„Zostawiłam w tramwaju portfel i wszystkie dokumenty. Ta chwila nieuwagi miała jednak finał jak z francuskiego romansu”
„Kiedy już miałam zamknąć przeglądarkę, pojawiła się nowa wiadomość. Nie znałam nadawcy, nie mieliśmy wspólnych znajomych. Kliknęłam: «Znalazłem pani portfel. Oddałem do biura MPK». Czytałam to zdanie kilka razy”.

Nie miałam pojęcia, że taki dzień może aż tak mną wstrząsnąć. Wszystko zaczęło się zwyczajnie – poranek jak każdy inny. Tramwaj na uczelnię, ziewający ludzie na korytarzach. Ścisnęłam torbę mocniej pod pachą, jakby od tego zależało moje przetrwanie. Zimny listopad nie zachęcał do życia, ale trzeba było. Egzamin z prawa administracyjnego nie wybaczał nieobecności.
Wpadłam w panikę
Po zajęciach poszłam do biblioteki. Weszłam między regały, wzięłam książkę, którą potrzebowałam i podeszłam do lady.
– Dzień dobry, chciałabym wypożyczyć… – zaczęłam, sięgając do torby.
Palce powędrowały na dno. Przerzuciłam notes, telefon, długopisy. Jeszcze raz. I znowu. Serce przyspieszyło. Moje dłonie drżały, kiedy nerwowo rozsuwałam każdą kieszeń. Nie było portfela.
– Portfela… nie mam… – wymamrotałam sama do siebie.
– Co proszę? – bibliotekarka spojrzała na mnie spod okularów.
– Zgubiłam portfel… – odparłam, próbując się nie rozpłakać.
– Bez legitymacji nie wypożyczę książki – powiedziała spokojnie, ale te słowa trafiły we mnie jak obuchem.
Stałam tam chwilę w bezruchu, czując, jak ściana za mną robi się nierealna, jakby cały świat się zsunął o kilka centymetrów. To nie były pieniądze czy karty. W środku było zdjęcie mojej mamy z czasów liceum. Miała na nim uśmiech, który zawsze wyciskał mi łzy. Zmarła trzy lata temu, a ja nosiłam ją ze sobą codziennie. Jakby to zdjęcie było dowodem, że jeszcze gdzieś jest. Że nie zniknęła całkiem.
Zaskoczył mnie
Wieczorem siedziałam skulona przy biurku, z nosem w ekranie laptopa. Nie potrafiłam się na niczym skupić, więc bezmyślnie przeglądałam Facebooka. Po głowie krążyła mi tylko jedna myśl – czy ktoś mógł go znaleźć? Portfel, ten mały skórzany prostokąt, który był dla mnie jak kapsuła wspomnień. Przeszukałam wszystkie grupy lokalne, dodałam ogłoszenie, nawet zapisałam się do jakiejś grupy rzeczy znalezionych w mieście. Nic.
Kiedy już miałam zamknąć przeglądarkę, pojawiła się nowa wiadomość. Nie znałam nadawcy, nie mieliśmy wspólnych znajomych. Kliknęłam: „Znalazłem pani portfel. Oddałem do biura MPK”. Czytałam to zdanie kilka razy. Serce mi zabiło mocniej. Wiadomość była krótka, bez żadnych znaków szczególnych, ale zawierała wszystko, czego potrzebowałam. Szybko odpisałam: „Naprawdę dziękuję. To dla mnie ważne”.
Po chwili przyszła odpowiedź: „Widziałem zdjęcie. Domyśliłem się, że strata może boleć”. Przez dłuższą chwilę patrzyłam w ekran. Miał na myśli mamę. Musiał przejrzeć dokumenty, bo tylko tam było to jedno zdjęcie, wetknięte w plastikową kieszonkę, lekko wyblakłe. Wiedziałam, że nie powinnam się złościć, ale poczułam się bezbronna. A może właśnie odwrotnie – zrozumiana.
Znalazłam zgubę
„Tak, to moja mama. Nie żyje”. Nie odpisał od razu. Dopiero po kilku minutach przyszło kolejne zdanie: „Przykro mi. A może… w ramach podziękowania dasz się zaprosić na kawę?”. Zawahałam się. Nie znałam go, przecież nie wiedziałam, kim był ani dlaczego w ogóle napisał.
Mógł po prostu oddać portfel, nic więcej. A jednak zaproponował spotkanie. Patrzyłam na jego zdjęcie profilowe. Rozmazane, zrobione chyba w jakimś parku. Zwykły chłopak, ciemne włosy, lekko uśmiechnięty. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam, ale odpisałam: „Dobrze”.
Umówiliśmy się w małej kawiarni blisko uczelni. Kiedy wszedł, od razu wiedziałam, że to on – ubrany zwyczajnie, trochę zgarbiony, jakby też się denerwował. Podeszłam pierwsza.
– Michał? – zapytałam.
– Tak.
Przez chwilę milczeliśmy, każde zajęte swoją filiżanką. Potem rozmowa potoczyła się sama. O studiach, książkach, muzyce, nawet o ulubionych smakach lodów. Śmiałam się. Było coś w jego spojrzeniu, co przykuwało uwagę. On naprawdę mnie słuchał.
Wpadł mi w oko
Spotykaliśmy się coraz częściej, czasem tylko na spacer, czasem na kawę w milczeniu. Po dwóch miesiącach postanowiliśmy, że zamieszkamy razem i spróbujemy wspólnego życia. Chciałam zaryzykować.
Na początku cieszyło mnie wszystko – herbata czekająca na mnie wieczorem, jego bluza na moim krześle, dźwięk kroków w kuchni, kiedy jeszcze spałam. Ale im więcej wspólnych dni, tym częściej wracał mój lęk.
Zdarzało się, że zamykałam się w sobie, bez słowa. Michał próbował rozmawiać, pytał, ale czasem nie potrafiłam odpowiedzieć. Bałam się, że kiedy się otworzę, on odejdzie. Pewnego wieczoru pokłóciliśmy się po raz pierwszy. Niby o nic, o bałagan w przedpokoju, ale prawda była głębiej.
– Znowu uciekasz, kiedy jest trudno? – zapytał ostro, patrząc na mnie z wyrzutem. – Zamiast rozmawiać, znikasz?
– Bo łatwiej mnie zostawić, gdy się nie przywiązujesz – powiedziałam szeptem.
Chwyciłam kurtkę i wyszłam. Zostawiłam za sobą ciepłe światło lampy, jego zapach, porządek dnia. Wyszłam, bo nie umiałam inaczej. Wróciłam po dwóch godzinach, zziębnięta, z rozczochranymi włosami i mokrą od deszczu kurtką. Stałam pod drzwiami, dłonie mi się trzęsły. Michał stał w progu, jakby tam cały czas czekał.
Miałam obawy
– Myślałem, że już nie wrócisz – powiedział cicho.
– Też tak myślałam – odpowiedziałam, spuszczając wzrok.
Wpuścił mnie do środka, nie pytając o nic. Usiadłam na stołku w kuchni, on nalał nam herbaty. Pachniała tak znajomo, jak wtedy, gdy wszystko dopiero się zaczynało.
– Co się stało? – zapytał spokojnie.
– Bałam się, że to wszystko nie ma sensu. Że mnie zostawisz – odpowiedziałam, a potem dodałam, pierwszy raz tak szczerze: – Boję się, że umrzesz, jak mama. I nie poradzę sobie z tym.
Wziął moją dłoń i ścisnął delikatnie.
– Nie obiecam ci, że nic złego się nie stanie. Ale mogę obiecać, że nie odejdę bez walki.
Te słowa były inne niż wszystkie dotąd. Nie obiecywały szczęścia, ale były prawdziwe. Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach nie było ani litości, ani złości, tylko coś, co trudno było nazwać, ale co czułam całym ciałem – gotowość do bycia obok, do zostania, kiedy ja znikam.
Katarzyna, 23 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłam w samochodzie męża złoty kolczyk i już wiedziałam, czym to pachnie. Prawda jednak zwaliła mnie z nóg”
- „Szwagier zrobił sobie z naszego mieszkania hotel all inclusive. Chciałam mu pomóc, a skończyłam bez dachu nad głową”
- „Moja babcia zrobiła z siebie pośmiewisko na mieście. Wiem, że starsze panie też mają swoje potrzeby, ale bez przesady”