Reklama

Milę znam od dwunastu lat. Trafiła do mnie, kiedy miała rok, i była wspaniale wyszkolonym psem przewodnikiem osób niewidomych. Nie wiem, jak wygląda, bo urodziłam się ociemniała. W zasadzie to nawet nie wiem, co to dokładnie znaczy „wyglądać”. Dla mnie Mila była miękka, chociaż silna, o uszach podobnych w dotyku do aksamitu, z którego mama uszyła mi sukienkę na studniówkę, pachnąca trochę jak powietrze w domu i na podwórku dziadków, a trochę jak wełniany pled mamy, kiedy przez okno padało na niego ostre słońce. Fundacja zajmująca się szkoleniem psów towarzyszących przydzieliła mi ją i tym samym na kolejne dwanaście lat stałyśmy się nierozłączne.

Reklama

W naszym mieszkaniu było za ciasno

Dla osób widzących pies może być przyjacielem, pupilem, ukochanym zwierzęciem, ale dla osób niewidomych pies towarzyszący to osoba. Jest często ważniejszy niż ludzie w otoczeniu, można na nim polegać, a właściwie to nie można na nim nie polegać. Mila była moimi oczami, wsparciem, Kimś przez duże K. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej, chociaż wiedziałam, że ją przeżyję.

– W którymś momencie twój pies przejdzie na emeryturę – powiedziała na samym początku kobieta z fundacji. – Część psów zostaje przy dawnych właścicielach, ale nie wykonują już swojej pracy. Odpoczywają, śpią, spędzają starość w spokoju. Oczywiście nie zawsze są możliwości, by trzymać dwa psy, emeryta i nowego przewodnika, więc pośredniczymy też w szukaniu kochających domów dla tych psów, które nie mogą zostać z panem czy panią z powodu wieku albo choroby.

Ale dla mnie było jasne, że Mila zostanie ze mną do końca swojego życia. Nie wyobrażałam sobie rozstania z nią, nawet po tym, jak przeszłaby na emeryturę.

Tyle że w ciągu tych dwunastu lat wyszłam za mąż i nie o wszystkim mogłam decydować sama. Krystian pokochał mnie pomimo mojego inwalidztwa i zaakceptował życie we troje – razem z Milą.

Zobacz także

Ale nie pisał się na życie we czworo.

– Judyta, nie mamy miejsca na dwa duże psy! – przekonywał mnie, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym, że będę potrzebowała następcy Mili, bo sunia ma problemy ze stawami i chociaż przy odpowiednim leczeniu będzie żyła jeszcze kilka lat, to jednak nie może dłużej być moją przewodniczką. – A poza tym, chodzi o koszty utrzymania – kontynuował mój mąż. – Leczenie Mili, karma dla dwóch psów, to kosztuje, prawda? No i jak będziemy jeździli na wakacje?
Tu miał trochę racji. Mila jako pies przewodnik miała prawo latać w kabinie pasażerskiej samolotu. Ale nie mogłam latać z dwoma psami towarzyszącymi, więc sunia musiałaby przetrwać podróż w kontenerze, w części cargo. To byłoby dla niej przerażające, a dla nas niemal niemożliwe logistycznie.

Nie mogłam jednak odwlekać momentu zwolnienia Mili ze służby. Fundacja już miała dla mnie nowego psa i zadano mi pytanie, czy zatrzymuję Milę i czy będę w stanie zapewnić jej odpowiedni poziom życia, na który zasługiwała.

– Mają państwo małe mieszkanie – zauważyła pani z fundacji. – Możemy poszukać Mili rodziny z domem i ogrodem.

– Nie trzeba – sprzeciwiłam się. – Ona opiekowała się mną przez dwanaście lat, więc teraz ja chcę zaopiekować się nią. Będzie miała wszystko, czego potrzebuje.

Ludzie myślą, że przy nas – niewidomych – mogą robić miny i gesty, a my o niczym nie będziemy wiedzieli. Nie mają pojęcia, że nasze zmysły odbierają emocje, tak samo jak ludzie widzący odróżniają wyrazy twarzy. Z Krystianem spędziłam pięć lat życia i dokładnie wiedziałam, jak zmienia mu się rytm oddechu, kiedy jest zły, jak świszczy mu w nosie, kiedy zaciska zęby, i jak strzelają mu stawy, kiedy mimowolnie zaciska i rozprostowuje dłonie w geście irytacji. Doskonale więc wyczuwałam, że mąż nie był zadowolony z mojej odpowiedzi i milczy w bezsilnej złości.

Niedługo potem usłyszałam, jak rozmawiał przez telefon ze swoją mamą i zwierzał jej się, że nie wie, jak sobie damy radę z dwoma dużymi psami w dwupokojowym mieszkanku. Pomyślałam wtedy, że to właściwie dobry pretekst do przeprowadzki poza miasto. Krystian pracował zdalnie, ja byłam freelancerką w branży muzycznej; naprawdę nie musieliśmy kisić się w bloku, zwłaszcza że tata od lat powtarzał, że jeśli będziemy chcieli się przeprowadzić, to on nam zafunduje połowę nowego domu.

Kiedy odebrałam mojego nowego przewodnika – owczarka o imieniu Wigo – postanowiliśmy z Krystianem obejrzeć kilka domów. To znaczy „obejrzeć” odnosiło się oczywiście do niego. Ja chciałam te domy poczuć, dotknąć, może nawet usłyszeć. Zaplanowaliśmy urlop połączony z wyprawami do domów, które wyszukaliśmy. Dziesięć dni w podróży. To miał być też chrzest bojowy dla Wigo. Nie chcieliśmy by rozpraszała go obecność Mili, więc poprosiliśmy teściową, żeby się nią zajęła pod naszą nieobecność.

Kiedy wróciliśmy, niemal już zdecydowani na niewielki, ale wspaniale pachnący dom z cudowną energią, czekała nas przerażająca wiadomość.

– Gdzie Mila?! – zapytałam od progu mamę Krystiana, nie słysząc stukania jej pazurków na parkiecie ani nie czując jej obecności w mieszkaniu.

– Aaa… no… uciekła mi – teściowa zaczęła się jąkać i wiedziałam, że kłamie. Jej oddech przyspieszył, głos brzmiał inaczej, czułam ruch powietrza, jakby potrząsała głową.

– Jak to: uciekła?! Mila?! – zaczęłam krzyczeć, bo wiedziałam, że teściowa zrobiła coś złego. – Chcę wiedzieć, gdzie jest mój pies, mamo! Co ty z nim zrobiłaś?!

Gdybym dowiedziała się, że Krystian brał udział w pozbyciu się Mili, rozwiodłabym się z nim. Ale jego przerażenie czynem matki było autentyczne. To on wyciągnął z niej, że oddała moją przyjaciółkę do zwykłego schroniska.

– Jedziemy tam! Od razu! – byłam roztrzęsiona i wściekła na teściową.

Kiedy zajechaliśmy pod schronisko, wyczułam zapach smutku, rozpaczy i strachu setek zwierząt, które siedziały tam za kratami. Nie mogłam uwierzyć, że moja miękka, kochająca, mądrzejsza niż wielu znanych mi ludzi sunia została skazana na coś takiego tylko dlatego, że matka Krystiana „chciała nam pomóc rozwiązać problem z dwoma psami”.

Na szczęście od razu wiedzieli tam, o jakiego psa nam chodziło.

– Przywiozła ją starsza kobieta, powiedziała, że to emerytowany pies przewodnik, ale że jej pani wyjechała na stałe za granicę, a ona nie może się nim zajmować. Szukamy jej domu, a tymczasem daliśmy ją do boksu z inną suczką. Ciekawa sprawa… ale może sami państwo zobaczą.

Zabraliśmy je obie ze schroniska

Ja oczywiście niczego nie zobaczyłam, ale rozpłakałam się, kiedy poczułam, jak moje dłonie zagłębiają się w sierści Mili, a jej język szoruje po moim policzku. Wyczułam jednak, że sunia jest spięta, jakby chciała mi coś przekazać.

– Ta druga suczka jest niewidoma – odezwała się pani ze schroniska. – Jest tu z nami od czterech lat, nie ma właściwie szans na adopcję… Była osowiała, nie chciała wychodzić, całymi dniami tylko leżała. Ale kiedy daliśmy do niej Milę, jakby odżyła. Widzą państwo? O, przepraszam!

– Nie szkodzi – uśmiechnęłam się. – Nie widzę, ale czuję, że tu jest drugi pies. Więc mówi pani, że Mila się z nim zaprzyjaźniła?

Usłyszeliśmy historię o tym, że Mila dosłownie zajęła się Rabką, tą drugą suczką. Kiedy wolontariusze zabierali ją na spacer, nie chciała się ruszyć bez współlokatorki, a potem szła z nią bok w bok, uważając, by tamta na nic nie wpadła. Zupełnie jakby Rabka była niewidomą osobą, a Mila jej przewodnikiem. Może moja sunia nie widziała różnicy między człowiekiem potrzebującym pomocy a psem? A może po prostu pomaganie i opiekowanie się kimś, kto nie widzi, było jej drugą naturą?

Ostatecznie skończyło się na tym, że zabraliśmy ze schroniska i Milę, i Rabkę.

W domu czekał na nas Wigo.

– No to chyba nie mamy wyjścia – powiedział Krystian, kiedy psy się witały.

– Przeprowadzamy się z całą tą psiarnią!

Wybraliśmy dom z zejściem do rzeki. Sprzedaliśmy mieszkanie, tata dołożył nam sporą kwotę, resztę dał w kredycie bank. Fundacja zobowiązała się pokrywać koszty leczenia Mili, a na wyżywienie trzech psów wciąż nas stać.

Reklama

Wigo jest wspaniałym przewodnikiem i towarzyszy mi wszędzie poza domem. Ale w domu i obejściu, mam wokół siebie aż dwanaście łap! Osiem należy do Mili i Rabki, które spacerują powoli bok w bok, a nocami śpią przytulone pod naszym łóżkiem. Wigo jest profesjonalistą – śpi na swoim posłaniu i przychodzi wyłącznie na zawołanie, gotowy do służby. Kocham całą tę trójkę i tylko czasami żałuję, że nie mam trzech rąk, by głaskać wszystkie moje psy jednocześnie!

Reklama
Reklama
Reklama