Reklama

Wszystko miało być idealne. Ślub, mieszkanie, wspólne życie z Wojtkiem. Wydawało się, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być. U boku porządnego faceta, z obrączką na horyzoncie i kredytem hipotecznym, który mieliśmy spłacać przez następne trzydzieści lat. Wojtek był bezpieczny. Stabilny. Nigdy nie kłamał, nie podnosił głosu, nie zawalał spraw. Przez sześć lat był przy mnie jak skała – nawet wtedy, gdy rzucałam studia, zmieniałam pracę, łapałam doła. Jednak nigdy nie sprawił, że zadrżały mi kolana. I coraz częściej czułam, że coś we mnie umiera.

Reklama

– Wiesz, czasem zastanawiam się, czy to wszystko nie dzieje się za szybko – powiedziałam Natalii, mojej przyjaciółce od liceum. – Może ślub to nie jest rozwiązanie dla każdego?

Każda panna młoda ma takie myśli – machnęła ręką. – Po ślubie wszystko się ułoży. Znacie się tyle lat, przecież jesteście jak stworzeni dla siebie.

Wieczór panieński zbliżał się wielkimi krokami. Szczerze mówiąc, bałam się go. Dziewczyny zapowiadały niespodzianki, prezenty, drinki. A ja? Ja chciałam, żeby to po prostu się skończyło.

Przeszły mnie ciarki

Wieczór panieński to był dla mnie obowiązek, coś, co trzeba odhaczyć. Dziewczyny się postarały, zarezerwowały stolik i przyniosły balony. Alkohol lał się strumieniami, muzyka dudniła w uszach, a Natalia wciskała mi w dłonie kolorowego drinka.

– Nie rób takiej miny – szepnęła. – Przecież to twoje ostatnie dni wolności.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego, poszłam na parkiet. I wtedy go zobaczyłam. Stał przy barze. Po chwili był już obok. Nachylił się i powiedział coś po portugalsku. Zrozumiałam tylko kilka słów, ale ton jego głosu wystarczył, żeby przeszły mnie ciarki. Uśmiechnął się i powtórzył, tym razem łamaną polszczyzną:

Chciałbym z tobą zatańczyć.

Nie zapytałam, jak ma na imię. Nie powiedziałam, że za dwa tygodnie biorę ślub. Podałam mu rękę. Na parkiecie nie rozmawialiśmy. Czułam jego oddech przy uchu, jego dłonie na moich plecach. Cały świat wokół przestał istnieć. W końcu zapytał:

– Masz ochotę się przejść?

Przytaknęłam. Szliśmy obok siebie, a ja po raz pierwszy od dawna czułam się lekka, jakby życie na moment puściło mnie wolno. Opowiadał o Lizbonie. Powiedział, że ma na imię Miguel. Spojrzał mi w oczy i dodał:

Jesteś piękna, ale smutna. Dlaczego?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego pochyliłam się i pocałowałam go. Noc spędziliśmy w jego hotelu. Gdy rano patrzyłam na jego twarz pogrążoną we śnie, czułam, że zrobiłam coś nieodwracalnego. Wyszłam po cichu, zanim się obudził. Wracając do domu, zaczęłam pisać wiadomość do Wojtka. Potem jednak zadzwoniłam.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, kiedy odebrał.

– Coś się stało?

– Tak. Nie mogę za ciebie wyjść. Przepraszam.

Zamilkł. Cisza po drugiej stronie trwała dłużej niż jakiekolwiek słowa. W końcu westchnął.

– Rozumiem.

– Wyprowadzę się.

Nie zapytał dlaczego. I nie wiem, czy byłam mu za to wdzięczna, czy jeszcze bardziej rozbita. Wiedziałam jedno – nie wrócę już do dawnego życia.

Zrobiłam coś szalonego

Nie powiedziałam nikomu, że wyjeżdżam. Nawet Natalii. Spakowałam plecak, dokumenty, kilka ubrań. Nie miałam planu, rezerwacji ani kontaktu do Miguela. Wiedziałam tylko tyle, że mówił coś o Alfamie i o kawiarni, w której czasem siada z książką. To wystarczyło, żeby wsiąść w samolot. Lizbona pachniała inaczej niż Warszawa. Miała w sobie coś starego, kruchego i ciepłego. Spacerowałam po wąskich uliczkach, zaglądałam do małych piekarni, słuchałam języka, którego nie rozumiałam. Wszystko było obce i jednocześnie znajome. Zatrzymałam się w hostelu pełnym obcokrajowców.

