Reklama

Kiedyś nasze mieszkanie tętniło życiem. Dzieci biegały, trzaskały drzwiami, a z kuchni pachniało ciastem drożdżowym. Remontowaliśmy je razem z Jankiem, cegła po cegle. Każdy parapet, każda półka – wszystko miało swoją historię. Nawet tę zaciekłą walkę o kolor kafelków w łazience wspominam z uśmiechem. Od czasu do czasu dzwoniła Natalia. Czasem Artur, ale rzadziej. Wiedziałam, że moje dzieci mają swoje życie, więc starałam się nie być dla nich ciężarem. Chociaż czasem bardzo chciałam, żeby ktoś po prostu przyszedł, usiadł i zapytał, jak się dziś czuję. Ale nie narzekałam. Nie miałam prawa. Miałam dach nad głową, wspomnienia i zdjęcia w ramkach.

Reklama

Próbowałam to obrócić w żart

Było chłodne popołudnie, takie nijakie. Siedziałam z kubkiem herbaty przy stole i rozwiązywałam krzyżówki, kiedy zadzwonił domofon.

– To my – usłyszałam głos Artura.

Zdziwiłam się, że przyszli razem. To rzadko się zdarzało. Natalia uśmiechała się ciepło, ale była spięta. Artur, jak zwykle w garniturze, od razu przeszedł do rzeczy.

– Mamo, usiądź. Musimy omówić pewne kwestie.

Usiadłam, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, jakby miał mnie ochronić.

Nie dzieje się nic złego, nie martw się – zaczął. – Chcieliśmy tylko uporządkować pewne sprawy. Tak na przyszłość. Żeby nie było problemów.

– Ale jakich problemów? – zapytałam ostrożnie.

Artur wyjął z teczki dokument.

To taka prosta formalność. Darowizna mieszkania. Chodzi o to, żeby później, kiedy… no, kiedy już cię nie będzie… – zawahał się – nie było żadnych formalnych problemów z podziałem.

Natalia milczała, wpatrzona w stół.

Ale przecież jeszcze żyję – powiedziałam z uśmiechem, próbując to obrócić w żart.

– Oczywiście! – rzucił szybko. – To tylko papier, mamo. Nic się nie zmieni. Nadal tu będziesz mieszkać. Po prostu wszystko będzie jasne.

– A czemu to nie może poczekać? – spojrzałam na Natalię.

Ona nie podniosła wzroku.

– Po prostu… będzie łatwiej – powiedziała cicho.

Wzięłam dokument do ręki. Dużo paragrafów, prawniczy język. Gubiłam się w tym.

– Ale to ma być na ciebie?

– Tak. Ale tylko formalnie. Przecież nie chodzi o to, żeby coś zabierać. Jesteśmy rodziną.

Coś nie dawało mi spokoju. Ale potem spojrzałam na nich – moje dzieci. Przecież mnie kochają. Przecież nie skrzywdziliby mnie. Podpisałam. Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Coś było nie tak, ale nie umiałam jeszcze tego nazwać.

Byłam zaskoczona

Zaczęło się od tego, że Artur zaczął dzwonić częściej. Ale nie pytał się, jak się czuję. Tylko z takimi dziwnymi, konkretnymi sprawami. Jakiś czas później znowu przyjechali do mnie bez zapowiedzi.

Kiedy możesz się spotkać z rzeczoznawcą? – zapytał syn.

– Z kim?

– Z rzeczoznawcą majątkowym. Musi obejrzeć mieszkanie, bo planuję je wynająć. Tylko na jakiś czas, spokojnie. Ty już wtedy będziesz w nowym miejscu.

Zamilkłam.

– Jakim nowym miejscu?

– No przecież mówiłem. Znalazłem ci świetny dom spokojnej starości. Nowoczesny, czysty, prywatny. Komfortowy.

– Ale ja nie chcę nigdzie się przenosić. To jest mój dom.

Usłyszałam jego westchnięcie.

– To teraz moje mieszkanie. Ale nie martw się, nikt cię nie wyrzuca na bruk. Wszystko jest zorganizowane. Nawet transport.

Wybuchłam.

– Co ty mówisz?! Przecież to jest mój dom! Tu żyłam z ojcem twoim! Tu masz swoje zdjęcia z komunii! Ty naprawdę chcesz mnie stąd wyrzucić?!

Wtedy odezwała się Natalia. Siedziała przy stole, jak zawsze cicho, tylko patrzyła na dłonie.

– To dla twojego dobra… Tam ci będzie lepiej.

– Nie mów mi, co dla mnie dobre! – krzyknęłam i poczułam, że oczy mi się szklą.

– Mamo… – zaczęła Natalia, ale Artur jej przerwał.

– Już postanowione. Nie możemy tego odwlekać. Mieszkanie się marnuje, a ty nie możesz być sama.

Wtedy zrozumiałam. Zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę podpisałam. Wieczorem chodziłam po pokojach jak cień. Dotykałam mebli, książek, ramek ze zdjęciami. To już nie było moje. Nagle wszystko, co było domem, stało się czyjąś własnością.

Poczułam się oszukana

Kilka dni później przyjechała furgonetka z kierowcą i kobietą z placówki. Natalia podała mi torbę i przytuliła, ale tak… szybko. Jakby się spieszyła. Artura nawet nie było. Nie zapytałam o powód. Nie chciałam usłyszeć odpowiedzi. Dom seniora wyglądał na zewnątrz porządnie – jasna elewacja, schludny ogród. W środku pachniało środkiem czystości i gotowaną marchewką. Zaprowadzono mnie do pokoju. Dwa łóżka. Na jednym leżała starsza kobieta z siwymi włosami spiętymi w warkocz. Uśmiechnęła się ciepło.

– Dzień dobry. Teresa jestem.

– Helena – odpowiedziałam i opadłam na łóżko, trzymając tobołek z ubraniami.

Przez kilka pierwszych dni byłam w letargu. Niby wszystko było… w porządku. Czysto, cicho. Jedzenie na czas, lekarstwa podane. Ale to nie był dom. To było czekanie. Czekanie, aż ktoś sobie o tobie przypomni. Pewnego wieczoru Teresa zaczęła rozmowę.

– Widać, że zaskoczona tym miejscem – spojrzała na mnie z czułością, ale bez litości.

Moje dzieci mnie tu wysłały. Dla mojego dobra.

– A ty tak naprawdę chciałaś tu być?

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę słyszałam tylko tykanie zegarka nad drzwiami.

– Nie – odpowiedziałam cicho. – Nie chciałam.

– To nie ty pierwsza – westchnęła Teresa. – I pewnie nie ostatnia.

Tego wieczoru długo patrzyłam w sufit. I nagle… wspomnienia wróciły jak cios. Jak Artur unikał spojrzenia, jak Natalia drżała, kiedy miałam podpisać dokument. Jak mówili „dla twojego dobra”. A ja wtedy tak bardzo chciałam wierzyć, że oni mnie kochają. Że dbają. A teraz? Teraz byłam tylko problemem, który elegancko rozwiązano.

Byłam problemem

Natalia przyszła niespodziewanie. W piątek tuż po obiedzie. Ubrana w płaszcz, z niepokojem w oczach. Usiadła na plastikowym krześle obok mojego łóżka, trzymając torebkę na kolanach jak tarczę. Przez dłuższą chwilę milczałyśmy.

– Jak ci się tu mieszka? – zapytała w końcu.

– Jest czysto. Cicho. Punktualnie podają leki – odpowiedziałam, nie patrząc na nią. – Wszystko zgodnie z planem, prawda?

Zadrżała.

– Nie chciałam, żeby to tak wyglądało…

Odwróciłam się do niej. Patrzyłam prosto w jej oczy, te same oczy, które kiedyś błyszczały, kiedy czytałam jej bajki na dobranoc.

– Powiedz mi, czy wiedziałaś, co podpisuję?

Zamilkła. Złapała się za ręce, jakby próbowała je uspokoić.

– Wiedziałam… – powiedziała w końcu. – Przepraszam, mamo. Nie potrafiłam mu się przeciwstawić. On… on miał wszystko przygotowane, dokumenty, notariusza. Powiedział, że to jedyny sposób, żeby się nie martwić o przyszłość.

Oczy jej się zaszkliły.

– Bałaś się go bardziej, niż bolało cię to, że mnie oszukujecie?

– Nie, ja… – zaczęła, ale przerwałam jej gestem.

– Ja wszystko rozumiem. Tylko nie wiem, kiedy przestaliście mnie widzieć jako matkę, a zaczęliście traktować jak problem do rozwiązania.

Wstała powoli. Podeszła, pochyliła się, jakby chciała mnie przytulić, ale się cofnęła.

– Przepraszam – powiedziała raz jeszcze, niemal szeptem.

Odwróciła się i wyszła.

Zabrał mi złudzenia

Długo wahałam się, czy napisać ten list. Bo co można napisać własnemu dziecku, które cię zdradziło? Ale któregoś poranka usiadłam przy biurku w świetlicy. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać. Dłoń drżała, ale słowa same płynęły.

„Arturze, wiesz, że zawsze byłam kobietą cichą. Nie lubiłam się kłócić, nie potrafiłam. Ale teraz muszę coś powiedzieć. Nie dla ciebie – dla siebie. Podpisałam dokument, bo ci ufałam. Bo jesteś moim synem. Bo myślałam, że rodzina to coś więcej niż paragrafy. Ale myliłam się. Zabrałeś mi dach nad głową. Ale nie to boli najbardziej. Najgorsze jest to, że zabrałeś mi złudzenia. Myślałam, że cokolwiek by się działo – zawsze będę miała w was oparcie. A okazałam się tylko przeszkodą do usunięcia. Podpisałam dokument, ale nie zrzekłam się prawa do miłości. Tę odebraliście mi sami. Nie życzę ci źle. Naprawdę nie. Po prostu… już nie ma dla ciebie miejsca w moim sercu. To miejsce opustoszało”.

Składając list, poczułam coś dziwnego – nie złość, nie ulgę. Siłę. Jakby po raz pierwszy od lat zrobiłam coś nie dla innych, ale dla siebie. Tego dnia Teresa powiedziała:

– Masz dziś inne oczy.

Może wreszcie zaczynam widzieć wyraźniej – odpowiedziałam cicho.

Nie wróciłam do mieszkania. Artur nigdy nie odpowiedział na mój list. Może go nawet nie przeczytał. A może przeczytał i nie wiedział, co odpowiedzieć. Natalia odwiedza mnie czasem. Siedzi ze mną godzinę, dwie. Przynosi ciasto i książki, których nie czytam. Stara się. Ale coś między nami pękło. Coś, co trudno będzie skleić. Kiedyś myślałam, że rodzina to ludzie, których się kocha bezwarunkowo. Dziś wiem, że to nie prawda.

Nie jestem już tą samą Heleną, co kiedyś. Zaczęłam pomagać nowym pensjonariuszom. Pokazuję im, gdzie można usiąść, jak załatwić sprawy z opieką. Robię herbatę tym, którzy nie mają siły iść do kuchni. Daję rady tym, którzy jeszcze nie przestali płakać. Teresa mówi, że jestem tu potrzebna. Że nie jestem już tylko mieszkanką, ale też… światłem dla innych. Czasem wieczorem siadam w fotelu przy oknie i myślę. O tym, jak łatwo można się zgubić, kiedy ufa się zbyt mocno. Ale też o tym, że z pustki można zrobić coś nowego. Coś cichego, ale prawdziwego. Może i straciłam mieszkanie. Ale odzyskałam godność. I to, wbrew wszystkiemu, daje mi siłę.

Helena, 84 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama