„Zostawili mi wnuki pół dnia i pojechali na Black Friday. Myślałam, że kupią mi coś w podziękowaniu, ale figa z makiem”
„Spojrzałam na ich miny. Nie było w tym nic na pokaz. Może nie dostałam czekoladek, może nikt nie zapisał mnie na masaż. Jednak dostałam coś, czego nie sprzedają w galeriach”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam nic przeciwko wnukom – pod warunkiem że to z głową. A nie, że przywożą mi dzieciaki w piątkowy poranek i lecą, bo „czeka promocja”. Żadne „czy możesz”, żadne „dziękujemy”. Nic. Tylko:
– Mamo, zostawimy ci maluchy na chwilkę, skoczymy na szybkie zakupy! Black Friday! – zawołała córka, już łapiąc za klamkę.
– Na chwilkę? – spojrzałam na zegar. – Jest ósma rano!
– No właśnie! Jak nie teraz, to wszystko wykupią!
– A ile ta „chwila” potrwa?!
– No… chyba wrócimy przed obiadem! Pa!
I zostawili mi Igora i Julkę. Tylko wiecie co? Po cichu liczyłam, że chociaż skarpetki mi kupią. Albo czekoladki. Cokolwiek. Ale nie – zero, null, figa z makiem.
Miałam dość
– Babciu, a mogę ci nalać mleka? – zapytała Julka z tą swoją anielską miną, którą znałam już na wylot.
Spojrzałam na nią z ukosa.
– Siadaj na krzesełku i nie próbuj wspinać się po kuchennych szafkach.
Oczywiście nie posłuchała. Już sekundę później słyszę szuranie krzesła.
– Julka, zostaw! Zaraz wylejesz.
– Ale ja umiem! – jęknęła z pretensją. – Mama mówiła, że jestem samodzielna.
– Mama też mówiła, że wróci na obiad, a pewnie wróci na kolację z nową torebką – mruknęłam, łapiąc karton mleka.
Wtem rozległ się wrzask. Wiedziałam, że cisza Igora strony nie wróży niczego dobrego. Pobiegłam do pokoju.
– Co się stało?!
– Julka mi zabrała moją rakietę! – zasmarkany głos, nos czerwony jak latarnia morska.
– Nie zabrałam, tylko pożyczyłam! – Julka staje w progu i tupie nogą.
– Pożyczanie bez pytania to kradzież – oświadczam grobowym tonem. – I zaraz oboje zostaniecie przydzieleni do zadań specjalnych: ty będziesz myć łyżeczki, a ty zamiatać korytarz.
– Ale babciu… – jęknęli chórem.
– Żadne „ale”! U babci nie ma demokracji. Jest monarchia absolutna. I królowa właśnie wypowiedziała wojnę bałaganowi. Do roboty!
Udało mi się zyskać dziesięć minut spokoju. Dziesięć. Potem był rozlany sok, skarpetka na żyrandolu i pytanie:
– Babciu, a kiedy wróci mama?
No właśnie. Kiedy?
Uśmiechnęłam się sztucznie
Była już jedenasta, a po Karolinie ani śladu. Dzwonić nie chciałam, bo jeszcze powie, że „coś ważnego mierzy” albo „stoi w kolejce po ekspres za pół ceny”. Zresztą, znałam moją córkę – jak trafi do galerii, to jakby ją czarna dziura wciągnęła.
– Babciu, a masz jakieś ciasteczka z galaretką? – zapytała Julka, kręcąc się już trzeci raz wokół kredensu.
– Nie. Zjadłeś wszystkie.
– To może chociaż czekoladkę?
– Nie mam. Czekam, aż mi ktoś kupi. Może wnuki, co?
Julka się zaśmiała, ale Igor nie zrozumiał ironii.
– Ja nie mam pieniędzy, babciu – powiedział, patrząc na mnie wielkimi oczami. – Mama powiedziała, że Black Friday to same promocje, to może coś kupi i tobie.
– Oczywiście, że kupi – uśmiechnęłam się sztucznie. – Na pewno właśnie przeczesuje półki w poszukiwaniu ciepłych skarpetek dla babci. Albo bonu do SPA.
– A co to SPA? – Igor spojrzał z zaciekawieniem.
– To takie miejsce, gdzie nikt ci nie krzyczy nad uchem „babciu, a mogę ciasteczko”, „babciu, on mnie bije”, „babciu, a mogę grzebać w twojej torebce”.
– To ja też chcę tam jechać – powiedział z pełną powagą.
– Ty masz swoje spa – nazywa się przedszkole. I tam sobie odpoczniesz w poniedziałek.
– To nie jest odpoczynek! Tam każą leżakować!
Westchnęłam.
– Dziecko, jakby mi teraz kazali się położyć na materacu i nie gadać przez godzinę, to ja bym to nazwała wakacjami życia.
I wtedy zadzwonił telefon.
– No hej mamo, właśnie stoimy w kolejce. Wyobraź sobie, ekspres do kawy za pół ceny!
Nie mogłam za nimi nadążyć
Julka z Igorem urządzili piknik na środku salonu. Otworzyli wszystkie szafki, wyciągnęli herbatniki i serek topiony.
– Co wy wyprawiacie?! – zawołałam.
– Robimy herbatkę – wyjaśniła Julka. – Jak w bajce.
– W jakiej bajce ląduje serek na dywanie, a sok na twoich spodniach?
– W naszej bajce – odparła dumnie. – Ja jestem królową, a Igor to smok.
– A ty babciu, kim jesteś?
– Ja? Pewnie czarownicą. Co siedzi w kuchni i miesza coś w garze.
– Nie – Julka pokręciła głową. – Ty jesteś dobrą wróżką, bo wszystko dajesz. I się nie złościsz.
– Ha! Nie widzieliście mnie jeszcze przed kawą – mruknęłam, siadając obok nich na podłodze. – Dobrą wróżką to ja może byłam dziesięć lat temu. Teraz jestem realistką.
Julka podała mi plastikowy kubeczek z herbatką.
– Na zdrowie, babciu.
– Dziękuję, wasza królewska mość.
– A smok może iść siku? – spytał Igor, łapiąc się za spodnie.
W tym samym momencie usłyszałam szelest w przedpokoju. Otworzyły się drzwi.
– Mamo! – Karolina wpadła zdyszana. – Mamy to! Ekspres! I wyobraź sobie – był przeceniony z tysiąca na czterysta!
– Cudownie. A skarpetki?
– Skarpetki?
– Tak, na moje zimne, niedocenione stopy.
Karolina zrobiła minę, jakby pierwszy raz w życiu słyszała o moim istnieniu.
Byłam rozczarowana
Ekspres dumnie zajął pół blatu w kuchni. Karolina krążyła wokół niego jak księżniczka wokół nowego jednorożca.
– Patrz, mamo, tu ma funkcję spieniania mleka! A tu – trzy poziomy mocy kawy!
– A ma funkcję „nie zostawia dzieci u babci na pół dnia”? – zapytałam zgryźliwie.
– Mamo, bez przesady. Przecież dzieci cię uwielbiają. Mówiłaś kiedyś, że czujesz się młodo.
– Młodo, a nie jak animatorka z wesołego miasteczka.
Julka tymczasem siedziała cicho w fotelu i rysowała. Igor coś chrupał w kącie. Cisza jak po burzy. Albo raczej przed kolejną.
– Wiesz, liczyłam na coś drobnego. Dla mnie. W ramach wdzięczności – dodałam ciszej.
Karolina spojrzała na mnie i wreszcie odłożyła ulotkę z ekspresu.
– Masz rację. Nie pomyślałam. Wiesz, tam był taki szał... Każdy pchał wózki, jeden facet to nawet szafę wyniósł na barkach. Byłam pewna, że jak to przeżyję, to sama będzie nagroda.
– A ja byłam pewna, że jak przeżyję dziś, to dostanę chociaż czekoladę – mruknęłam, podnosząc dziecięcą łyżeczkę z podłogi.
– Mamo… – Karolina zmiękła. – Jutro pójdziemy razem. Ty wybierzesz, ja zapłacę. Dobrze?
– A dzieci?
– Biorę ze sobą. Niech zobaczą, co to jest prawdziwe Black Friday.
Spojrzałam na nią z ukosa.
– Dziękuję, mamo. Serio. Ratujesz nas częściej, niż zasługujemy.
Westchnęłam. No i co ja mam z nimi zrobić?
Docenili mnie
Następnego dnia rzeczywiście miałam spokój. Karolina zabrała dzieci i pojechali „na drugą turę” promocji. Usadowiłam się w fotelu z kubkiem cappuccino i pilotem. Cisza była tak przyjemna, że niemal podejrzana. Zadzwoniła sąsiadka z dołu, pani Jadzia.
– Pani Kasiu, dzieci dziś nie ma? Bo cisza taka, że zaczęłam się martwić.
– Pierwszy raz od wczoraj słyszę własne myśli.
– To gratuluję. U mnie wnuk dzisiaj rozwalił samochodzikiem lampę.
– Klasyka. A ja dziś mam dzień wdzięczności.
– Dzień czego?
– Wdzięczności. Za to, że wrócili po nie.
Po południu Karolina wróciła z dziećmi.
– Mamo, Black Friday z dziećmi to survival. Ale patrz! – wyciągnęła małą torbę. – Kupiłam ci coś.
Spojrzałam podejrzliwie. W środku były... rękawiczki. Ciepłe, miękkie, bordowe. W moim kolorze.
– No proszę. Czyli jednak.
– Tylko nie mów, że za grube.
– Nie. Idealne. Nawet jeśli kupione z poczucia winy – dodałam, ale już z uśmiechem.
Julka podbiegła i uściskała mnie.
– Babciu, dziś było strasznie w sklepie. Wolę być u ciebie.
– O, dopiero teraz doceniacie.
– A ja ci narysowałem to! – Igor podał mi kartkę z sercem i podpisem „Dla babci”.
Spojrzałam na ich miny. Nie było w tym nic na pokaz. Może nie dostałam czekoladek, może nikt nie zapisał mnie na masaż. Jednak dostałam coś, czego nie sprzedają w galeriach.
Czułam się potrzebna
Wieczorem, gdy dom w końcu ucichł, siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty. Zrozumiałam, że czasem luksus nie leży w cenie, tylko w spokoju. Karolina zajrzała do mnie przed wyjściem.
– Mamo... jeszcze raz dzięki. Jesteś niezastąpiona.
– Wiem. I korzystacie z tego bez opamiętania – odparłam, ale mrugnęłam do niej porozumiewawczo.
– Jutro już nie zawracamy ci głowy. Obiecuję.
– Dopóki znów nie będzie promocji – parsknęłam.
– No wiesz... za pół roku będzie Dzień Dziecka. A dzieci trzeba kochać – rzuciła i już była w drzwiach.
Zamknęłam za nimi i odetchnęłam. Nie kupili mi czekoladek. Nie przynieśli pachnącej świecy ani miękkiego szlafroka, ale dali mi coś, czego nie da się zapakować w błyszczący papier. Ciepłe spojrzenie Julki, przytulas Igora, skruszony uśmiech Karoliny. Trochę spóźnione „dziękuję”. Trochę więcej „widzę cię, mamo”. Może i byłam złośliwa, może trochę sobie pogderałam – ale byłam tam dla nich, kiedy tego potrzebowali. I wiecie co? Gdyby jutro znów stanęli z walizką i dwójką zasmarkanych potworków, westchnęłabym... ale otworzyłabym drzwi. Bo tak właśnie robią babcie. Nawet jeśli potem czekają w zamian na parę ciepłych skarpetek.
Katarzyna, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kiedyś nie wierzyłam w andrzejkowe wróżby, ale zmieniłam zdanie. Spełniło się wszystko, co usłyszałam tamtej nocy”
- „Znajomi i rodzina się śmieją, że moja dziewczyna to sprzątaczka. A ja wiem, że ona ma coś, czego nie mają inne kobiety”
- „Ukochany na randkach wciskał mi kit, że prowadzi intratny biznes. Szybciutko odkryłam, że to zwykły bumelant”