Następnego dnia wspinałam się po stromych schodach, zaglądałam przez szyby kawiarni, pytałam ludzi, czy znają Miguela. Wieczorem usiadłam na murku z widokiem na rzekę. Z miasta dochodziły dźwięki fado, ktoś grał na gitarze, ktoś śpiewał. Przede mną sunął tramwaj. Przechodziła zakochana para. Myślałam o Wojtku. O tym, jak planował zarezerwować domek nad jeziorem na naszą podróż poślubną. O tym, jak zrezygnowałby z wszystkiego, żeby tylko mi było dobrze. Może właśnie dlatego nie mogłam z nim być. Bo nie chciałam, żeby wszystko było „w porządku”. Chciałam czegoś więcej, choć nie wiedziałam, co to dokładnie znaczy.

Zamrugałam ze zdziwienia

Minęły dwa dni, zanim go zobaczyłam. Stałam na ulicy z kubkiem kawy, kiedy przeszedł obok. Zamarłam. On też mnie rozpoznał. Uśmiechnął się z niedowierzaniem.

Co ty tu robisz?

– Szukałam cię – odpowiedziałam cicho.

Zaprosił mnie do kawiarni. Usiadłam naprzeciwko niego. Byłam gotowa na wszystko – tylko nie na to, co usłyszałam.

– Nie powinienem był z tobą wtedy tańczyć. Mam żonę.

Zamrugałam.

– Masz… rodzinę?

– Dwoje dzieci. To nie miało znaczenia. To była tylko jedna noc. Nic więcej.

Patrzyłam na niego i czułam, jak świat staje się cichy. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu wstałam i wyszłam. Jeszcze tego samego dnia podeszła do mnie kobieta na ulicy. Miała jego oczy.

– Przestań go szukać – powiedziała spokojnie. – On zawsze wraca do mnie.

Zrozumiałam wszystko. Wróciłam samolotem o świcie. Warszawa była szara, nieprzyjazna. Wysiadłam z lotniska z jedną walizką, jakby całe moje życie zmieściło się w dwudziestu kilogramach. Mieszkania już nie miałam – było na Wojtka. Pracy też nie. Złożyłam wypowiedzenie przed wyjazdem, bo sądziłam, że zaczynam nowe życie. Musiałam wprowadzić się do taniego hostelu. Przez kilka dni nie wychodziłam z pokoju. Siedziałam na łóżku, gapiłam się w sufit i próbowałam zrozumieć, co właściwie zrobiłam. Zadzwoniłam do mamy.

– Wracasz? – zapytała chłodno. – Zerwałaś zaręczyny i rzuciłaś pracę. Co się z tobą dzieje?

Nie odpowiedziałam. Czułam, że każde słowo tylko wszystko pogorszy.

– Możesz przyjechać na weekend, jeśli potrzebujesz – dodała po chwili. – Ale niczego nie oczekuj.

Rozłączyłam się i przez chwilę miałam ochotę zniknąć. Miałam tylko siebie. I musiałam coś z tym zrobić. Zaczęłam szukać pracy. Tymczasowej, jakiejkolwiek.

Miał do mnie żal

Po kilku tygodniach zdecydowałam się spotkać z Wojtkiem. Umówiliśmy się w małej kawiarni. Siedział naprzeciwko mnie, wpatrzony w stół. Nie spojrzał na mnie od razu.

– Nie rozumiem cię – powiedział w końcu. – Nie wiem, jak mogłaś to zrobić.

– Wiem – przyznałam. – Sama nie wszystko nie rozumiem. Wszystko stało się nagle... Po prostu poszłam za czymś, czego nie potrafię nazwać.

Spojrzał w bok, wziął głęboki oddech.

– Myślałem, że wszystko mieliśmy zaplanowane. Że nic nie może się zmienić. A ty… zniszczyłaś nasze życie.

Nie próbowałam się tłumaczyć. Wiedziałam, że nawet gdybym mówiła godzinami, nie dotrze do niego nic poza poczuciem zawodu.

Przepraszam – wyszeptałam. – Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Chcę, żebyś wiedział, że próbowałam żyć po swojemu.

Wojtek milczał. Patrzył przed siebie. Widziałam w jego oczach smutek. Po chwili wstał.

– To koniec – powiedział

Nie próbowałam go zatrzymać. Wyszłam, czując chłód poranka na skórze, ciężar decyzji i świadomość, że drzwi do przeszłości zamknęły się na zawsze. Wiedziałam, że nic nie przywróci już dawnego życia.

Karolina, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama