Reklama

Od zawsze wiedziałam, że zostałam adoptowana. Nigdy nie miałam potrzeby szukać „tych prawdziwych” rodziców, jak to niektórzy mówią. Moja adopcyjna rodzina była wystarczająco prawdziwa, a ich miłość była autentyczna. Ale to uczucie, że nie należysz nigdzie na stałe, że jesteś przyczepką do cudzego życia, zostaje z człowiekiem na zawsze. Więc kiedy pewnego lutowego poranka znalazłam w skrzynce urzędowe pismo, myślałam, że to coś z gminy albo jakieś zaległe podatki. A tam – informacja o spadku. Jakaś Anna przekazuje mi w testamencie dom i ziemię na wsi, której nazwy nawet nie kojarzyłam. Adwokat dodał, że była moją biologiczną matką.

Reklama

Zareagowałam obojętnie, przynajmniej tak mi się wydawało. Ale coś mnie gryzło. Z ciekawości zaczęłam szukać zdjęć tej wsi, map, działek. Później zadzwoniłam do kancelarii, umówiłam się na spotkanie. Powiedziałam sobie, że tylko dowiem się więcej. Przecież nic nie musiałam podpisywać. W dzień wyjazdu, przy śniadaniu, zadzwoniła Magda, jedyna osoba, której powiedziałam o liście.

–Naprawdę tam jedziesz? – zapytała nieufnie.

–Tak, z czystej ciekawości.

–Ale po co grzebać w czymś, czego przez trzydzieści lat nie było?

– Nie potrzebuję ani domu, ani ziemi. Tylko... chcę zobaczyć.

A jak się okaże, że masz tam jakąś rodzinę? Co wtedy?

Wzruszyłam ramionami, choć wiedziała, że tego przez telefon nie zobaczy.

–To pogadam. I wrócę do swojego życia.

–No nie wiem...

– To tylko wyjazd. Wrócę za dwa dni i zapomnę o tym.

Nie zapomniałam.

Poczułam dreszcz

Gdy wjeżdżałam do miejscowości, miałam wrażenie, że czas się tam zatrzymał jakieś dwadzieścia lat temu. Dom znajdował się przy bocznej drodze, za zardzewiałą bramą. Dwie kondygnacje, dach lekko zapadnięty, jedno okno zabite deskami. Ziemia wokół niego rozciągała się aż po stary sad. Poczułam dreszcz. Nie zimno – coś głębszego. Jakby to miejsce mnie znało. Zatrzymałam się przed furtką, kiedy usłyszałam kobiecy głos.

A ty czego tu szukasz?!

Odwróciłam się powoli. Stała tam dziewczyna może kilka lat starsza ode mnie. Obok niej mężczyzna z brodą i smutnymi oczami oraz zniszczona życiem kobieta.

–Dostałam informację, że Anna Sz.... że przekazała mi ten dom – powiedziałam rzeczowo.

Młodsza kobieta wybuchnęła śmiechem – ostrym, pustym.

–No pięknie. Matka nie żyje od trzech tygodni, a już się zjeżdżają hieny.

–Sylwia! Wystarczy tego – wtrąciła starsza kobieta. – Może... może chodźmy do środka. Porozmawiamy jak ludzie.

–Po co? Żeby usłyszeć, że przyszła tu zabrać wszystko, co zostało?

–Nie przyjechałam nic zabierać – odpowiedziałam chłodno. –Chciałam tylko zobaczyć to miejsce.

–O, jasne. Przypadkiem, co? Taka sobie ciekawość, prawda? Może jeszcze chcesz klucze? – rzuciła młoda kobieta, robiąc krok w moją stronę. – A gdzie byłaś, jak matka chorowała, co? Gdzie byłaś wtedy?!

Zamarłam. Mężczyzna spuścił wzrok. Starsza kobieta wzięła Sylwię za ramię.

–Już dość. Proszę cię.

–Nie! Bo jak matka żyła, to jej nie było. A teraz nagle spadek! Dom! Ziemia! Wszystko nasze, a teraz siostrzyczka się znalazła?!

–Cicho bądź! – warknął mężczyzna. –Nie znasz sytuacji.

–Znam aż za dobrze. Wiem, jak kończą się takie „wizyty”.

Starsza kobieta podeszła do mnie bliżej. Jej twarz była łagodna, ale oczy czujne.

–Chodź. Wejdź do środka. Napijemy się herbaty. Opowiemy sobie, co wiemy. I zdecydujesz, co dalej.

Spojrzałam na nią, potem na dom. I na Sylwię, która nie odrywała ode mnie wzroku. Weszłam do środka, chociaż cała wewnętrznie się cofałam. Nie wiedziałam jeszcze, że to, co poczułam, już nie da się uciszyć.

Wszystko we mnie krzyczało

Siedzieliśmy przy ciężkim stole w kuchni, która pachniała wilgocią i czymś starym, jakby czas tu naprawdę stał w miejscu. Milczeliśmy chwilę, aż w końcu starsza kobieta, która miała na imię Krystyna, westchnęła i zaczęła mówić.

Nasza mama nie mówiła o tobie. Nigdy. Nawet kiedy była chora. Dowiedzieliśmy się o wszystkim po jej śmierci, od notariusza. Myśleliśmy, że to pomyłka.

–Ale to nie była pomyłka – powiedział mężczyzna. – Tylko przeszłość, o której nie chciała mówić.

–Dlaczego? – zapytałam, patrząc na nich. – Oddała mnie do adopcji i tyle? A potem żyła, jakby mnie nie było?

–Nie wiem – odpowiedziała starsza kobieta. – Matka nie była łatwą kobietą. Sama przez życie szła. Nie chcę jej teraz bronić, tylko... może nie umiała inaczej?

–I co? Teraz mam uwierzyć, że po trzydziestu latach przypomniała sobie o mnie i zostawiła mi dom?

Sylwia prychnęła, siedząc z założonymi rękami.

Zostawiła ci długi. Gratulacje. Chcesz je, to bierz. Ale nie licz na sentymenty.

–Sylwia... – jęknęła Krystyna, ale młodsza kobieta nie dawała się uciszyć.

–Niech wie, z czym to się je. Bo może myślisz, że dostałaś nagrodę? Ten dom jest obciążony hipoteką. Mama wzięła kredyt, próbowała to remontować. A potem się pochorowała i przestała spłacać. Masz pojęcie, ile to będzie kosztować?

Mężczyzna odsunął kubek i w końcu się odezwał.

–To nie jest spadek. To przekleństwo. Dlatego nikt z nas tego nie chciał. Kiedy przyszło pismo z kancelarii, od razu powiedzieliśmy, że rezygnujemy. A mama... może chciała cię jeszcze raz wciągnąć do tego bałaganu. Albo coś odpokutować. Ale to tylko przypuszczenia.

–Nie chciała, żebyś miała coś dobrego – wtrąciła Sylwia z jadem. –Nie bądź głupia. Podpisz zrzeczenie. I zniknij. To nie twoje życie.

Popatrzyłam na nią, a potem z powrotem na herbatę. Była już zimna. Wszystko we mnie krzyczało, żeby się stąd wynieść, wrócić do siebie i zapomnieć. Ale z jakiegoś powodu nie wstałam. Jakby nie wszystko było w niej jeszcze zamknięte.

–Macie rację – powiedziałam cicho. – Chciałam zobaczyć. Tylko tyle. Nie przyszłam żebrać o rodzinę.

–Tylko nie rób z siebie męczennicy – prychnęła Sylwia. – Wszyscy czegoś chcemy.

Krystyna położyła rękę na mojej, zupełnie niespodziewanie. Ciepła, trochę szorstka.

–Po prostu się zastanów. Nie daj się ponieść emocjom. To miejsce może cię wciągnąć, ale ono nie wybacza. Nawet swoim.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam wyjść, ale zostałam jeszcze chwilę.

Coś we mnie pękło

Dom był zimny i pusty. Skrzypiące podłogi, ściany w kolorze spranego beżu, stare kaloryfery, które już niczego nie ogrzewały. Przeszłam przez wszystkie pomieszczenia. W ciszy. I coś we mnie pękło. Nie płakałam. Ale czułam, że ten dom trzyma mnie zbyt mocno, jakby chciał mnie zatrzymać. W nocy nie mogłam spać. Zostawiłam lampkę zapaloną i siedziałam przy kuchennym stole, aż usłyszałam głosy zza ściany.

–Ona naprawdę myśli, że może tu zostać?

–Podpisze, a potem ucieknie. Ale to nie nasz problem – odpowiedziała Sylwia z wyraźnym szyderstwem.

Zrobiło mi się zimno. Nie z powodu przeciągu. Tylko z rozczarowania. Miałam nadzieję, że może... że oni jednak mnie chcą. Następnego dnia podpisałam dokumenty. Spadek – dom, ziemia, długi – przeszedł na mnie. Kiedy powiedziałam o tym rodzeństwu, nikt nie zareagował.

Minęły cztery dni. Cisza, która wcześniej była spokojem, zamieniła się w ciężar. Próbowałam dzwonić do Krystyny. Raz nawet pojechałam pod sklep, w którym pracowała, ale kiedy mnie zobaczyła, udawała, że właśnie musi wyjść na zaplecze. Sylwia zablokowała mnie na komunikatorze. Rafał nie odebrał ani razu. Przesiadywałam w domu i przeglądałam dokumenty, stare zeszyty, zdjęcia. Na dnie jednej z szuflad znalazłam list. Zaadresowany do mnie.

„Dorotko, nie wiem, czy to przeczytasz. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie cię to obchodzić. Ale jeśli kiedyś wrócisz – ten dom jest twój. Bo jesteś moim dzieckiem, nawet jeśli cię oddałam. Chciałam, żebyś miała lepsze życie”.

Zamknęłam oczy. List był krótki, odręczny, pismo chwiejne. Trzymałam go chwilę, zanim schowałam z powrotem. Dam radę. Nie poddam się. Skoro tego dla mnie chciała...

Reklama

Dorota, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama