Reklama

Kiedyś byłam kimś. Serio. Pracowałam w dziale HR w dużej firmie, prowadziłam szkolenia, miałam wpływ, zespół, kalendarz pełen spotkań. Lubiłam tę wersję siebie – zorganizowaną, pewną, stanowczą. Pamiętam te dni, kiedy wracałam do domu zmęczona, ale z poczuciem, że zrobiłam coś znaczącego. Koledzy pytali o radę, znajomi liczyli się z moim zdaniem, rodzina była dumna. Marta – specjalistka, ekspertka, kobieta sukcesu. A potem urodził się Franek. I nagle stałam się „mamą Franka”. Już nie Martą. Tylko mamą. Sama tak zresztą mówiłam: „Zrezygnowałam z pracy, żeby być z dzieckiem”. Myślałam, że to przejściowe. Że na chwilę zanurzę się w pieluchy, obiadki i bajki, a potem wrócę, jak gdyby nigdy nic, do tego swojego starego świata.

Reklama

Ale ten świat... już mnie tam nie chce. Znajomi z pracy przestali dzwonić. Nawet moja siostra mówi: „Ty to masz dobrze, siedzisz sobie w domu”. Serio? Siedzę? Jakbym tylko siedziała i pachniała. A najgorsze jest to, że sama zaczynam w to wierzyć. Że naprawdę jestem tylko mamą. Że wszystko, co było wcześniej, to tylko sen.

Po prostu mi się ulało

– Marta, ale naprawdę, może już czas pomyśleć o powrocie do pracy? – rzucił Paweł, nawet nie patrząc w moją stronę, tylko gapiąc się w telefon. – Franek przecież już duży.

Duży? Ma trzy lata! – podniosłam głos. – Poza tym, kiedy niby mam wracać? Między gotowaniem obiadu a usypianiem na drzemkę?

– Nie przesadzaj. Przecież tylko siedzisz w domu – burknął, a ja poczułam, jakby ktoś strzelił mnie w twarz.

Odstawiłam kubek z herbatą tak gwałtownie, że trochę się rozlało.

– Siedzę? Naprawdę tak myślisz? Że ja tu tylko sobie siedzę?

– No przecież nie mówię, że nic nie robisz. Ale... bez przesady, nie jest to jakaś praca pod presją czasu czy odpowiedzialności, nie?

– Nie. Jasne. Bo jak dziecko wpada w histerię w sklepie, to nie jest presja. Kiedy gorączkuje, a ja nie wiem, czy to coś poważnego, to luzik, nie? Kiedy przez trzy dni nie śpię, bo on budzi się co godzinę, to nie jest odpowiedzialność, bo przecież „tylko sobie siedzę”.

– No, ale to twój wybór był – westchnął. – Nikt cię nie zmuszał, żebyś rezygnowała z pracy.

I wtedy się zagotowałam.

– Mój wybór?! Naprawdę?! Bo jakoś nie pamiętam, żebyś proponował, że to ty weźmiesz rodzicielski, a potem wychowawczy! Przecież to było oczywiste, że „matka zostaje w domu”. Ale skoro to był „mój wybór”, to czemu teraz mam się za niego wstydzić? Czemu nikt mnie nie traktuje poważnie?!

– Ej, nie dramatyzuj. Nie o to mi chodziło…

– Właśnie, że o to! Traktujesz mnie jak powietrze. Jak robota do gotowania i ogarniania Franka. Tylko że ja też jestem człowiekiem. Chciałabym czasem usłyszeć: „Dobra robota, dzięki, że ogarniasz to wszystko”. Ale nie, że tylko sobie siedzę!

Zamilkł. A ja pierwszy raz od dawna poczułam, że pękłam. Po prostu mi się ulało.

Czułam się jak z innej planety

– Ale jak to? Sylwia naprawdę dostała ten awans? – zapytałam, udając entuzjazm.

– Noo! Teraz będzie zarządzać trzema zespołami. Pamiętasz, jak zawsze się spóźniała? A teraz proszę, menedżerka pełną gębą – zaśmiała się Anka, popijając prosecco.

Siedziałyśmy w tej samej kawiarni co zawsze. One – w garsonkach, po pracy. Ja – w rozciągniętym swetrze, bo wcześniej wylałam na siebie zupkę Franka.

– Ale ty też miałaś mieć ten projekt dla HR-u, nie? – zwróciłam się do Sylwii.

– Aaa, tak, ale szef stwierdził, że przy takim obłożeniu to nie do udźwignięcia, więc... przerzucili to na Magdę z Poznania – odpowiedziała nonszalancko, jakby to nie był żaden problem.

Słuchałam ich rozmów, kiwając głową, ale czułam się jak z innej planety. Opowiadały o budżetach, terminach, asanie i KPI. A ja? W głowie miałam, że kończy się mleko i muszę kupić maść na odparzenia.

– A co u ciebie, Marta? – rzuciła nagle Anka. – Jak Franek?

– Rośnie... ostatnio zaczął mówić pełnymi zdaniami. Wczoraj powiedział: „Mamusiu, jesteś kochana” – uśmiechnęłam się.

Zapadła cisza. Taka niezręczna. Sylwia upiła łyk prosecco, Anka zaczęła grzebać w telefonie.

– Słodko – mruknęła jedna z nich. I tyle. Temat się skończył.

Zrozumiałam, że w ich świecie już mnie nie ma. Nie pasuję. Moje życie to teraz bajki, klocki i drzemki. Ich – Excele i wideokonferencje. I nie wiem, kto tu właściwie jest bardziej zmęczony.

– Muszę już lecieć – powiedziałam, zbierając się szybko. – Frankowi kończy się bajka i zaraz pewnie będzie mnie szukał.

Na zewnątrz złapał mnie deszcz. Szłam do tramwaju i czułam, jak coś się we mnie kruszy. Nie chciałam znowu być specjalistką HR. Chciałam po prostu nie być nikim.

Byłam niewidzialna dla wszystkich

– No i co z tego, że nie pracujesz? Najważniejsze, że masz zdrowe dziecko i dach nad głową – powiedziała mama, wkładając kolejną chochlę rosołu do mojego talerza.

– Mamo, ja nie mówię, że nie jestem wdzięczna… Ale czuję się jak cień samej siebie – powiedziałam, dłubiąc widelcem w marchewce. – Nikt mnie nie traktuje poważnie. Nawet Paweł…

– Bo ty to zawsze chciałaś być kimś – przerwała mi. – A przecież teraz jesteś kimś najważniejszym. Jesteś matką.

– Tylko matką – poprawiłam ją cicho.

– Co ty wygadujesz?! Jak można być „tylko matką”? Ja też byłam w domu z wami. I nie narzekałam. Nie było wtedy niani, cateringów, telefonów. Jakoś się żyło. Człowiek się nie zastanawiał, kim jest. Po prostu był.

– Ale ja się zastanawiam. Bo czuję, że mnie już nie ma – szepnęłam. – Że to wszystko, co budowałam przez lata, zniknęło, jakby mnie nigdy nie było.

Mama spojrzała na mnie z takim chłodnym zdziwieniem, jakby właśnie oznajmiła, że wybieram się w kosmos.

– Oj, dziecko… Zawsze miałaś te swoje dylematy. Trochę ci się w głowie przewraca. Może jakbyś miała mniej czasu na rozmyślanie, to byłoby ci lżej.

Zamknęłam oczy. Poczułam, jak podnosi mi się ciśnienie. Wstałam od stołu.

Nie rozumiesz mnie. W ogóle mnie nie słuchasz. Ja już sama nie wiem, kim jestem, mamo – powiedziałam, próbując się nie rozpłakać.

Ale było za późno. Łzy poleciały mi na policzki, zanim zdążyłam je zatrzymać. Mama chciała coś powiedzieć, ale machnęłam ręką i wybiegłam z kuchni. W korytarzu chwyciłam kurtkę, jakbym musiała się uratować. Na klatce schodowej wreszcie mogłam wybuchnąć. I płakałam. Głośno, bez kontroli. Bo nawet własna matka już mnie nie widziała.

Przypomniał mi, że istnieję

Zaczęłam chodzić bez celu. Po prostu. Włożyłam buty, zarzuciłam płaszcz i wyszłam z domu, zostawiając Pawła z Frankiem i swoją wściekłością. Deszcz już ustał, ale chodniki były jeszcze mokre. Mijane kobiety z torebkami do pracy, faceci w garniturach z telefonami przy uchu… a ja z czapką z pomponem i rozmazanym tuszem. Klasyczna desperatka. Zatrzymałam się przy parku. Usiadłam na ławce, wpatrując się w kałuże, jakby miały mi odpowiedzieć, co dalej.

– Marta?

Podniosłam głowę i aż zamarłam.

– Michał?

Stał przede mną – ten sam Michał z działu rekrutacji. Trochę więcej siwych włosów, trochę szerszy w ramionach, ale ten sam życzliwy uśmiech.

– Nic się nie zmieniłaś! – powiedział, siadając obok. – Co tu robisz?

Uciekłam z domu – rzuciłam z półuśmiechem.

– O matko. Ktoś cię goni?

– Nie, tylko życie.

Zaśmiał się krótko, ale spojrzał na mnie uważnie.

– Słyszałem, że zostałaś mamą. Gratulacje.

– Dzięki… Chociaż momentami mam wrażenie, że straciłam coś ważniejszego. Siebie.

Zamilkł na chwilę. Potem westchnął.

– Wiesz, w firmie dalej wspominają, jak ogarnęłaś wtedy ten kryzys z reorganizacją. Byłaś jedną z najlepszych. Szkoda, że odeszłaś.

Spojrzałam na niego jak na zjawisko.

– Serio?

– No jasne. Marta, ty jesteś naprawdę dobra w tym, co robiłaś. I… nadal możesz być. Jakbyś wróciła, wielu by się ucieszyło.

Poczułam, jak coś się we mnie przesuwa. Jakby ktoś przypomniał mi, że istnieję. Że jestem więcej niż tylko matką. Że mogę znowu być Martą.

Chciałam wrócić do pracy

Wieczorem usiadłam na kanapie obok Pawła. Franek już spał. Z kuchni pachniało rumiankiem. W telewizorze leciał jakiś film, ale żadne z nas go nie oglądało.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, gniotąc róg poduszki.

– Jeśli to znowu o tym, że się nie staram… – jęknął.

– Nie. Tym razem o mnie.

Zamilkł. Spojrzał na mnie uważniej.

Chcę wrócić do pracy – powiedziałam wprost. – Już nie chodzi o pieniądze. Chodzi o mnie. Bo znikam. Czuję się jak cień.

– Marta, przecież wiesz, że... ja nie mam nic przeciwko.

– Ale masz. Miałeś. Kiedy ostatnio mówiłeś, że „siedzę w domu” – przerwałam. – Wiem, że to nie było złośliwe. Ale tak mnie zabolało… Bo ja nie siedzę. Ja haruję. I jeszcze próbuję nie stracić resztek godności.

Paweł wstał. Zaczął chodzić po pokoju, potem podszedł do okna.

– Kurczę, nie wiedziałem, że aż tak to czujesz – mruknął. – Wiesz… myślałem, że dobrze się w tym odnajdujesz. Macierzyństwo i te sprawy.

– Bo co? Bo nie narzekam? Bo nie płaczę po kątach?

Odwrócił się.

– Przepraszam.

Zamilkłam. Pierwszy raz od dawna poczułam, że mnie usłyszał, naprawdę wysłuchał.

– I co teraz? – zapytał po chwili.

– Zaczynam od kursu. Odświeżę CV. Zobaczę, czy jeszcze umiem mówić ludzkim językiem, a nie tylko: „Franek, nie wkładaj tego do buzi”.

– Damy radę – powiedział w końcu. – Z Frankiem się ogarnę. Może nie będzie idealnie, ale... wiem, że muszę się w to włączyć.

– Nie musisz się włączać – poprawiłam go cicho. – Ty po prostu jesteś ojcem.

I tak siedzieliśmy. Dwoje ludzi, którzy trochę się pogubili, ale zaczynają szukać drogi powrotnej.

Marta, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama