Reklama

Najpierw były dogadywania i szepty w rodzinie.

Reklama

– Do kogo ten Franek w ogóle podobny? – słyszałem nieustannie od ciotek.

– Ani do Doroty ani do Mariusza. Może został adoptowany?

Moja mama z cierpliwością znosiła te uwagi. Ja starałem się obracać je w żart albo puszczać mimo uszu. Dorota na początku denerwowała się, aż w końcu odcięła się natrętnym babom:

– Jest podobny do listonosza. Taki jeden przystojny chodził po naszym osiedlu, nie mogłam mu się oprzeć.

Zobacz także

Później zaczęli nasi znajomi. Niby tylko w żartach, gdzieś na imprezach, jak już towarzystwo trochę wypiło.

– Mariusz wiesz, że podobno co dziesiąty ojciec w Polsce wychowuje nie swoje dziecko? – zapytał mnie zaczepnie Jarek, kumpel ze szkolnych lat. – Ty i Dorotą blondyni jak ze Szwecji, a Franek ma karnację Włocha z Sycylii. Ja bym na twoim miejscu z ciekawości sprawdził. Chłopak fajny, ale może byś alimenty jakieś ściągnął – żartował.

Nie powiem, żeby mnie to nie dotykało. Dopóki Franek był malutki, udawaliśmy oboje z Dorotą, że wszystko jest w porządku. Dzieci rodzą się różne, czasem bardziej, czasem mniej podobne do rodziców. Później to wszystko się zmienia, kilkulatki bardziej upodabniają się do rodziców czy dziadków. Problem w tym, że i po mojej i po Doroty stronie są sami blondyni, lekko piegowaci, z jasną cerą.

Coraz więcej wątpliwości

Franek rzeczywiście od nas odstaje. Ma czarne włosy, oliwkową cerę. Tylko oczy dziwne, ale piękne – niebieskie. Nietypowe jak dla bruneta. Już w przedszkolu panie się zachwycały, że pewnie będzie modelem jak dorośnie. Pamiętam, że nawet tuż po porodzie, gdy po odcięciu pępowiny mogłem wziąć syna na ręce, przemknęło mi przez głowę, że jest jakiś dziwnie śniady i te czarne włosy…

– Niech się pan nie dziwi – powiedziała położna. – Prawie wszystkie dzieci rodzą się z ciemną czupryną. Potem się wszystko zmienia. A że jest oliwkowy na początku? To też nic nadzwyczajnego.

Pierwszy raz pomyślałem o badaniach genetycznych, gdy Franek miał sześć lat. Zachorował, był bardzo osłabiony, stwierdzono u niego dużą anemię. Trafił do szpitala, miał przetaczaną krew. Dopiero wtedy, gdy organizowaliśmy z Dorotą prężną akcję oddawania krwi dla synka zorientowałem się, że mam inną grupę niż on. To oczywiście jeszcze o niczym nie świadczy, ale była to kolejna poszlaka.

Bałem się zapytać wprost Dorotę. Wiedziałem, że ją potwornie zranię, przecież nigdy nie zaliczyliśmy poważniejszego kryzysu w małżeństwie. A już na pewno nie wtedy, kiedy począł się Franek. To były moim zdaniem nasze najlepsze czasy.

Byliśmy rok po ślubie, oboje mieliśmy dobrą pracę, odziedziczyliśmy mieszkanie po moich dziadkach, więc nie mieliśmy dużych zobowiązań finansowych. Byliśmy w sobie zakochani i spędzaliśmy czas głównie na przyjemnościach. Ale pytanie o Franka nie dawało mi spokoju. Kocham go nad życie, zbudowaliśmy taką wymarzoną kiedyś przeze mnie relację ojciec – syn. Ale z roku na rok gołym okiem było widać, że bardzo różnimy się fizycznie.

Zobaczyłem go pod szkołą. Stał przy bramie i przyglądał się dzieciakom. Przyjechałem jak zwykle po Franka, a ten facet zwrócił moją uwagę, bo gapił się na mnie, jakby mnie skądś znał. Gdy wsiadaliśmy do samochodu, odwrócił się w naszą stronę i zaczął coś wpisywać do telefonu. Kilka dni później zaczepiła mnie wychowawczyni Franka.

– Czy teraz ktoś z rodziny będzie odbierał Franka ze szkoły? – zapytała.

– Nie, dlaczego? – byłem zupełnie zdezorientowany. – W żadnym razie. Po syna zawsze przyjeżdżam ja, czasem żona, ale na pewno nikt inny.

– A widzi pan, czyli jednak miałam słuszne podejrzenia – powiedziała wychowawczyni z wystraszoną miną. – Od jakiegoś czasu widuję w okolicy szkoły mężczyznę, który zaczepia Franka. Niby tylko z nim rozmawiał na przerwie, nic mu nie dawał ani podobno o nic nie prosił. Byłam z tym u pani dyrektor. Jeśli jeszcze raz ten mężczyzna się pojawi, zawiadomimy policję. Może to jakiś bandyta... Wolimy dmuchać na zimne.

Przestraszyłem się. Następnego dnia wyskoczyłem z pracy w południe i podjechałem pod szkołę. Czekałem na tego faceta, ale nie przyszedł. Wróciłem nazajutrz. Chodził wzdłuż ogrodzenia, czekał aż dzieci wybiegną na przerwę. Gdy zobaczył Franka, znów do niego podszedł. Wybiegłem z samochodu i prawie się na niego rzuciłem.

– Czego chcesz od mojego syna?! – krzyknąłem. – Dzwonię na policję!

– Niech pan nie dzwoni – powiedział spokojnie. – Franek – zwrócił się do chłopca. – Czy mógłbyś nas na chwilę zostawić samych? Mam z twoim tatą sprawę do załatwienia, musimy pogadać, jak dorosły z dorosłym.

Franek pobiegł do kolegów.

– Niech pan się nie martwi. Nie jestem przestępcą – powiedział. – Jestem ojcem Franka. Nie było mnie w Polsce prawie pięć lat, widziałem go tylko raz, jak miał niecały rok, chciałem go po prostu zobaczyć, porozmawiać chwilę. Domyślam się, że o mnie nic nie wie. Niech tak zostanie, jeśli tak będzie lepiej dla niego. Ale czy mógłby mu pan powiedzieć, że jestem znajomym rodziny? Kiedy czasem będę chciał go zobaczyć, nie będzie się mnie bał...

Stałem jak słup soli. Czułem tylko, że po policzkach płyną mi łzy. Miałem w głowie miazgę. Nie umiałem zadać nawet jednego pytania temu facetowi. A miałem ich tysiące. Kim on do cholery jest? Jak może nazywać siebie ojcem Franka? Skąd się wziął w naszym życiu? Kiedy i dlaczego moja żona mnie zdradziła? Jak to możliwe? Wiedziałem jedno. Ten facet nie jest świrem. To on był biologicznym ojcem Franka. Mój mały chłopak był do niego cholernie podobny. Ten sam nos, usta, karnacja, włosy. Tylko oczy miał niebieskie po Dorocie. Franek naprawdę wyglądał jak jego syn!

To mój syn

Zrobiłem w końcu te badania genetyczne. To była formalność, ale potrzebowałem tego. Dla siebie, dla stuprocentowej pewności. Pobrano DNA z włosa Franka. Wszystko zorganizowałem za plecami Doroty. Nie chciałem na razie rozpętywać piekła.

Wyszło czarno na białym. Nie jestem biologicznym ojcem mojego syna. Nadal jednak o nim mówię i myślę w ten sposób, bo nie potrafię inaczej. Franek jest mój, jest ze mnie, jest moim potomkiem. Tłumaczę sobie, że nie ten jest ojcem, który spłodził, ale ten, który wychowuje... Ale ból w sercu czuję ogromny. Najbardziej chyba przez to, że Dorota mnie oszukała, a teraz codziennie patrzy mi w oczy i kłamie.

Od początku wiedziała, że Franek to nie mój syn. Z drugiej strony, może cierpi tak samo jak ja? Może ma wyrzuty sumienia, wiedząc, że mnie okłamuje, i widząc jak dobrym jestem ojcem dla Franka. Dawid, facet z którym zdradziła mnie żona, powiedział mi tylko, że to zdarzyło się tylko raz, nie mieli romansu. Nie chciał zdradzać szczegółów, powiedział, że to nie ma sensu, a jeśli konieczne chcę wiedzieć, żebym po prostu zapytał o to Dorotę. To ona stanowczo postanowiła, że ojcem dziecka będę ja, a nie Dawid. On się zgodził, bo nie chciał rujnować jej życia i rozwalać rodziny. Zwłaszcza, że bardzo krótko się znali. Zniknął z życia jej i swojego dziecka. Mnie też w końcu obiecał, że więcej się nie pojawi.

Długo biłem się z myślami. Nie wiedziałem, co robić. Czy wyłożyć kawę na ławę i rozpętać wojnę w mojej rodzinie? Być może nasze małżeństwo by tego nie przetrwało. Być może nasza rodzina by się rozpadła, a najbardziej cierpiałby Franek. Postanowiłem wziąć to wszystko na siebie i udawać, że jest tak, jak do tej pory.

Reklama

Nie patrzę już na Dorotę tak jak dawniej. Nie umiem jej kochać tak bezwarunkowo i szczerze, jak wcześniej. Za bardzo mnie zawiodła. Ale staram się ją zrozumieć i pocieszam się, że być może ona czuje to, co ja. Na co dzień nic się nie zmieniło. Żyjemy jak dotąd, jak szczęśliwa rodzina. Franek się rozwija, jest pogodnym, szczęśliwym dzieckiem. Dobrze, że nie ma pojęcia o tym, jaką maskaradę odgrywają przed sobą jego rodzice.

Reklama
Reklama
Reklama