu – to wszystko było jak nagroda. Nie planowałem tego życia. Nie chciałem samotnego ojcostwa. Ale ono przyszło do mnie i dało mi coś, czego się nie spodziewałem – siłę.
Znalazłem w końcu rytm. Pracę udało się pogodzić z opieką dzięki sąsiadce, pani Halinie, która zakochała się w mojej córeczce od pierwszego wejrzenia i zaproponowała, że pomoże. Czasem wpadała tylko na godzinkę, czasem zostawała na dłużej, gdy musiałem zostać w pracy. Była jak anioł.
Przestaliśmy mówić o Monice. Nawet pani Halina nie pytała. A ja nie miałem już w sobie złości. Była żal, był smutek, ale najbardziej – obojętność. Przestałem jej szukać w telefonie, przestałem sprawdzać, czy nie dodała czegoś na Facebooku. W głowie miałem tylko jedno imię – mojej córki.
To z nią chodziłem do parku, robiłem zupki, wybierałem pajacyki. To z nią leżałem na podłodze i układałem pierwsze wieże z klocków. To dla niej robiłem pranie o drugiej w nocy i śpiewałem „Stokrotkę”, choć fałszowałem jak diabli. Byłem sam. Ale nie samotny. Bo w tych małych oczach było całe moje życie. I cokolwiek się jeszcze wydarzy, wiedziałem jedno: dam radę. Dla niej.
Wszystko, co najważniejsze
Czasem ktoś mnie pyta, jak sobie radzę. Czy nie brakuje mi partnerki, czy nie jest mi ciężko samemu wychowywać dziecko. Wtedy tylko się uśmiecham. Bo odpowiedź nie mieści się w kilku zdaniach. Moje życie nie jest proste. Ale jest prawdziwe. Bez ściemy, bez udawania, bez uciekania od odpowiedzialności.
Nie jestem idealnym ojcem. Popełniam błędy, gubię się, czasem mam dość. Ale każdego dnia uczę się, jak być lepszym. Bo kiedy widzę moją córkę – uśmiechniętą, rozgadaną, szczęśliwą – wiem, że robię coś dobrze. Że ona czuje się bezpieczna. Że mnie kocha. I że ja kocham ją ponad wszystko.
Monika zniknęła z naszego życia na dobre. Przysłała tylko raz jakieś papiery, że zrzeka się praw do dziecka. Nie próbowała odwiedzać, nie dzwoniła. Może to dla niej lepiej. Może nie była gotowa. Może nigdy nie będzie. Nie mam już w sobie gniewu. Życie pisze różne scenariusze, nie każdy kończy się happy endem.
Ale my mamy swój. Inny niż sobie wyobrażałem. Skromny, cichy, bez fanfar. Ale nasz. I prawdziwy. Czasem, gdy wieczorem siedzę z nią przy lampce, czytając jej ulubione książeczki, czuję, że to właśnie ten moment – ta cisza, ten zapach jej włosów, ten mały palec zaciskający się na moim – to wszystko, co najważniejsze.
Michał, 37 lat
Czytaj także:
- „Letnia burza złamała drzewo, a ja złamałam zasady. Zajrzałam do telefonu męża, a to, co zobaczyłam, zmieniło wszystko”
- „Otworzyłem słoik z kiszonymi ogórkami i poczułem koszmarny odór. Po tym poznałem, że żona nie ma czystego sumienia”
- „Nie wierzyłam, kiedy wygrałam w konkursie samotne wakacje w Grecji. Tydzień na Santorini zmienił mnie nie do poznania”