Reklama

Mężczyzna nie wyglądał najlepiej

Prowadzę niewielką kancelarię adwokacką. Zajmuję się prawem cywilnym – odszkodowaniami, pozwami, rozwodami. Wynajmuję na biuro mieszkanie w zwykłej kamienicy. Piętro niżej jest równie niewielkie biuro notarialne. Czasami ja i mecenas podsyłamy sobie klientów.

Reklama

Tamtego dnia mecenas N. był nieobecny w biurze – ból kręgosłupa zatrzymał go w domu. Rano zadzwonił do mnie, a ja wtedy, zgodnie z umową, wywiesiłem na jego drzwiach tabliczkę, żeby w pilnych sprawach klienci szli piętro wyżej do adwokata. I właśnie dlatego pan Włodzimierz R. trafił do mnie.

Kiedy stanął w drzwiach mojego gabinetu, wyglądał, jakby już od tygodnia spał w ubraniu. Pomięty garnitur. Nieogolony. Oczy czerwone od niewyspania lub płaczu. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat z okładem. Podniosłem się zza biurka.

– Potrzebuję notariusza – powiedział zachrypniętym głosem.

– Niech pan usiądzie – pokazałem mu kanapę przy ścianie. – Zrobię panu kawy.

Westchnął cicho, zmęczonym krokiem podszedł do mebla i opadł na niego ciężko. Torbę podróżną, którą trzymał w ręku, postawił przy stopach.

– Nie wiem, czy nie nadużyję pańskiej uprzejmości, prosząc o kapkę czegoś mocniejszego do kawy. – powiedział proszącym tonem.

– Zaraz coś zorganizuję. – odparłem.

Nietypowa prośba za dobrą opłatą

Kiedy już wypił gorącą kawę z potężną porcją koniaku trzema wielkimi łykami, otrząsnął się, na bladą twarz wypłynęły rumieńce, a w oczach pojawił się blask.

– Tego mi było trzeba. Jestem panu dozgonnie wdzięczny. Moja sprawa… – popatrzył na walizkę – właściwie niekoniecznie potrzebuję notariusza. Adwokat też będzie dobry. Chodzi o to, że muszę nagle wyjechać i chciałbym, żeby pan, za dwa miesiące, określonego dnia, przekazał tę walizkę mojej córce. Za stosowna opłatą, oczywiście.

I wymienił sumę. No, to było kilka razy więcej, niż bym sobie zażyczył, ale nie zamierzałem się z nim sprzeczać. Facet najwyraźniej znał cennik usług najdroższych kancelarii.

Podpisaliśmy umowę. Włodzimierz R. wypłacił mi honorarium w gotówce i wyszedł. Więcej go nie widziałem. Walizkę włożyłem do szafy. Za honorarium opłaciłem zaległe komorne za biuro i mieszkanie. A potem zaprosiłem żonę na kolację w dobrej restauracji. I jeszcze zostało kilkaset złotych. Mieć więcej takich klientów, to byłoby coś, myślałem.

Pięć tygodni później w gazecie przeczytałem, że w wojnie gangów zginął znany bandzior, Janusz W. Ze zdjęcia patrzył na mnie mój przypadkowy klient. Nawet nazwisko podał mi fałszywe. Siedziałem wówczas w biurze sam. Zastanawiałem się tylko chwilę.

Podszedłem do szafy i wyciągnąłem walizkę, którą miałem za trzy tygodnie przekazać córce gangstera. Była ciężka. Postawiłem ją na stoliku do kawy, usiadłem na kanapie i wpatrzyłem się w nią. Co w niej było? Broń? Dokumenty? Pieniądze?

Jak twierdziła gazeta, gang mojego klienta zajmował się między innymi handlem. A jeśli to coś nielegalnego? Wtedy powinienem zgłosić to policji. To znaczy, nie muszę, jako adwokata obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, ale… jestem uczciwym człowiekiem, nie popieram bandytyzmu. Muszę sprawdzić.

Zamek niby był zabezpieczony szyfrowaną kłódką, ale okazało się, że szyfr to zwykłe cztery zera. Otworzyłem walizkę bez trudu. W środku były paczki euro, trzy woreczki z diamentami i zamknięty w metalowej kasetce pendrive. Zapewne z hasłami do kont bankowych albo jakimiś innymi informacjami. Ogólnie rzecz biorąc – majątek. I ja ten majątek miałem przekazać córce gangstera.

Ze trzy dni biłem się z myślami, co robić. Gdyby ktoś spytał mnie, gdy byłem młody, jak postąpiłbym w tej sytuacji, odparłbym, że naturalnie wykonałbym polecenie klienta. Przecież nie miałem wyjścia – podpisałem umowę, przyjąłem honorarium. Jeśli uważam się za uczciwego człowieka… bla, bla, bla. Ale ja jako młody człowiek byłem idealistą. Teraz byłem realistą.

Kiedyś myślałem, że jako adwokat będę zarabiał kokosy, ale cóż, może nie jestem wystarczająco dobry, agresywny czy po prostu nie mam szczęścia do bogatych klientów. Innymi słowy – ledwo wiązałem koniec z końcem. Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nawet, czy upadłem tak nisko, by zacząć polować na klientów w szpitalach, dowiadywać się o bójkach rodzinnych w komisariatach. Naprawdę, byłem już mocno zdesperowany.

A tu leżał majątek, i nikt o nim nie wiedział. A może jednak? Może gangster dał znać córce, że pojawi się u niej adwokat z walizką… Mało prawdopodobne. Wyglądał, jakby uciekał i nie chciał narażać rodziny. Na wszelki wypadek pojechałem pod adres, który klient mi podał. Chciałem przyjrzeć się tej kobiecie.

Walizka ściągnęła na mnie kłopoty

Była dentystką, prowadziła dochodową klinikę, miała willę, dobry samochód, dwójkę dzieci w podstawówce. Uznałem, że nie potrzebowała brudnych pieniędzy tatusia. Co więcej – może była obserwowana i jego „prezent” tylko sprowadziłby na nią kłopoty? Facet pewnie tego nie przemyślał. Dobrze więc, że trafił na myślącego rozsądnie adwokata.

Innymi słowy, postanowiłem sobie przywłaszczyć walizkę i jej zawartość. I miałem na ten uczynek tyle usprawiedliwień, że wręcz czułem, że się poświęcam, by uratować biedną kobietę od kłopotów. A kłopoty spadły na mnie… Zaczęło się już następnego dnia po terminie, kiedy miałem zawieźć walizkę córce klienta. Była rozprawa sądowa, w której broniłem klienta oskarżonego o przywłaszczenie mienia firmy. Wstałem, żeby zadać pytania świadkowi oskarżenia. Mówię:

– Stwierdził pan, że widział mojego klienta w magazynie… – i nagle orientuję się, że z moich ust wychodzi bełkot. Dosłownie.

Sędzia popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ktoś zachichotał. Spróbowałem jeszcze raz, ale słowa kompletnie nie chciały się ułożyć w coś zrozumiałego. Sędzia spytał:

– Czy pan dobrze się czuje, mecenasie? Może ma pan udar? Wezwiemy pogotowie. Moja teściowa miała podobnie.

Czułem się dobrze, choć faktycznie, byłem przestraszony. Przyjechało pogotowie, ale ja już wtedy jak za pstryknięciem palców, mówiłem normalnie. Zabrano mnie jednak do szpitala i zrobiono wszystkie konieczne badania. Nie miałem udaru.

Sytuacja powtarzała się za każdym razem, gdy próbowałem rozmawiać z klientami czy występować na sali sądowej. Co naturalnie nie pomagało mi w pracy. Pomyślałem, że może mam wyrzuty sumienia. I nawet przez chwilę chciałem wypełnić umowę, ale kiedy patrzyłem na tę kasę i myślałem, ile dobrego ona może zrobić mojej rodzinie, rezygnowałem.

Kolejny kłopot pojawił się niebawem. W nocy co godzinę dzwonił głuchy telefon. Wydawało mi się, że gdzieś w tle, jakby z daleka słyszę czyjś oddech pełen wyrzutu. Serce mi wtedy biło lękliwie, na ciele pojawiał się pot, a po grzbiecie przechodziły stada stonóg w lodowych butach. I do rana nie mogłem zasnąć.

Wciąż podejrzewałem, że może to moje sumienie tak mnie sabotuje. Psychiatra powiedział, że tak może być. Postanowiłem przeczekać. Nie dam się przecież pokonać własnemu sumieniu! Wtedy zacząłem mieć kłopoty z samochodem. Jak tylko podchodziłem do auta, włączał się alarm, którego nie mogłem wyłączyć kluczykiem. Co gorsza, zamek w drzwiach kierowcy nie dawał się otworzyć. Ale tylko mnie. Moja żona nie miała z tym problemu. Były też inne „niedogodności”, których w żaden sposób nie mogłem zrzucić na moje sumienie.

Na koniec w biurowej łazience zepsuła się rura i woda zalała cały lokal. Zalało też sąsiada z dołu i wtedy się okazało, że nie wykupiłem polisy ubezpieczeniowej. Żeby było taniej. Kiedy płaciłem za szkody z pieniędzy gangstera, przeszło mi przez głowę, że jak tak dalej pójdzie, to całą kasę z torby wydam na lekarzy, mechaników samochodowych i odszkodowania.

Wywiązałem się z umowy

I wtedy do mnie dotarło, że właśnie w ten sposób mój klient przypomina mi zza grobu o powinności adwokata. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej byłem tego pewien. I wiedziałem, że jak się nie ugnę, w końcu dojdzie do prawdziwego nieszczęścia.

Choć serce mi krwawiło, oddałem walizkę córce gangstera. Poczułem ulgę. Znów mogłem pracować, życie wróciło do normy. Został tylko żal za utraconą kasą. Kilka dni później do mojego biura wszedł nowy klient. Był doskonale ubrany, włosy miał prosto od fryzjera i autentyczną letnią opaleniznę, choć mieliśmy grudzień. Usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i powiedział:

– Potrzebuję adwokata z, jakby to ująć… elastycznym sumieniem. Niby jest takich sporo na rynku, ale trudno im ufać. Przez to sumienie właśnie. Jednak w nocy miałem sen. Mój przyjaciel, który niestety już od nas odszedł, wyszeptał mi pana nazwisko. Podobno pan wie doskonale, że z pewnych zobowiązań nie warto się wymigiwać.

Reklama

I wtedy zrozumiałem, dlaczego twarz mężczyzny jest mi znajoma. Widziałem w internecie zdjęcie z pogrzebu Janusza S. On stał blisko jego córki. Czasem smuci mnie fakt, że to duch zmusił mnie do wypełnienia umowy. Z drugiej strony to, że moje sumienie okazało się „elastyczne”, zapewniło mi lukratywną pracę adwokata… jakby to ująć… biznesmena.

Reklama
Reklama
Reklama