Reklama

Przez trzy lata związku z Karolem wierzyłam, że łączy nas coś szczególnego. On nazywał to pokrewieństwem dusz. Świetnie się razem bawiliśmy, kończyliśmy za siebie zdania, mieliśmy te same zainteresowania, choć sprowadzały się one w zasadzie głównie do wspólnego imprezowania. Oczywiście spodziewałam się, że któregoś dnia dostanę od niego pierścionek zaręczynowy, a potem przeniesiemy naszą miłość w nowy wymiar, przypieczętowując ją przed ołtarzem. Stało się jednak inaczej.

Reklama

– Cóż, wygląda na to, że jestem w ciąży… – podniosłam wzrok znad testu z dwiema kreskami.

– Ale jak to możliwe? Przecież łykasz pigułki – zrobił minę dziecka, które ktoś nikczemnie oszukał.

Nie wiedziałam do końca, co sprawiło, że antykoncepcja nie zadziałała w stu procentach, ale też nie przejmowałam się tym przesadnie. Wprawdzie nigdy nie marzyłam, by brać ślub w ciąży, ale przecież nie wszystko w życiu da się zaplanować, prawda?

– Ślub? No nie wiem… Może zaczekajmy chociaż aż urodzisz? – Karol unikał mojego wzroku.

Zobacz także

– Nie chcę czekać – powiedziałam w końcu twardo. – Poza tym po narodzinach będziemy mieć masę obowiązków, czekają nas nieprzespane noce, mnóstwo wydatków… Nie będziemy mieć głowy do ceremonii.

Uciekł od odpowiedzialności

Do dziś się zastanawiam, czy wystraszyłam go tymi słowami. Chyba jednak nie. Myślę, że po prostu wykorzystał je, żeby uciec przed odpowiedzialnością. Od początku mojej ciąży wyglądał, jakby się ciężko poświęcał, towarzysząc mi u lekarza i oglądając wózki. Jakby to była dla niego jakaś kara. Nic na to nie mówiłam, bo nie chciałam go prowokować. Ale to i tak nie pomogło. Co ma być, to będzie.

– Marta, ja dłużej tak nie mogę… Po prostu nie mogę. Chyba musimy się… no, rozstać– wyjąkał z kretyńską miną kilka tygodni później.

Byłam w siódmym miesiącu ciąży i nawet nie miałam siły, żeby podnieść się z fotela i dać mu w twarz.

Uciekł od nas, od nienarodzonej córeczki i ode mnie, jak ostatni tchórz. Bełkotał coś o tym, że nie tak sobie zaplanował życie, że musi pracować i robić karierę, a nie po nocach zajmować się dzieckiem, że potrzebuje własnej przestrzeni… I masę innych bzdur.

Ja usłyszałam tylko: „Nie chcę żadnych obowiązków, odpowiedzialności ani ciężarów życia rodzinnego, chcę dalej się bawić, podróżować i wracać z imprez o czwartej nad ranem, a potem bez przeszkód odsypiać kaca”.

Kiedy urodziła się Adelka, pozwałam go o alimenty i dostałam je. Ustaliliśmy też terminy jego wizyt u dziecka: tylko raz w miesiącu, bo akurat wyjechał do innego miasta.

– O, już raczkuje? I ma cztery ząbki! – zachwycał się małą przez jakieś trzy godziny w miesiącu.

– Tydzień temu miała rotawirusa, mało nie wylądowała w szpitalu – gasiłam go, bo samotne macierzyństwo nie jest łatwe. – Szkoda, że nie przyjechałeś, żeby z nią posiedzieć. Nie miałam kiedy wziąć prysznica…

Zrobił taką minę, jakbym złośliwie zrobiła mu niewybaczalną przykrość.

– Pa, córeczko, tatuś przyjedzie za miesiąc! – machał od drzwi i po chwili znowu zostawałam sama z wszystkimi obowiązkami i problemami.

Starałam się jednak nie okazywać złości i pretensji, choć czasami trudno mi było się powstrzymać. Było mi przykro, że nasze „pokrewieństwo dusz” okazało się guzik warte, a mężczyzna, który deklarował, że łączy nas coś szczególnego, właśnie zamieszkał z inną kobietą.

Znowu poczułam motyle w brzuchu

Na szczęście Adelka była śliczna, rozwijała się wzorcowo i po prostu nie można jej było nie uwielbiać.

Kiedy skończyła dwa latka, znała już sporo słów i rozumiała praktycznie wszystko. Była małą kokietką, potrafiła zdobyć serce każdego! Dziadkowie szaleli na jej punkcie, ludzie na ulicy gratulowali mi tak słodkiej i rezolutnej córeczki, a widziałam, że Karol także jest pod urokiem małej.

– Co tam u mojej królewny? – kiedy przyjeżdżał, zabierał ją na plac zabaw albo do parku, nosił na barana i obsypywał prezentami. Był dumny, kiedy wołała do niego „tata” i rozpływał się w zachwycie, kiedy wspinała mu się na kolana. Przez trzy godziny w miesiącu.

A potem mówił „pa” i znikał na kolejne cztery tygodnie.

Któregoś razu stało się inaczej.

– Martuś… – popatrzył na mnie z uczuciem znad ciemnych loczków małej. – Powiedz mi, moja kochana, co tam u ciebie słychać? Tak dawno nie rozmawialiśmy szczerze.

Zdziwiłam się tym nagłym zainteresowaniem, ale w sumie nadal miałam do niego sentyment, więc kiedy Adela bawiła się nowym, interaktywnym pieskiem, ja dałam się wciągnąć w pierwszą od prawie trzech lat szczerą i intymną rozmowę z Karolem.

Na jej zakończenie podniósł moją dłoń do ust i przytrzymał ją przez długą chwilę, a w moim brzuchu pojawiły się znajome już motyle.

– Czy mógłbym przyjechać do was jakoś wcześniej niż za miesiąc? – zapytał nieśmiało, stając przy drzwiach. – Może na przykład za tydzień?

– Jasne – zdziwiłam się i ucieszyłam jednocześnie. – Może pójdziemy na piknik pod ratuszem?

Przez cały tydzień myślałam o tym, czy mamy szansę ponownie się zejść. Karol wyraźnie do tego dążył. Może dwa i pół roku to wystarczająco dużo czasu, by dojrzał do ojcostwa i odpowiedzialnego partnerstwa?

Na pikniku wyglądaliśmy jak szczęśliwa rodzina. W pewnym momencie, w kolejce po watę cukrową, Karol wziął Adelkę na barana, a mnie objął i zrobił nam zdjęcie telefonem.

– Strasznie za wami tęsknię… – szepnął mi do ucha. – Zwłaszcza za tobą, za tym, co nas łączyło…

Podniosłam wtedy głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy, a on nachylił się i pocałował mnie w usta. Dziesięć sekund później spytał, czy może się do nas wprowadzić. Nie wahałam się.

– Wracacie do siebie? To świetnie! – rodzice podzielali moje szczęście.

Karol nie wyjechał po tamtym pikniku, został u nas przez cały tydzień, twierdząc, że nie może się z nami rozstać. Zapytałam oczywiście, co z jego dziewczyną, tą, z którą mieszka. Odpowiedział wymijająco, że jego miejsce jest przy mnie i naszej córce, a potem ustalił datę transportu swoich rzeczy do mojego mieszkania. Przez cały ten czas był wzorowym partnerem i tatą. Gotował obiady, usypiał Adelkę, czytał jej bajki i zabierał na kucyki. W nocy spał ze mną jak kiedyś, i tylko raz przemknęło mi przez głowę, że upiekło mu się nocne wstawanie do Adeli, bo córka od jakiegoś czasu przesypiała ładnie noce.

Tak naprawdę ominęły go najcięższe obowiązki przy dziecku, bo kiedy postanowił do mnie wrócić, córeczka wybierała się już do przedszkola. Nie zamierzałam jednak narzekać, o nie! Byłam szczęśliwa, że znów jesteśmy prawdziwą rodziną. I znowu usłyszałam, że łączy nas pokrewieństwo dusz, a on był idiotą, że stchórzył, gdy zaszłam w ciążę.

– Nigdy sobie nie wybaczę, że straciłem te pierwsze lata jej życia – powiedział, patrząc na śpiącą Adelę.

– Teraz wszystko nadrobię, obiecuję!

Potem wyjechał na kilka dni, żeby zakończyć związek z Iwoną i zabrać swoje rzeczy z jej mieszkania.

– To tylko trzy dni, ale będę strasznie tęsknił! – zapewnił mnie, całując namiętnie przed wyjściem. – Jesteśmy przecież rodziną, prawda? Nic nas już nie rozdzieli! – dodał.

Będzie miał dziecko z inną

Nie było go przez dwa dni. Trzeciego ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam i ujrzałam młodą kobietę w zaawansowanej ciąży. Miała rozmazany makijaż i spuchnięte stopy. Zamrugałam oczami, pytając kim jest.

– Jestem Iwona – wykrztusiła.

– Pani adres znalazłam w telefonie Karola. Jechałam tutaj sześć godzin, więc jestem naprawdę zmęczona…

Nagle zaczęłam wszystko rozumieć i aż zakręciło mi się w głowie.

– Mówił, że łączy nas coś wyjątkowego! – łkała Iwona chwilę później, siedząc na mojej kanapie i popijając gorącą herbatę. – Że to pokrewieństwo dusz! I cudownie się ze mną bawi! Ale kiedy zaszłam w ciążę, zaczął wyglądać, jakbym go celowo skrzywdziła… Aż w końcu powiedział, że nie może ze mną być, bo wraca do pani i swojej córki. A przecież ze mną także będzie miał dziecko!

Zrozumiałam, że wielki nawrót uczuć Karola, w rzeczywistości był po prostu pretekstem, by po raz kolejny uciec przed odpowiedzialnością.

Przerażony wizją obowiązków i opieką nad noworodkiem oraz kobietą w połogu, postanowił wrócić na bezpieczniejszy teren, czyli do swojej samodzielnej ekskobiety oraz w miarę odchowanego dziecka.

Nigdy nie łączyło nas nic szczególnego. Szczególna była tylko awersja mojego chłopaka do brania odpowiedzialności za swoje kobiety i dzieci. Mój, czy może raczej nasz cudowny Karol, był w istocie samolubnym, powierzchownym egoistą, który zawsze i wszędzie szukał najłatwiejszego rozwiązania. I niestety, za każdym razem działo się to kosztem innych!

– Nie wiem, czy Karol do pani wróci i zajmie się waszym dzieckiem – powiedziałam z wysiłkiem. – Ale mogę pani obiecać jedno: nie zamieszka u mnie. Nie wykorzysta nas, by uciec od pani i drugiego dziecka!

Reklama

Słowa dotrzymałam. Nie pozwoliłam wnieść jego rzeczy do mojego mieszkania. Kazałam mu się zabierać i wracać do kobiety, którą niedawno zapłodnił, a o czym jakoś zapomniał mi powiedzieć. I wiem, że dobrze zrobiłam! Po co mi taki obibok?

Reklama
Reklama
Reklama