„Zrobił mi dziecko i zniknął bez słowa. Tchórza odnalazłam po kilku miesiącach. Zdębiałam, gdy odkryłam prawdę”
„Cóż, mówi się, że zakochani bywają głupi – ja właśnie taka byłam. Gdy się rozstaliśmy, byłam przekonana, że tylko na chwilę. Ale kiedy po czterech godzinach pobytu na seminaryjnych wykładach pobiegłam do hotelu, okazało się, że mojego ukochanego już nie ma”.
- Malwina, 33 lata
Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że moja babcia miewała… powiedzmy, niezwykłą intuicję. Ona co prawda utrzymywała, że to jej anioł stróż we śnie ostrzega ją i daje podpowiedzi, ale w anioły nikt z nas nie wierzył. Nasza rodzina od kilku pokoleń była mocno inteligencka – sami profesorowie, naukowcy, nauczyciele i artyści. Inteligencka i przeważnie laicko-ateistyczna. Ale jednocześnie otwarta na inne życiowe filozofie.
Gdy mój o rok starszy brat postanowił chodzić na lekcje religii, a potem przystąpić do komunii, nikt mu kłód pod nogi nie rzucał. Tyle że był mocno rozczarowany, gdy nie doczekał się przyjęcia komunijnego oraz prezentów – jak było u jego przyjaciół.
Kiedy zaczął głośno na to narzekać podczas rodzinnego obiadu, ojciec powiedział:
– Krzysiu, kiedy wyraziłeś chęć chodzenia na lekcje religii, nie miałem nic przeciw temu, chociaż osobiście uznawałem to za stratę czasu. Jednak szanuję twoje wybory. Nie odciągałem cię także od myśli przystąpienia do komunii świętej. Nie ukrywam, że byłem nawet zbudowany twoją determinacją i wolą wytrwania w raz podjętej decyzji. Jak powiedział ksiądz, zostaliście pasowani na rycerzy Chrystusa, i już przez to spotkała was wielka nagroda. Chyba nie powinieneś oczekiwać niczego więcej.
Krzysiek nie do końca rozumiał, co tata miał na myśli. Więc ten wyjaśnił:
Zobacz także
– Synku, razem z innymi zostałeś przyjęty do wielkiej katolickiej rodziny. Z tego powinieneś być dumny i z tego się cieszyć. Chyba nie chcesz, żeby pan Bóg sobie pomyślał, że tylko dlatego chodziłeś na lekcje religii, żeby dostać fajne prezenty?
Ja osobiście byłam przekonana, że właśnie o to chodziło, ale nie powiedziałam ani słowa. Po przemowie ojca brat już więcej nie marudził i… przestał chodzić do kościoła. Wyszło zatem na moje, że jednak zależało mu na prezentach, o których dzieciaki opowiadały sobie na podwórku.
Wracając do babci – z tym swoim aniołem i przeczuciami była w rodzinie wyjątkiem. Często miała wizjonerskie sny i szczodrze się nimi dzieliła, ostrzegając, podpowiadając, komentując. Najśmieszniejsze było to, że większość jej przepowiedni się sprawdzała. Tak więc – choć rodzina nie wierzyła w anioły ani przeczucia – często słuchała rad babci, twierdząc, że przemawia przez nią życiowe doświadczenie. Jak to wyglądało?
Pamiętam kilka takich zdarzeń z dzieciństwa. Na przykład, jak w pewien długi weekend rodzice postanowili wyjechać razem z nami. Wzięli po dwa dni urlopu i zrobił się tydzień wolnego. Właśnie pakowaliśmy swoje rzeczy, kiedy zadzwoniła do nas babcia. Stwierdziła, że ma złe przeczucia co do naszego wyjazdu, i najlepiej byłoby, gdybyśmy zostali w domu.
– Mój anioł też jest temu przeciwny – dokończyła poważnym tonem.
Tym razem ostrzeżenie nie miało jakichś rozsądnych podstaw, jak powiedział tata, więc nikt się słowami babci nie przejął.
Następnego dnia znieśliśmy walizki, załadowaliśmy je do bagażnika i wsiedliśmy do samochodu. Tata ruszył i… rozbił przedni reflektor o pobliski słupek.
– Dlaczego się nie zatrzymałeś? Nie widziałeś tego słupka? – spytała mama.
Okazało się, że w aucie są niesprawne hamulce. Czyli babcia miała rację!
O tych przepowiedniach przypomniałam sobie na jednym ze studenckich seminariów literackich. Tak, okazało się, że mnie w tym pokoleniu przypadła rola artysty, a mojemu bratu naukowca – jego dziecięce zainteresowanie rajem przekształciło się w fascynację kosmosem i zapewne będzie znanym astronomem. Ja marzyłam o literackim Noblu.
Gdy wróciłam do hotelowego pokoju, jego już nie było
Nie ma się co śmiać. Jak się nie ma wielkich marzeń, to brakuje napędu, by cokolwiek osiągnąć. Ja na swoje marzenie pracuję od siódmego roku życia, kiedy to pisałam wiersze na okoliczność (dnia mamy, babci, dziadka itp.). Rymowanie szło mi nieźle, ale w liceum odkryłam prozę i wsiąkłam. Pisałam opowiadania i nawet udało mi się kilka opublikować. Kiedy byłam na pierwszym roku polonistyki, jedno z wydawnictw przyjaznych debiutantom wydało niewielki zbiór moich opowiadań. Od tego dnia zaczęłam uważać się za pisarkę pełną gębą.
Ale do Nobla droga daleka i ciernista, trzeba ciągle się uczyć – stąd często jeździłam na zloty literackie takich jak ja młodych adeptów pióra. Tamten pamiętny dla mnie zlot odbywał się w Płocku, do którego ja i inni studenci z UW pojechaliśmy wynajętym autokarem. Warto w tym miejscu wspomnieć, że byłam wówczas na finiszu studiów i w tamtych dniach uważałam się za strasznie dorosłą i mądrą osobę.
Pierwszy dzień zlotu spędziliśmy na dyskusjach i czytaniu naszych dzieł, a wieczorem wybraliśmy się na dyskotekę. Tam spotkałam Damiana. Kiedy go zobaczyłam, miałam wrażenie, że trafił mnie piorun.
Miałam wtedy dwóch absztyfikantów należących do tego samego kółka literackiego: długowłosego poetę i strzygącego się na jeża buntowniczego autora opowiadań fantastyczno-naukowych. Nie mogłam się zdecydować, którego lubię bardziej.
W tamtej jednej sekundzie zapomniałam o nich. Liczył się tylko ten wysoki brunet. To było coś niesamowitego, kiedy bowiem patrzył na mnie swoimi brązowymi oczami, to świat razem ze mną dostawał kompletnego świra. Na szczęście ja również wpadłam mu w oko. Przetańczyliśmy i przegadaliśmy ze sobą całą noc. Potem on wziął mnie za rękę a ja bez słowa poszłam za nim do hotelu. Kochaliśmy się do południa następnego dnia.
Cóż, mówi się, że zakochani bywają głupi – ja właśnie taka byłam. Gdy się rozstaliśmy, byłam przekonana, że tylko na chwilę. Ale kiedy po czterech godzinach pobytu na seminaryjnych wykładach pobiegłam do hotelu, okazało się, że mojego ukochanego już nie ma. Wymeldował się i zniknął. Wówczas naszło mnie przypuszczenie, że byłam dla niego zwykłą zabawką – i ogarnął mnie gniew. Zaczęłam sobie wyrzucać, że byłam tak głupia, że poszłam do łóżka z pierwszym lepszym chłopakiem.
Byłam tym bardziej zła i rozżalona, że w dodatku był to mój pierwszy raz! Niestety, na rozżaleniu się nie skończyło; sześć tygodni później okazało się, że jestem w ciąży.
Rodzice rozłożyli ręce.
– Jesteś osobą dorosłą, Malwinko – stwierdził ojciec – dokonałaś wyboru. Jeśli będziemy w stanie, to na pewno przyjdziemy ci z pomocą. Ale powinnaś szybko napisać pracę magisterską, gdyż po urodzeniu dziecka możesz mieć z tym problem.
Posłuchałam tej rady i wzięłam się za naukę. Ale gdzieś w głębi ducha nie mogłam pogodzić się z tym, że z Damianem tak właśnie się ułożyło.
– I co ja mam zrobić? – pewnego dnia spytałam babcię.
To, że poszłam do niej po radę, oczekując… nie wiem, może i podpowiedzi anioła, dowodziło, jak byłam zdesperowana.
Babcia chwilę spoglądała na mnie uważnie, a potem wypaliła:
– Powinnaś iść, kochanie, do wybudowanego nieopodal was kościoła.
No, takiej rady to się nie spodziewałam.
– Nic mnie tam nie ciągnie.
– Wiem, ale według mnie dobrze zrobisz, jeśli tam zajrzysz – upierała się.
Nigdy nie chodziłam do kościoła, więc po co teraz?
Zdecydowałam, że urodzę. Mimo ucieczki Damiana, wciąż o nim myślałam i tęskniłam. Dziecko byłoby darem. Może, myślałam, tak po prostu musiało być.
Pewnego dnia – a byłam już w siódmym miesiącu ciąży – wracałam od lekarza. Ja i dziecko, chłopiec, byliśmy zdrowi. Szłam powoli ulicą do domu. Przechodziłam właśnie obok kościoła i przypomniałam sobie tamtą dziwną radę babci…
Skoro już tu byłam, to weszłam.
Do tamtego dnia byłam w kościele może trzy razy. Było to dla mnie więc środowisko nieco egzotyczne. Poszłam powoli w kierunku ołtarza i usiadłam w ławce, bo brzuch już mi ciążył. Wtedy z zakrystii wyszedł młody mężczyzna w sutannie i podszedł do ołtarza. Przez chwilę patrzyłam z ciekawością, co robi, a potem… jakby mnie grom strzelił. Po raz drugi w życiu. Damian.
Odwrócił się od stołu, spojrzał na mnie… i, przysięgam, po prostu klapnął na podłogę, jakby mu nogi odmówiły posłuszeństwa.
Jego historia? Był w seminarium duchownym, chciał zostać księdzem, a tamta dyskoteka miała być ostatnią przed przygotowaniami do święceń diakonatu. I spotkał mnie. I nie mógł zapomnieć. Ponieważ jednak od dziecka był przygotowywany na księdza, do głowy mu nie przyszło, że mógłby np. poszukać mnie. Zrezygnować ze święceń.
– Tyle że straciłem cały zapał – mówił, głaszcząc mnie po dłoni. – Uznałem, że Bóg przysłał mi ciebie, poddając próbie. Że jesteś moim kuszeniem na pustyni. Wiedziałem, że nie zapomnę o tobie, że będziesz moją koroną cierniową. Ale teraz…
Teraz uznaliśmy, że byłam sygnałem, że celibat nie jest mu pisany. Że musi znaleźć inny sposób na służenie Panu. A sygnał już dostał – moja ciąża. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i wychowujemy trójkę dzieci. Żałuję tylko, że nie mogłam podziękować babci, która zmarła kilka tygodni po udzieleniu mi rady. Na zawsze jednak zapamiętam, że nie warto lekceważyć przeczuć.