Reklama

Kiedyś byłem kimś. Tak przynajmniej o sobie myślałem. Nie chodzi o wielką karierę ani o pieniądze – nigdy nie byłem człowiekiem, który musi być we wszystkim najlepszy. Ale radziłem sobie. Byłem zaradny. Pewny siebie.

Reklama

Pamiętam siebie sprzed lat. Jak stałem przed lustrem, poprawiając krawat przed rozmową o pracę. Jak uśmiechałem się do swojego odbicia, bo wiedziałem, że dam radę. Jak potrafiłem w sklepie bez wahania wybrać wino do kolacji, a potem przekonać Monikę, że czerwone pasuje nawet do ryby. A potem coś się zmieniło.

Nie wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy pierwszy raz przewróciła oczami, kiedy próbowałem opowiedzieć jej o awansie? Może wtedy, gdy zapytała, czemu zawsze gotuję tak mdłą zupę? A może wtedy, gdy poprawiła za mną poduszki na kanapie, twierdząc, że „nie tak się to robi”?

Z początku walczyłem. Broniłem się. „Nie, Monika, herbata nie musi mieć idealnie 1,5 łyżeczki cukru, żeby smakowała” – mówiłem, śmiejąc się. Ale z czasem przestałem się śmiać. Bo każda moja decyzja była błędna. Bo zawsze mogłem coś zrobić lepiej. I tak stałem się kimś, kogo nie rozpoznawałem. Kimś, kto boi się wybrać herbatę w restauracji, bo co jeśli Monika spojrzy na mnie z politowaniem?

Dzisiaj, gdy patrzę na siebie w lustrze, nie widzę dawnego mnie. Widzę cień faceta, który przestał wierzyć, że może mieć rację. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem, jak do tego doszło.

Nikt nie traktował mnie poważnie

Siedziałem przy biurku i bezmyślnie wpatrywałem się w ekran. Powinienem był coś powiedzieć, podjąć decyzję, ale nie mogłem się na niczym skupić. Wiedziałem, że wszyscy na mnie patrzą. Wiedziałem, że czekają.

– Patryk, znowu się zawiesiłeś? Decyduj, bo nie mamy całego dnia – rzucił Bartek, szef zespołu, stukając długopisem o stół.

– Eee… myślę, że może… no… może zaczekajmy na więcej danych? – wydukałem.

Nie musiałem na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że przewraca oczami.

– Wow, ale konkret – mruknął z ironią. – Tak, zaczekajmy. Może za rok podejmiesz decyzję.

Wszyscy się roześmiali. Nie głośno, raczej cicho i porozumiewawczo. Może nie wszyscy, ale wystarczyło kilku, żebym poczuł, jak robi mi się gorąco. Było mi wstyd. Kiedyś nie pozwoliłbym im na to. Kiedyś byłem kimś, kogo słuchano. Teraz nikt nie traktował mnie poważnie.

Niczego nie rozumiałem

Pół godziny później byłem już w gabinecie szefa. Siedział po drugiej stronie biurka i wyglądał, jakby rozmawianie ze mną było tylko jedną z wielu rzeczy na jego liście. W rękach trzymał jakieś papiery, ale nie patrzył na nie.

– Patryk, wiesz, czemu tu jesteś? – zapytał.

– Projekt się opóźnia… – odpowiedziałem cicho, chociaż doskonale znałem odpowiedź.

– Tak, projekt się opóźnia – powtórzył, jakby mówił do dziecka. – Ale nie chodzi tylko o to. Od jakiegoś czasu widzę, że nie radzisz sobie z decyzjami. To nie jest pierwszy raz. Nie jesteś już osobą, na którą mogę liczyć.

Nie miałem nic na swoją obronę. Chciałem powiedzieć, że to nie moja wina, że staram się jak mogę, ale wiedziałem, że to nic nie zmieni.

– Patryk, muszę podjąć decyzję. Nie przedłużymy z tobą umowy.

Wiedziałem, że to nastąpi, a jednak coś ścisnęło mnie w żołądku. Przełknąłem ślinę i skinąłem głową.

– Rozumiem – powiedziałem cicho.

To było kłamstwo. Niczego nie rozumiałem. Wyszedłem z gabinetu i powoli poszedłem do swojego biurka. Koledzy udawali, że mnie nie widzą. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Musiałem wyjść. Gdy szedłem korytarzem w stronę windy, ktoś rzucił za mną:

– No, w końcu.

Nie wiedziałem, kto to powiedział, ale nie miało to znaczenia. Wcisnąłem przycisk windy i patrzyłem, jak drzwi się zamykają. Wiedziałem, że teraz czeka mnie coś jeszcze gorszego. Musiałem wrócić do domu i powiedzieć Monice.

Nie miałem siły się bronić

Wracałem do domu wolnym krokiem, choć było zimno i chciałem jak najszybciej znaleźć się w cieple. W kieszeni trzymałem telefon, ale nie wyciągnąłem go ani razu. Nie miałem ochoty pisać do Moniki. Znałem jej reakcję. Nie było sensu odwlekać tego, co nieuniknione, ale i tak nie mogłem się zmusić, żeby przyspieszyć.

Gdy otworzyłem drzwi, Monika stała w kuchni i kroiła marchewkę. Nawet nie podniosła na mnie wzroku.

– Jesteś wcześniej – zauważyła.

Nie odpowiedziałem od razu. Zdjąłem kurtkę, powiesiłem ją starannie na wieszaku, jakbym dzięki temu mógł choć na chwilę odwlec rozmowę.

Straciłem pracę – powiedziałem w końcu.

Usłyszałem stukot noża o deskę. Wzięła głęboki oddech, ale nadal się nie odwracała.

– Wiedziałam, że tak będzie – mruknęła i zaczęła kroić dalej.

Patrzyłem na jej plecy. Czekałem, że powie coś więcej, zapyta, jak się czuję, cokolwiek.

– To wszystko, co masz do powiedzenia? – zapytałem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku czułem, jak wszystko we mnie buzuje.

Westchnęła, jakby właśnie miał się zacząć jej ulubiony monolog.

– A co mam powiedzieć, Patryk? Mam cię pocieszać? Może gdybyś czasem sam pomyślał, zamiast czekać, aż ktoś ci powie, co robić, to byś się utrzymał.

Każde jej słowo uderzało we mnie jak cios, ale nie miałem siły się bronić. Przypomniałem sobie dzisiejsze zebranie, Bartka, śmiechy kolegów, twarz szefa, kiedy mówił, że nie przedłużą mi umowy. Może miała rację. Może naprawdę wszystko było moją winą.

Przestałem być kimś ważnym

Monika odłożyła nóż i wytarła dłonie w ścierkę. Wreszcie na mnie spojrzała, ale nie było w tym spojrzeniu ani współczucia, ani troski.

– Masz jakiś plan? Czy znowu będziesz siedział i czekał, aż ktoś za ciebie zdecyduje?

Miałem ochotę powiedzieć, że właśnie teraz próbuję wymyślić, co dalej, że potrzebuję chwili, ale wiedziałem, że i tak nie zrozumie. Nie chciałem dawać jej kolejnej okazji do tego, by mogła mną gardzić.

– Znajdę coś – odparłem.

Przytaknęła, jakby nic innego nie mogło jej bardziej zdziwić.

– Oby – powiedziała tylko i wróciła do krojenia marchewki.

Przez chwilę stałem tam bez ruchu. W moim własnym domu czułem się jak intruz.

Poszedłem do sypialni, zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem na łóżku. W pokoju panował półmrok. Oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach.

Monika nie zapytała, jak się czuję. Nie zapytała, co się stało. Nie zapytała, czy czegoś potrzebuję. Może nigdy się tym nie przejmowała. Może nie zauważyłem, kiedy przestałem być dla niej kimś, kogo warto wspierać.

Nie poznawałem siebie

Nie wiem, jak długo siedziałem sam. Kiedy w końcu podniosłem wzrok, zobaczyłem własne odbicie w lustrze na przeciwległej ścianie. Był to ktoś, kogo nie znałem. Patrzyłem w lustro i nie mogłem oderwać wzroku.

Twarz, którą widziałem, była zmęczona, pozbawiona wyrazu, jakby ktoś wymazał z niej wszystko, co kiedyś mnie definiowało. Gdzie podział się facet, który podejmował decyzje bez strachu, który potrafił się bronić?

Zawsze wierzyłem, że małżeństwo to partnerstwo, ale to nie była prawda. Monika nie była moim partnerem. Była sędzią, a ja od lat siedziałem na ławie oskarżonych. Cokolwiek zrobiłem, było złe. Nawet teraz, kiedy straciłem pracę, nie było współczucia, tylko kolejne rozczarowanie.

Czy to naprawdę była moja wina? Czy to ja tak bardzo się zmieniłem, czy to ona zmieniała mnie przez lata, aż stałem się kimś, kim gardziła?

Zacisnąłem dłonie w pięści. W mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, której wcześniej się bałem.

Może nie muszę już być tym człowiekiem. Może jeszcze nie jest za późno.

Przestałem być bezbronny

Rano wstałem wcześniej niż zwykle. Monika jeszcze spała, więc w kuchni panowała cisza. Zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy stole. Czułem, że to nie będzie zwykły dzień. Kiedy weszła do kuchni, spojrzała na mnie zdziwiona.

– Co ty tak siedzisz? – zapytała, nalewając sobie herbaty.

Odchrząknąłem.

– Nie mogę tak dłużej. Nie jesteś dla mnie wsparciem. Nigdy nie doceniasz tego, co robię.

Parsknęła śmiechem i odstawiła kubek.

– Doceniać? Za co? Za bycie nieudacznikiem?

Nie pozwoliłem, żeby mnie to zatrzymało.

– Może jestem nieudacznikiem, bo od lat mi to wmawiasz? – spojrzałem jej prosto w oczy.

Uśmiechnęła się, ale w jej twarzy nie było rozbawienia, tylko coś w rodzaju politowania.

– Naprawdę uważasz, że to moja wina?

Nie odpowiedziałem. Nie musiałem. Po raz pierwszy od dawna nie czułem się bezbronny.

Musiałem się od tego uwolnić

Przez cały dzień myślałem o naszej rozmowie. Monika nie powiedziała nic więcej, jakby temat był dla niej zamknięty. Ale dla mnie nie był.

Wieczorem, zamiast jak zwykle usiąść przed telewizorem, spakowałem torbę. Usłyszała dźwięk zamka i spojrzała na mnie znad książki.

– Dokąd idziesz? – zapytała obojętnym tonem.

Zapiąłem kurtkę.

– Nie wiem – odpowiedziałem szczerze. – Ale wiem, że nie chcę być kimś, kogo stworzyłaś.

Przez chwilę patrzyła na mnie bez emocji, jakby nie do końca wierzyła, że naprawdę wychodzę. Może myślała, że zaraz się zatrzymam, że to tylko chwilowy bunt.

Ale nie zamierzałem się zatrzymać. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem coś, czego nie czułem od dawna.

Miałem wybór.

Reklama

Patryk, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama