Reklama

Jeszcze nie tak dawno temu żyłam w biegu, wśród zgiełku stolicy, z głową pełną marzeń o wielkiej karierze i własnym mieszkaniu z widokiem na dachy miasta. Pracowałam jak szalona – często po godzinach – ale nie narzekałam. Wierzyłam, że jeśli tylko będę się starać wystarczająco mocno, w końcu dostanę ten awans, o którym śniłam od lat.

Reklama

Zaczynałam od nowa

Miałam już wszystko przygotowane. Podpisane wstępne dokumenty na wynajem własnego kąta na Żoliborzu, nowa funkcja w dziale marketingu właściwie pewna. Wystarczyło tylko poczekać jeszcze miesiąc. Ale wtedy zadzwoniła mama.

Jej głos w telefonie był cichy, łamliwy. Płakała. Powtarzała, że jest sama, że nie ma siły nawet wstać z łóżka, że się boi… Że chyba umiera. Pamiętam, jak siedziałam wtedy na ławce w parku, słuchając jej roztrzęsionego głosu, i miałam wrażenie, że pod moimi stopami zapada się ziemia.

Musiałam wybrać: albo moja przyszłość, albo obowiązek wobec matki. Wybrałam ją. Bo jak mogłam postąpić inaczej? To w końcu ona mnie wychowała, kochała, troszczyła się o mnie.

Czułam, że nie mam prawa jej teraz zostawić, nie wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebuje. Zwinęłam swoje życie w dwóch walizkach i wróciłam do rodzinnego miasteczka. Do domu, który pachniał naftaliną i starą lawendą. Do życia, które nie było już moje.

Musiałam jej pomóc

Codziennie powtarzałam sobie, że zrobiłam to z miłości. Że poświęcenie jest oznaką odwagi. Ale prawda była taka, że w środku mnie rosła pustka. A z każdym dniem coraz trudniej było mi ją zagłuszyć.

Gdy tylko weszłam, od razu usłyszałam cichy jęk dobiegający z salonu. Rzuciłam torby w przedpokoju i pospieszyłam do mamy. Leżała na łóżku, skulona pod grubym kocem, z głową wtuloną w poduszkę. Weszłam do pokoju i kucnęłam przy niej, delikatnie dotykając jej ramienia.

– Mamusiu, jestem już. Co cię boli? – zapytałam, czując, jak serce ściska mi się z niepokoju.

– Cała jestem jakby połamana… – wyszeptała, z trudem otwierając oczy. – Nie mam siły nawet wstać… Moje nogi… nie czuję ich prawie.

Pocałowałam ją w czoło, próbując dodać jej otuchy.

– Już dobrze, zaraz zrobię herbatę, ugotuję coś lekkiego. Odpoczywaj, ja się wszystkim zajmę – mówiłam cicho, choć w środku zaczynałam się kruszyć.

Poszłam do kuchni, nastawiłam wodę na herbatę, a potem wyjęłam z siatki zakupy. Wciąż słyszałam jej ciężki oddech i delikatne jęki. Przez chwilę przystanęłam przy kuchennym blacie, wpatrując się tępo w kubek. Miałam ochotę usiąść na podłodze i po prostu płakać, ale wiedziałam, że muszę być silna.

Była schorowana

Wróciłam do mamy z herbatą i miską rosołu. Karmiłam ją małą łyżeczką, jakby była dzieckiem. Za każdym razem, gdy zjadała choć odrobinę, czułam mieszaninę smutku i dziwnego, głęboko skrywanego żalu.

Wieczorem, gdy leżała już przykryta kołdrą, zasnęła w końcu niespokojnym snem. Usiadłam na krześle przy jej łóżku i patrzyłam na nią. Moja mama. Moja ukochana mama, dla której rzuciłam wszystko. Patrzyłam, jak delikatnie unosi się jej klatka piersiowa i próbowałam uciszyć myśli, które nie dawały mi spokoju.

Miałam wrażenie, że moje życie zatrzymało się w miejscu. Każdy dzień wyglądał tak samo. Apteka, zakupy, gotowanie, podawanie leków, poprawianie poduszek. Nocne czuwanie, gdy jęczała przez sen albo gdy wołała mnie przerażonym głosem, bo śniło jej się, że zostaje sama.

Coraz częściej łapałam się na tym, że jestem zmęczona. Nie fizycznie, nie od tych wszystkich obowiązków. Byłam zmęczona duszą. Tęskniłam za swoją dawną codziennością, za życiem, które zostawiłam daleko stąd. Za kawą wypijaną w biegu przed pracą, za rozmowami z koleżankami w biurze, za wieczornymi spacerami po mieście, które nigdy nie spało.

Nie spodziewałam się

Tego dnia wróciłam do domu wcześniej, bo pogoda się popsuła i zakupy zrobiłam w pośpiechu. Cicho przekręciłam klucz w zamku, nie chcąc jej budzić, ale z kuchni dobiegł mnie śmiech. Zatrzymałam się, zdezorientowana. Kiedy ostrożnie wychyliłam się zza framugi, zobaczyłam ją.

Stała na środku kuchni w szlafroku, telefon trzymała przy uchu, a jej twarz promieniała radością. Kręciła się w miejscu, lekko podskakiwała, śmiała się głośno, aż zakaszlała od śmiechu. Zamarłam. W jednej chwili świat stanął w miejscu. Patrzyłam na tę kobietę, która jeszcze rano leżała bez sił, żaląc się, że nie może wstać z łóżka. Nie rozumiałam, co widzę. „Czy to naprawdę moja matka? Czy ja śnię?” – szumiało mi w głowie. Wysunęłam się zza rogu i bezwiednie powiedziałam na głos:

– Co ty robisz?

Odwróciła się gwałtownie, a jej śmiech zamarł w pół słowa. W oczach miała przerażenie, jak złapane na gorącym uczynku dziecko. Wbiegłam do kuchni, czując, jak we mnie wszystko wrze.

– To tak?! – wyrzuciłam z siebie, nawet nie próbując panować nad głosem. – Leżysz całymi dniami, a kiedy mnie nie ma, tańczysz i się śmiejesz?!

Nakryłam ją

Mama cofnęła się o krok, jakby szukała ratunku, ale za plecami miała tylko kuchenny blat. Telefon wypadł jej z ręki i stuknął o podłogę.

– Bałam się… Byłam samotna… Nie wiedziałam, jak inaczej cię zatrzymać…

Zrobiłam kilka kroków w jej stronę.

– Więc mnie okłamałaś. Wykorzystałaś moje współczucie. Zmarnowałaś mi życie, bo byłaś za tchórzliwa, żeby powiedzieć prawdę?

Głos mi się załamał. Próbowała coś powiedzieć, ale ja już nie chciałam słuchać. Czułam, jak opada ze mnie gniew, ustępując miejsca pustce, takiej, która zalewa człowieka od środka i nie zostawia nic.

Stałam tam jeszcze chwilę, patrząc na nią, na tę małą, zagubioną kobietę, która wyglądała teraz bardziej na przestraszoną dziewczynkę niż na matkę, dla której rzuciłam całe swoje życie.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kuchni, zostawiając ją w milczeniu.

Podjęłam decyzję

Bez zastanowienia sięgnęłam po walizkę stojącą pod łóżkiem. Wrzucałam do niej ubrania na oślep, nie myśląc o tym, co jeszcze powinnam zabrać. Liczyło się tylko jedno: muszę stąd odejść. W głowie kotłowały się wspomnienia. Te wszystkie noce spędzone przy jej łóżku, godziny spędzone w kolejce do apteki, rozmowy z lekarzami, łzy, których nigdy przede mną nie ukrywała. A teraz wiedziałam, że to wszystko było na pokaz.

Zapięłam walizkę i wyszłam na korytarz. Matka stała tam, blada, z szeroko otwartymi oczami.

– Beatko, nie zostawiaj mnie… – wyszeptała, wyciągając do mnie rękę.

– Zostawiłaś mnie pierwsza – odpowiedziałam cicho.

Minęłam ją bez słowa i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.

Siedziałam w pociągu, wpatrzona w swoje odbicie w szybie. Twarz, którą tam widziałam, była obca – zmęczona, smutna, ale i jakaś bardziej zdecydowana. W głowie wciąż słyszałam głos mamy: błagalny, drżący, a jednak już nic nie mogło zmienić mojego postanowienia. Wiedziałam, że nic nie będzie już takie samo. Że być może nigdy więcej nie spojrzę na matkę z tą samą miłością i ufnością, jak dawniej. Ale wiedziałam też, że jeśli teraz się nie uratuję, stracę siebie na zawsze.

Beata, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama