Reklama

Z perspektywy czasu wiem, że wszystko, co wtedy wydawało mi się ekscytujące i odważne, było tylko złudzeniem. Miałem stabilne życie – żonę, dom, dorosłą córkę, która właśnie się usamodzielniała. Ale znudziła mnie rutyna, zaczęło mnie uwierać wszystko to, co kiedyś sam wybrałem. Kiedy pojawiła się Alicja – młodsza, pewna siebie, z błyskiem w oku – dałem się porwać iluzji. Zostawiłem żonę, wierząc, że czeka mnie coś lepszego. Nie sądziłem, że w wieku pięćdziesięciu lat znów będę pakował walizki i wracał do mamy.

Chciałem zacząć nowe życie

– Zdecydowałem – powiedziałem cicho, nie patrząc mojej żonie w oczy. – Odchodzę.

Stała w kuchni w nocnej koszuli, z rękami opartymi o blat. Nie odpowiedziała od razu. Tylko jej spojrzenie było inne niż zwykle – twardsze, jakby już wiedziała, co powiem. Może wiedziała.

Ile ona ma lat?

– To nie o to chodzi.

Ale przecież właśnie o to chodziło. Alicja była młodsza ode mnie o 15 lat. Pracowaliśmy razem, a nasze "spotkania służbowe" szybko przestały mieć cokolwiek wspólnego z pracą. Najpierw była ciekawość, potem fascynacja. A potem... byłem już tylko tchórzem, który zamiast rozmawiać z żoną, spędzał wieczory w wynajętym pokoju z kobietą, która nazywała mnie "interesującym". Spakowałem torbę w ciągu dwudziestu minut. Żona nie próbowała mnie zatrzymać. Tylko raz, kiedy wychodziłem, zapytała:

– I co powiesz naszej córce?

Nie miałem odpowiedzi. Wyszedłem, zostawiając za sobą dwadzieścia dwa lata wspólnego życia.

Alicja przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Wprowadziłem się do niej dwa dni później. Nowoczesne mieszkanie w centrum, białe ściany, szkło, metal – wszystko takie inne od naszego ciepłego, starego domu. Przez pierwsze tygodnie byłem pewien, że wygrałem los na loterii. Czułem się młodszy, pożądany, ważny. Nie wiedziałem jeszcze, że właśnie wszedłem w najgorszy układ życia.

Miało być jak w raju

Z początku wszystko wydawało się jak z filmu. Alicja była pełna energii, ciągnęła mnie po knajpach, weekendy spędzaliśmy w górach albo nad jeziorem, a noce... Noce były dzikie, intensywne, zupełnie inne niż te, do których przywykłem przez lata małżeństwa. Kupiliśmy wspólnie ekspres do kawy, nowe zasłony do salonu i fotele, które ona wybrała jako „idealne do odpoczynku po pracy”.

– Widzisz? – śmiała się, kiedy siedzieliśmy na jednym z nich z kieliszkiem wina. – Życie może być proste i piękne. Trzeba tylko chcieć.

Chciałem, bardzo. Ale równocześnie coraz częściej łapałem się na tym, że milczę, kiedy mówiła. Że coraz mniej mnie ciekawiło to, co opowiadała. Że jej ciągłe komentarze na temat mojego gustu, ubrań, a nawet znajomych zaczęły mnie drażnić.

– Dlaczego wciąż nosisz tę samą koszulę?

– Bo ją lubię.

Zmieniała mnie. Na swój sposób, pod pretekstem, że mi pomaga. A ja, zamiast się cieszyć, czułem, że tracę jakąś część siebie. Zacząłem zauważać, że rzadziej się do mnie przytula. Coraz częściej wychodziła sama, niby na pilates, niby z koleżankami. Telefonu nigdy nie zostawiała w zasięgu mojego wzroku.

A może tylko się czepiałem? Może byłem zazdrosny, bo sam zdradziłem i teraz widziałem zdradę wszędzie? Próbowałem zagłuszyć te myśli. Ale one wracały. Zwłaszcza nocą.

Wszystko zaczęło się sypać

Któregoś wieczoru wróciła o północy. Wcześniej napisała tylko krótką wiadomość: „Jestem z dziewczynami, będzie późno, nie czekaj”. Nie czekałem, ale i tak nie zasnąłem. Leżałem w łóżku, gapiąc się w sufit i próbując zapanować nad narastającym niepokojem. Kiedy wreszcie przekręciła klucz w drzwiach, usiadłem.

– Fajnie się bawiłaś?

– Bardzo. Wypiłyśmy trochę wina, pośmiałyśmy się... Wiesz, takie babskie sprawy.

– Z kim dokładnie byłaś?

– Serio? Naprawdę chcesz mnie teraz przesłuchiwać?

Nie odpowiedziałem. Tylko odwróciłem się na bok. Rano już jej nie było. Na stole leżała kartka: „Joga o 7:00, potem biuro. Buziak”. Coraz częściej zostawałem sam. Rozmowy zamieniły się w komunikaty. Intymność stała się rutyną, przybywało pretekstów do unikania kontaktu. A ja, choć sam kiedyś zniszczyłem rodzinę, czułem się zdradzany.

Raz zauważyłem, że wraca z pracy później, niż mówiła. Innego dnia, kiedy zadzwoniłem, odebrała, ale od razu powiedziała, że nie może rozmawiać – i potem już nie oddzwoniła. Zacząłem sprawdzać jej telefon, kiedy brała prysznic. Nic konkretnego, ale dużo wiadomości od „Michała z HR”. Wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie miałem dowodów. I nie miałem siły konfrontować jej wprost. Bałem się, że wszystko runie. Tyle że i tak już zaczęło się sypać.

Nie miałem dokąd pójść

Pewnego dnia przyszedłem po nią do pracy. Nie zapowiedziałem się. Chciałem zrobić jej niespodziankę – zabrać na kolację, pogadać, może odzyskać coś z tego, co było na początku. Czekałem przed wejściem, oparty o maskę samochodu, z małym bukietem tulipanów w ręce. Przez szybę widziałem, jak wychodzi. Uśmiechnięta, z telefonem przy uchu. A obok niej szedł on – wysoki, dobrze ubrany, zbyt dojrzały, by być kolegą „z działu kadr”.

Nie widzieli mnie. Szli ramię w ramię, śmiali się. Potem on otworzył jej drzwi od samochodu. Wsiadła razem z nim, a ja zostałem z kwiatami, jak idiota. Nie pojechałem za nimi. Wróciłem do mieszkania i czekałem. Kiedy weszła, udawałem, że śpię. Rano zapytała:

– Dlaczego nie odezwałeś się wczoraj? Myślałam, że mieliśmy jechać razem do twojej mamy.

– Nie chciałem ci przeszkadzać. Widziałem cię z nim.

Zamilkła. Spojrzała na mnie jak na kogoś, kto właśnie przekroczył granicę. Potem westchnęła.

– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Ale chyba oboje wiemy, że to nie ma sensu.

– Czyli... to koniec?

– Tak będzie lepiej.

Nie było krzyków, nie było dramatów. Wzięła torebkę i wyszła. A ja zostałem w mieszkaniu, które już nie było moje. W relacji, która skończyła się, zanim ją dobrze poznałem. Zrozumiałem, że porzuciłem rodzinę dla kogoś, kto nie traktował mnie poważnie. I nagle nie miałem dokąd iść.

Zawiodłem wszystkich

Nie miałem wyjścia. Nie było mnie stać na wynajem samodzielnego mieszkania – alimenty, raty, parę głupich długów, które narobiłem w czasie życia z Alicją. Znajomi z pracy patrzyli na mnie z politowaniem, ci nieliczni, którzy jeszcze nie przestali się odzywać. Córka – odezwała się raz, zapytała, czy potrzebuję czegoś. Ale wiedziałem, że nie potrafi mi wybaczyć. I nie mogłem jej się dziwić.

Zadzwoniłem do mamy z duszą na ramieniu.

– Synku, przyjedź. Masz tu swój pokój. Czeka na ciebie.

Wróciłem tam, gdzie dorastałem. W niewielkim bloku z lat siedemdziesiątych, gdzie korytarze pachniały gotowaną kapustą, a sąsiedzi wciąż zaglądali sobie do okien. Pokój nie zmienił się od lat – stare biurko, regał z książkami, plakaty z czasów liceum. Czułem się jak przegrany, jak ktoś, kto przegapił moment, w którym życie wymknęło się spod kontroli.

Mama robiła mi herbatę, smażyła jajecznicę, rozmawiała ze mną, jakby miał piętnaście lat. Próbowała dodać mi otuchy, ale widziałem, że bolało ją to wszystko. Nie mówiła nic złego o mojej byłej żonie. Nie musiała. Wiedziałem, że ją szanowała.

Siedząc w kuchni, w tym samym fotelu co ojciec przed laty, zrozumiałem, jak bardzo zawiodłem. Siebie, rodzinę, a nawet Alicję – bo dałem jej więcej, niż miałem prawo dawać. Wszystko, co miało sens, rozpadło się, bo chciałem być kimś innym. Ale tego już nie dało się cofnąć.

Czuję, że przegrałem

Mijały tygodnie. Próbowałem wrócić do pracy, do jakiejkolwiek rutyny, ale nawet to przychodziło z trudem. W firmie awansował młodszy kolega, którego kiedyś sam szkoliłem. Wszyscy byli uprzejmi, ale traktowali mnie jak cień człowieka, którym byłem kilka lat temu. Córka odzywała się sporadycznie – głównie z obowiązku. Była dorosła, miała swoje życie, a ja przestałem być jego częścią.

Czasem siadałem wieczorami na ławce pod blokiem i patrzyłem w ciemne okna sąsiadów. Zastanawiałem się, ilu z nich żyje tak samo jak ja – z żalem, z pustką, z poczuciem, że przegrali. Myślałem o byłej żonie. Czy odnalazła spokój? Czy kogoś ma? Czy wciąż mnie nienawidzi? A może po prostu przestałem dla niej istnieć?

Najbardziej bolało to, że nie potrafiłem już zaufać ani sobie, ani nikomu innemu. Czułem się, jakby życie przeszło obok mnie, zostawiając tylko lekcję – gorzką, ale uczciwą. Zdradziłem, bo chciałem być kimś lepszym. Zostałem zdradzony, bo nie byłem wystarczająco dobry. A teraz, w wieku pięćdziesięciu lat, znów mieszkałem z matką i miałem więcej wspomnień niż planów.

Nie wiem, co dalej. Może kiedyś spotkam kogoś, kto mnie zrozumie. Może naprawię relacje z córką. A może po prostu nauczę się żyć z tym, co zostało. Na razie próbuję wstać rano, zrobić sobie śniadanie i nie czuć wstydu, mijając lustro.

Jan, 50 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama