„Zostawiłem żonę dla kochanki, bo miałem dość nudy w pościeli. Nie sądziłem, że tak się przejadę na własnej pazerności”
„Nie minęły dwa tygodnie, a ja już miałem wrażenie, że jestem gościem we własnym życiu. Julia przyjęła mnie z uśmiechem i w jedwabnym szlafroku, w jej mieszkaniu pachniało jakąś egzotyką i nowym początkiem”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem się gubić. Może wtedy, gdy dzieciaki zaczęły mówić do mnie „tato” z nutą zniecierpliwienia, bo znowu nie miałem czasu. A może wtedy, gdy Ania przestała mnie pytać, czy wrócę na kolację, tylko zostawiała talerz w mikrofalówce i szła spać.
Byłem zmęczony
Byliśmy razem od studiów. Przeżyliśmy wszystko – stypendia, wynajmowane mieszkania, pierwszą pracę, ślub, kredyt, poród, drugi poród, awarie pralki, choroby dzieci, zmiany przedszkoli, pandemię. A potem przyszła rutyna, jak cień, który najpierw kładzie się tylko na brzegu, ale z czasem pożera cały pokój. Gdy wracałem z pracy, słyszałem:
–W lodówce jest zupa, odgrzej sobie.
Miałem tego dość. Gdy w pracy pojawiła się nowa koleżanka, Julia, która patrzyła na mnie, jakby chciała mnie pożreć wzrokiem, nie wahałem się. Po kilku miesiącach z nią znów czułem się potrzebny i zauważony.
Chciałem zacząć od nowa z Julią. Wiedziałem, że muszę to powiedzieć żonie.
– Chcę… odejść. Potrzebuję trochę przestrzeni. Pogubiłem się. Nie wiem, kim jestem.
Przez chwilę milczała.
– Co ty bredzisz, Jarek? – zapytała, nie podnosząc głosu. – Masz ponad czterdzieści lat, dwójkę dzieci, dom, kredyt. Nie wiesz, kim jesteś? Jesteś mężem i ojcem.
Poczułem, jak zaciska mi się gardło. W głowie miałem gotową litanię wyjaśnień, ale żadna nie brzmiała dobrze.
– To się po prostu… stało – wymamrotałem. – Sam nie wiem, jak do tego doszło. Nie chciałem. Po prostu coś się wypaliło.
– Kto to jest? – zapytała bez wahania.
Zamarłem. Nawet nie próbowała udawać, że nie wie. Widocznie czuła to od dawna.
– Koleżanka z pracy.
Chciałem zacząć od nowa
Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widziałem. Nie było w nim rozpaczy. Były za to złość i rozczarowanie, jakby próbowała sobie przypomnieć, kiedy dokładnie przestałam być dla niej kimś, komu można ufać.
– Czyli zostawiasz nas dla niej? Tak po prostu? – zapytała cicho.
– Nie zostawiam dzieci – odpowiedziałem szybko. – Będę obecny, będę się nimi zajmował. Muszę to poukładać w sobie.
Nie odpowiedziała. Poszła do sypialni, zamknęła drzwi. Siedziałem jeszcze długo na kanapie, nie wiedząc, co zrobić z tym zimnym kubkiem w dłoniach. Gdy wychodziłem, nie obejrzałem się za siebie.
Nie minęły dwa tygodnie, a ja już miałem wrażenie, że jestem gościem we własnym życiu. Julia przyjęła mnie z uśmiechem i w jedwabnym szlafroku, w jej mieszkaniu pachniało jakąś egzotyką i nowym początkiem. Na początku było dobrze. Dzwoniłem do dzieci codziennie, odbierałem je na weekendy, starałem się trzymać wszystko w ryzach. Ania nie komentowała. Odbierała telefon, przekazywała informacje, jakbyśmy byli współpracownikami, którzy raz kiedyś coś razem organizują.
Coś się zmieniło
Z czasem coś zaczęło się sypać. Julia, która początkowo była ciepła i otwarta, zaczęła znikać. Wracała późno, mówiła, że miała spotkanie, że była u siostry, że po prostu potrzebowała się przewietrzyć. Kiedy zapytałem, czy wszystko w porządku. Wzruszyła ramionami i rzuciła:
– Przecież to dopiero początek. Musimy się dotrzeć.
Tymczasem z dziećmi coraz trudniej było się dogadać. Syn przestał odbierać, córka mówiła do mnie per „tata”, ale ton, jakim to robiła, był dziwnie zdystansowany. Zacząłem się spóźniać na nasze spotkania, tłumaczyłem to korkami, pracą, a tak naprawdę nie wiedziałem, jak tam wracać. Czułem się jak widz we własnym domu.
Pewnego dnia pojechałem odebrać dzieci ze szkoły. Ania czekała z nimi pod budynkiem. Chciałem podejść, ale ona tylko krótko powiedziała:
– Maja miała dziś gorączkę, ale nie odbierałeś. Dzwoniłam trzy razy.
– Przepraszam, byłem na spotkaniu – odpowiedziałem zbyt szybko.
– Nie obchodzi mnie to. Po prostu… ogarnij się. Dla nich.
Wróciłem do Julii zmęczony, wykończony tym balansowaniem. A ona właśnie kończyła rozmowę przez telefon i kiedy mnie zobaczyła, westchnęła głęboko. Nie uśmiechnęła się. Nie podeszła. Tego wieczoru nie rozmawialiśmy.
Zaczęło się od drobiazgów
Któregoś dnia zobaczyłem w zlewie dwa kubki po kawie. Julia najwyraźniej miała jakiegoś gościa. Potem znalazłem wodę kolońską w łazience, zupełnie inny zapach niż mój. Nie dopytywałem. Sam przecież jeszcze niedawno prowadziłem podwójne życie. Milczałem, bo znałem ten schemat.
Ale któregoś dnia, kiedy wróciłem wcześniej z pracy i zastałem w sypialni nie tylko rozwieszoną koszulę męską na krześle, ale też jeszcze ciepłą filiżankę po kawie, nie wytrzymałem.
– Kto tu był? – zapytałem, starając się brzmieć spokojnie, choć czułem, jak coś we mnie pęka.
Julia wzruszyła ramionami.
– Znajomy. Wpadł na chwilę.
– Znajomy? Mężczyzna?
– Jarek… przecież nie ustalaliśmy żadnych zasad. Nie obiecywałam ci wyłączności.
Patrzyła mi prosto w oczy. W jej spojrzeniu nie było wstydu. Była tylko chłodna obojętność.
– A ja dla ciebie zostawiłem wszystko – wyszeptałem.
– Nie prosiłam cię o to. Nie byłeś gotowy na całość. Szukałeś u mnie ratunku przed sobą samym. A ja nie jestem terapeutką.
Zostałem sam
Zamarłem. Przez chwilę nie potrafiłem nic powiedzieć. Julia odwróciła się i zaczęła przeglądać telefon, jakby to była kolejna rozmowa, którą chciała już mieć za sobą. Jakbym był tylko błędem, którego właśnie postanowiła się pozbyć.
Spakowałem się tej samej nocy. Nie miałem dokąd iść. Wszystko, co miałem, zostawiłem za sobą.
I wtedy, po raz pierwszy od miesięcy, pomyślałem o Ani. Nie o jako o byłej żonie, ale o kimś, kto był domem. Kto znał mnie lepiej niż ja sam. I kogo tak bardzo zawiodłem.
Zatrzymałem się pod drzwiami naszego starego mieszkania z walizką w ręku. Nie miałem planu. Nie miałem nawet porządnego powitania. Po prostu nacisnąłem dzwonek.
Drzwi otworzyła Ania. Patrzyła na mnie przez chwilę bez słowa. Nie wyglądała na zdziwioną. Była spokojna, spokojniejsza, niż kiedykolwiek ją widziałem. Nie powiedziała: „witaj”. Nie zapytała: „co się stało?”. Stała tam, w progu, w domowych ciuchach, pachnąca herbatą z imbirem i pastą do zębów. A ja zrozumiałem, że tego spokoju nie da się kupić. Ani odzyskać, kiedy raz się go straci.
– Jeśli przyszedłeś, żeby znowu coś sobie poukładać, to się spóźniłeś.
Stałem w progu z walizką, próbując zebrać myśli.
– Zrozumiałem, jak bardzo to wszystko zepsułem… – mówiłem, ale słowa brzmiały pusto nawet dla mnie. – Chcę spróbować to naprawić.
– Przez ostatnie miesiące układałam swoje życie na nowo. Nie po to, żebyś teraz przyszedł i wszystko znów rozbił.
Zamknęła drzwi powoli. A ja zostałem sam. Ze swoim żalem i z walizką.
Jarosław, 43 lata