Reklama

Wdowa! Trudno przyzwyczaić się do tego słowa, zwłaszcza jeśli się ma zaledwie 32 lata. Niestety, nie mam wyjścia. Widziałam zdjęcia dokumentujące śmierć Karola, a kilka dni temu za pośrednictwem ambasady przysłano mi jego prochy i kilka drobiazgów. Jestem wdową! Został mi jego tablet, na którym robił notatki, telefon komórkowy, notes, okulary. Zarówno tablet, jak i telefon, były wyczyszczone. W pamięci urządzeń nie było żadnych danych, żadnych informacji, które mogłyby tłumaczyć, co się stało i dlaczego.

Reklama

Z Karolem, starszym ode mnie siedem lat, tworzyliśmy wspaniałą parę. Przynajmniej tak o nas mówili wszyscy znajomi i rodzina. Podobno na każdym kroku i w każdym geście, moim i jego, widać było, że bardzo się kochamy. Rzeczywiście tak było. Byliśmy dla siebie stworzeni. Wzajemnie się uzupełnialiśmy, jak dwie połówki jabłka.

– Mężczyzna powinien być starszy od żony – mówiła mi mama. – Dzięki temu ma już doświadczenie i wie, co w życiu ważne. Bardzo się cieszę, córeczko, że trafiłaś na takiego wspaniałego mężczyznę jak Karol.

To była wymarzona podróż

Dopiero dwa lata po tym, jak nałożyliśmy sobie obrączki, udało nam się pojechać w wymarzoną podróż poślubną. Wcześniej nie mieliśmy na to czasu. Karol był dziennikarzem, kochał swój zawód, który pochłaniał go całkowicie. Pasja, z jaką oddawał się ulubionemu zajęciu, budziła mój szacunek. Zawsze uważałam, że człowiek musi kochać swoją pracę. Jestem architektem i podobnie jak Karol swój zawód wykonuję z pasją. Pracowaliśmy jak szaleni, realizując własne projekty i ambicje. Dlatego nie mogliśmy wcześniej wyjechać razem na dłużej.

Naszym marzeniem była wycieczka do Peru. W programie mieliśmy zwiedzanie Limy, stolicy kraju, następnie przelot do Arequipy – miasta położonego pośród wulkanów z charakterystyczną architekturą kolonialną. Nocleg w miejscowym hotelu. Potem kanion Colca, który pierwsi przepłynęli polscy kajakarze. Czekały na nas jeszcze trzcinowe wyspy na jeziorze Titicaca i wiele innych cudownych atrakcji.

Zobacz także

Przed wyjazdem Karol dziwnie się zachowywał. Rozglądał się wkoło, jakby kogoś szukał albo czegoś się obawiał. Był zdenerwowany, sprawdzał, kto za nami idzie. Na moje pytania, co się dzieje, skąd takie zachowanie twierdził, że wszystko jest OK.

Zawsze przed wyjazdem bardzo się denerwuję. Tak już mam.

Nie uwierzyłam mu do końca, ale nie drążyłam dalej. Doszłam do wniosku, że jeśli zechce, to sam mi powie. W końcu małżeństwo musi się opierać na zaufaniu. A ja ufałam Karolowi bezgranicznie. Byłam pewna, że on także mi ufa. Ta wzajemność dawała poczucie bezpieczeństwa! Uważałam, że właśnie na tym polega szczęście!

Zdenerwowanie mojego męża zniknęło, gdy wsiedliśmy do samolotu.

Byłam zachwycona

Lecieliśmy holenderskimi liniami KLM. Mieliśmy kilkugodzinną przerwę w Amsterdamie, kolejne dwanaście godzin spędziliśmy w powietrzu, by wylądować w Limie. Tam czekał na nas przewodnik i ci, którzy wykupili tę samą wycieczkę. W sumie było nas 10 osób. Mimo że byliśmy nieco zmęczeni, zaraz po zakwaterowaniu się w hotelu ruszyliśmy w miasto.

Karol bardzo lubił fotografować. Namiętnie dokumentował miejsca, które zwiedzał. Ja także miałam swój aparat. Malutki cyfrowy Nikon z niezłym zoomem. Ja z racji zawodowego skrzywienia fotografowałam głównie budynki. Dobry zoom pozwalał uwiecznić ciekawe elementy architektoniczne. Było już ciemno, gdy wróciliśmy do hotelu, by przy niezłym winie przejrzeć zrobione zdjęcia. Usnęliśmy przytuleni do siebie i szczęśliwi. Musieliśmy być bardzo zmęczeni, bo obudziliśmy się późno i ledwie zdążyliśmy na samolot do Arequipy.

Zachwyciła mnie kolonialna architektura Arequipy. Zrobiłam prawie dwie setki zdjęć. Byłam pewna, że w moich nowych projektach znajdą się elementy, które tutaj podpatrzyłam. Wieczór w hotelu okraszony występami zespołów folklorystycznych był bardzo przyjemny. Poszliśmy spać po północy. Autokar do kanionu Colca odjeżdżał około 11, więc mogliśmy wypocząć.

Mąż zniknął

Obudziłam się dwie godziny wcześniej. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma obok mnie Karola, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Uznałam, że wstał wcześnie, by pobiegać z aparatem po okolicy. Nie zdenerwowałam się nawet wtedy, gdy nie pojawił się na śniadaniu.

– Może zjadł wcześniej – pomyślałam tylko – i przybiegnie zziajany w ostatniej chwili.

Spakowałam, swoje rzeczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie ma walizki Karola! Ani niczego, co należało do mojego męża, żadnych ubrań, w łazience zostały tylko przybory do golenia i szczoteczka do zębów. To mnie trochę zaniepokoiło, ale nadal nie chciałam wszczynać alarmu. A może on wróci? Do głowy mi nie przyszło, że mogło się coś stać. Karol zawodowo często bywał za granicą, wiedział, jak się poruszać.

O godzinie jedenastej, gdy miał odjechać autokar, męża nadal nie było. Wtedy poinformowałam o tym przewodnika. Poprosiłam go o pomoc. Facet bardzo się przejął, natychmiast wezwał obsługę hotelu i policję. Okazało się, że nikt nic nie wie, a w hotelu nie ma monitoringu. Nie chciałam psuć podróży pozostałym uczestnikom wycieczki. Musiałam zostać na miejscu. Byłam pewna, że Karol lada chwila się pojawi i we dwoje jakoś dogonimy grupę. Przewodnik zostawił mi tłumacza, a sam pojechał z grupą. Obiecał, że będzie się ze mną kontaktował, żebym mogła dołączyć do innych, gdy sprawa zniknięcia Karola się wyjaśni.

Byłam przerażona

Do wieczora mąż nie wrócił. Wtedy zawiadomiłam o wszystkim polską ambasadę w Limie. Rano pojawił się polski konsul i inny wyjątkowo ciekawski mężczyzna, który przedstawił się jako attaché. Obaj zachowywali się bardzo dziwnie, wręcz tajemniczo. Zadawali pytania, ale niekoniecznie dotyczące zniknięcia Karola, tylko jego samopoczucia i zachowania. Wymieniali ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, jakby wiedzieli coś więcej. Przegrali z mojego aparatu wszystkie zdjęcia, które zrobiłam. Odpowiadałam na pytania, powiedziałam, że Karol przed wyjazdem był zdenerwowany. Dopytywali się, czy czegoś albo kogoś dziwnego nie zauważyłam. Dokładnie zrelacjonowałam przebieg wieczoru folklorystycznego. Powiedziałam, że gdy się obudziłam, Karola nie było już w pokoju. Panowie wszystko dokładnie notowali. Nie chcieli odpowiadać na moje pytania.

Za wszelką cenę chciałam zostać w hotelu i czekać na powrót Karola lub chociaż na wiadomość o nim. Panowie z konsulatu nie chcieli się na to zgodzić:

– Dla pani i dla męża będzie lepiej, jeśli wróci pani do kraju! – powiedzieli wprost.

– Co to znaczy?! Nie rozumiem, gdzie jest mój mąż? Co się z nim dzieje? Co panowie ukrywają przede mną!? Mam prawo to wiedzieć!

– I tak wie pani za dużo! – stwierdzili.

Zostałam wdową

Niczego więcej się nie dowiedziałam. Pojechaliśmy do Limy. Zamieszkałam w pokoju gościnnym ambasady i niecierpliwie czekałam na wiadomości. Nadeszły dość szybko, ale były szokujące! W jednym z boliwijskich portali internetowych zamieszczono kilka zdjęć z… egzekucji Karola! Jakiś zamaskowany bandzior odebrał mu życie na oczach innych. Zemdlałam, nie mogłam na to patrzeć. Następnie wpadłam w taką histerię, że aż wylądowałam w szpitalu.

Nikt nie wyjaśnił mi, kto pozbył się Karola i dlaczego. Nie wiedziałam, gdzie to się stało: w Peru czy w Boliwii. Dotarło do mnie jedno: że mąż mnie oszukał, że nie był tym człowiekiem, za jakiego go uważałam. Prowadził podwójne życie. Kim był ten drugi Karol, którego nie znałam?! Urzędnicy ambasady nabrali wody w usta. Oficjalnie nikt nic nie wiedział, ale ja czułam, że raczej nie chcą mi powiedzieć.

Gdy opuściłam szpital, niemal siłą wsadzono mnie do samolotu i odleciałam do Polski. Był ze mną opiekun, pracownik ambasady jadący do kraju na urlop. Pomagał mi i mnie pilnował – inaczej pewnie wróciłabym do Peru, chociaż nie wiem po co.

Nie chciałam w to wierzyć

To wszystko wydarzyło się niemal rok temu. Przyzwyczajam się do bycia wdową. Przez ten czas zdążyłam trochę ochłonąć. Byłam już na tyle silna, że się nie załamałam, chociaż wróciły wspomnienia i pytania. Uczę się żyć, przyzwyczajam do tego, że w tak młodym wieku już jestem wdową. Kilka dni temu, wieczorem, zatelefonowała Regina, przyjaciółka ze studiów, była moim świadkiem na ślubie. Czułam, że jest dziwnie podekscytowana, ale przez dziesięć minut gadałyśmy o niczym. Wyczułam, że chce mi powiedzieć coś bardzo ważnego, ale nie wie jak, a może wręcz się boi. W końcu nie wytrzymałam:

– Regina, przejdź do rzeczy, powiedz wprost o co chodzi!

– Ale to jest nieprawdopodobne – tłumaczyła. – Boję się, że mi nie uwierzysz, ja sama nie wierzę w to, co widziałam. No i nie chciałabym cię zranić…

– Mówże, do cholery, co widziałaś! – wrzasnęłam na przyjaciółkę.

– Karola! Karola widziałam! – wystękała wreszcie.

– To niemożliwe, przecież on nie żyje!

– Dlatego miałam tyle wątpliwości, czy ci o tym powiedzieć – odparła. – Ale dałabym sobie rękę uciąć, że to był on.

– On nie żyje, zrozumiałaś? Nie żyje! – trzasnęłam słuchawką ze złością.

Ta rozmowa wytrąciła mnie z równowagi. Nie mogłam spać. Regina nie jest sensatką, nie lubi plotek, a już na pewno ich nie rozpowszechnia. Zawsze trzy razy się zastanowi, zanim coś powie. Wszystko skrupulatnie sprawdza po kilka razy, zanim podzieli się z kimś jakąś informacją. Tym razem musiała się pomylić.

To nie mogła być prawda

Minęło kilka dni. Dochodziła dwudziesta, gdy zmęczona wracałam z pracy do domu. Szłam aleją lipową. Miałam wrażenie, że ktoś idzie za mną. Nie bałam się, że mnie zaczepi. Byłam uzbrojona w gaz pieprzowy. Wchodziłam już do domu, gdy usłyszałam, jak ktoś wymawia moje imię:

– Hanuś!

Rozejrzałam się wokół siebie. Alejką szła jakaś zakochana para.

„Mam zwidy! Trzeba wypocząć, bo zwariuję” – pomyślałam i weszłam do klatki.

Wzięłam prysznic i miałam już iść spać, gdy zadzwonił domofon:

– Hanuś, otwórz! – dobrze, że byłam oparta o drzwi, bo jak nic osunęłabym się na podłogę. To był głos Karola. Nie wierzyłam!

– Kto tam, słucham?! – krzyknęłam drżącym głosem do słuchawki.

– To ja, Karol, otwórz, Hanuś! – to był on, mój Karol, poznałam po głosie!

Nacisnęłam przycisk, i drżąc ze strachu, czekałam w progu, aż wejdzie na pierwsze piętro. Był ubrany w dziwne ciuchy z bazaru, pewnie nie poznałabym go na ulicy, ale to był on, mój Karol! Mój nieżyjący mąż!

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a mnie łzy spływały po policzkach. Wtuliłam się w niego i wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę!

– Jesteś! Ty żyjesz?! Jak to możliwe? Przecież oni cię...! – bełkotałam bez sensu. – Były zdjęcia…

– Przepraszam cię, Hanuś, wiem, że dziwnie wyglądam, ale to konieczne – Karol zaczął się tłumaczyć, ale mu przerwałam:

– Powiedz mi, jak to możliwe, że ty żyjesz? – spytałam i zanim zdążył odpowiedzieć, nagle moje wzruszenie przeszło we wściekłość i zaczęłam okładać go pięściami. – Kto umarł? Czyje prochy leżą w rodzinnym grobie? Co to za maskarada? Wyjaśnij mi to!!

– Wybacz, Hanuś – objął mnie mocno i zaczął opowiadać. – To wszystko dla twojego dobra, taka była konieczność. Nie mogłaś znać prawdy. Bałem się o ciebie…

Wyznał mi wszystko

Wyrwałam się z jego ramion. Przed oczami miałam swoją rozpacz na wieść o tym, że on nie żyje, jego pogrzeb… Dlaczego tak mnie potraktował? O jakiej konieczności teraz mówi?!

– Gadaj do rzeczy – zażądałam. – Po kolei, od początku, bo jak nie…

Usiedliśmy w salonie, przyniosłam kawę, Karol dokładnie zasłonił okna i zaczął opowiadać. Spokojnie i logicznie.

– Przed ślubem przez piętnaście lat pracowałem dla pozarządowej międzynarodowej agencji zajmującej się operacjami specjalnymi. Byliśmy akredytowani przy ONZ. Robiliśmy wszystko to, czego poszczególne państwa jawnie robić nie mogły. Zwalczaliśmy m.in. kartele narkotykowe, handlarzy bronią, walczyliśmy z handlem ludźmi – mówił, a ja słuchałam tego i moje oczy robiły się coraz większe.

Z jego opowieści wyłaniał się obraz człowieka, jakiego nie znałam. Byłam żoną agenta! Do tej pory myślałam, że takie rzeczy zdarzają się wyłącznie w powieściach lub filmach sensacyjnych. Tymczasem mój mąż opowiadał, że jest jakimś, nie przymierzając, Jamesem Bondem?!

– Nie myśl, Haneczko, że byłem jak 007 – przejrzał mnie Karol. – Nie szalałem najlepszymi samochodami świata ani nie biegałem z pięknymi dziewczynami po pokojach hotelowych. Było znacznie mniej romantycznie, ale bardziej niebezpiecznie. Ostatnia akcja, w której uczestniczyłem, była wymierzona w międzynarodową szajkę handlarzy bronią. Nie muszę ci mówić, że to bezwzględni ludzie. Ich macki sięgają daleko. To było cztery lata temu. Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Kilku facetom udało się uciec i dobrze się ukryć.

Czułam się jak w filmie

Dlaczego się ze mną ożeniłeś? – spytałam, gdy przerwał, by napić się kawy. – Skoro wiedziałeś, że masz tak niebezpieczną pracę? Że narażasz rodzinę!? To nieodpowiedzialne! A może nasz ślub to był fragment akcji konspiracyjnej?!

– Właśnie chciałem ci to wyjaśnić – tłumaczył Karol. – Po tamtej nie do końca udanej akcji odszedłem. Nie pracowałem już w agencji. Właśnie dlatego, że kochałem ciebie, zmieniłem pracę. Naprawdę byłem dziennikarzem. Niestety, odezwały się demony przeszłości. Podczas jednej z podróży służbowych spotkałem w Wiedniu pewnego Rosjanina, handlarza bronią. Poznał mnie, bo to ja kiedyś prowadziłem tzw. zakup kontrolowany. Nie miał wobec mnie przyjaznych zamiarów, ale udało mi się go zgubić. Wiedziałem, że będą mnie szukać. Moi byli szefowie obiecali mi ochronę. Mając takie zapewnienie, nie bałem się i pojechaliśmy do Peru. Pamiętasz, jak się denerwowałem przed wyjazdem? To dlatego, że znowu widziałem moich prześladowców. Nie chciałem, by się zorientowali, że jesteś ze mną. Wiedziałem, że mogą cię porwać, a wtedy zdołają zmusić mnie do wszystkiego. Gdy lecieliśmy samolotem, rozpoznałem „naszych ochroniarzy”.

– Chcesz mi powiedzieć, że cały czas byliśmy śledzeni?! – przerwałam mu.

– Nie śledzeni, tylko ochraniani – sprostował łagodnie. – To wielka różnica. Mieliśmy swojego anioła stróża, a nawet trzech. Pamiętasz tę naszą wycieczkę po Limie? Byliśmy cały czas pilnowani i dzięki temu bezpieczni, nic nam się nie stało.

– Chcesz mi powiedzieć, że twoi wrogowie w tym czasie pili kawę? – spytałam drwiąco.
– Pewnie, że nie, ale wiedzieli, że nie mają szans – odpowiedział z powagą Karol.– Sytuacja się zmieniła, gdy dotarliśmy do Arequipy. Po naradzie z ochroną zainscenizowaliśmy moje zniknięcie, a potem śmierć…

Wrócił, by ponownie zniknąć

– Czy zdajesz sobie sprawę, co ja przeżyłam, idioto?! – wrzasnęłam z wściekłością.

– Czy wiesz, jak czuje się kobieta, której mąż zginął? Co to znaczy być wdową, jak się ma 32 lata? Co czuje człowiek, gdy odbiera urnę z prochami ukochanej osoby? Naraziłeś mnie na ból, strach i traumę. To, co przeżyłam, zostanie we mnie na całe życie…

– No właśnie – wtrącił Karol – dzięki temu żyjesz! Byłaś przekonana, że mnie porwano i zamordowano. Reagowałaś naturalnie, bandyci obserwowali cię cały czas i przekonałaś ich, że ja naprawdę nie żyję. Oni śledzili cię nawet tutaj, w Polsce.

– No dobrze, i co dalej?! Ty żyjesz, chociaż oficjalnie ciebie nie ma…

– Nie widziałaś mnie! Złamałem wszelkie zasady, przychodząc tutaj. Ale bardzo cię kocham i nie chciałem, byś nadal cierpiała. Gdybym wiedział, jak się sprawy potoczą, poczekałbym ze ślubem. Dzisiaj wiem, że przeszłość niestety zawsze mnie dopadnie.

– Mów, co dalej! – ponagliłam go.

– Jeszcze przez jakiś czas musisz być wdową – powiedział wreszcie. – Nie wiem, jak długo. Nie zależy to ode mnie. Agencja stara się naprawić błąd. Moi prześladowcy ścigani są na całym świecie, ale oni umieją się ukryć, trochę to potrwa. Nie wiem, jak długo! Ja wrócę, prędzej czy później, ale wrócę…

– Czy ty rozumiesz, w jakiej mnie stawiasz sytuacji?! – spytałam. – Myślisz, że będę czekała. Nie wiadomo jak długo, może nawet do końca życia? To jakaś paranoja.

Reklama

Zaczęłam płakać. Poczułam, jak Karol obejmuje mnie i próbuje pocieszyć. Ze zmęczenia zasnęłam w fotelu. Gdy się obudziłam, Karola nie było! Znów byłam wdową!

Reklama
Reklama
Reklama