Reklama

Kiedyś sądziłam, że jeśli bardzo się postaram, to w końcu teściowa mnie polubi. Że wystarczy być miłą, uprzejmą i gotową nieść pomoc przy każdej możliwej okazji. Naiwna byłam. Może nie od razu, ale przez lata zdążyłam się przekonać, że dla niektórych ludzi zawsze będziesz „tą obcą” – choćbyś piekła dla nich ciasto bostońskie z własnoręcznie robionym kremem waniliowym i bezą chrupiącą jak z najlepszej cukierni. Dla niej to był po prostu kolejny kawałek ciasta.

I chociaż już nie miałam wielkich złudzeń, to tamta niedziela bolała wyjątkowo. Może dlatego, że wtedy naprawdę chciałam, żeby było inaczej. Albo po prostu dlatego, że jestem tylko człowiekiem. I tego dnia wyjątkowo mocno poczułam się jak nic nieznaczący pyłek. Jak śmieć, który można podeptać.

Poczułam to znajome ukłucie

Wstałam wcześnie rano. Ciasto bostońskie to nie był zwykły sernik, który można wrzucić do piekarnika i zapomnieć. Jednak tego dnia wszystko mi wychodziło idealnie.

– Mamo, a czemu tak wcześnie wstałaś? – zapytała Lena, przecierając oczy i zaglądając do kuchni.

– Bo twoja babcia przyjeżdża. Chciałam zrobić coś specjalnego.

Po południu ciasto było gotowe – pachnące wanilią, z lekkim posmakiem cytryny. Ubrałam się elegancko, choć nie przesadnie. Tomek pomógł w sprzątaniu, a Lena przygotowała rysunek dla babci. Gdy teściowa weszła, całując mnie w policzek z chłodną obojętnością, poczułam to znajome ukłucie.

– O, przyszłam na gotowe – rzuciła, zdejmując płaszcz. – Mam nadzieję, że nie za słodkie, bo po ostatnim serniku miałam zgagę cały wieczór.

– To ciasto bostońskie – powiedziałam z uśmiechem. – Z kremem waniliowym.

– A, no tak. Nowoczesne wynalazki. Kiedyś wystarczyła zwykła drożdżówka i nikt się nie silił.

Spojrzałam na nią i przez sekundę chciałam zapytać, czy kiedyś powiedziała mi coś miłego. Jednak tylko podeszłam do stołu i położyłam widelec obok jej talerza.

– Smacznego, mamo.

Zrobiło mi się gorąco

Siedzieliśmy przy stole, a ona oglądała ciasto, jakby szukała w nim ukrytej igły.

– A ten krem… – mruknęła, unosząc widelczyk. – To z proszku, czy robiłaś sama?

– Sama – odpowiedziałam spokojnie. – Z mleka, żółtek i wanilii.

– No proszę – uniosła brwi. – Aż dziwne, że komuś się jeszcze chce bawić w takie rzeczy.

Lubię to robić – odparłam. – I chciałam, żeby było coś wyjątkowego.

– Hm – rzuciła tylko, po czym wbiła widelec w bezę, która przyjemnie chrupnęła. I ani słowa więcej. Żadnego „dobre”, żadnego „smakuje”. Cisza.

Lena, nieświadoma napięcia, podbiegła z rysunkiem.

Babciu, to dla ciebie! Narysowałam cię z kotkiem!

Teściowa spojrzała na papier, po czym uśmiechnęła się nieznacznie.

– O, no… Tak, bardzo… ładne. Tylko... nie mam kota.

– Narysowałam, żebyś miała! – zawołała Lena z dumą.

– Ach, dziecko – westchnęła. – Trzeba było narysować coś realistycznego.

Lena zmarkotniała. Spojrzałam na nią i znowu na teściową. Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś zdzielił mnie niewidzialnym ciosem. Powiedziałam więc tylko:

Może herbaty?

– Jeśli jest zielona, to tak. Tylko nie za gorąca, bo ostatnio sparzyłam sobie podniebienie.

Zaniosłam filiżankę do kuchni. Przez chwilę tylko tam stałam. Oparłam dłonie o blat i odetchnęłam głęboko. Poczułam łzy pod powiekami, ale jeszcze je powstrzymałam. Jeszcze.

Spojrzała na mnie

Wróciłam z herbatą. Ustawiłam filiżankę przed nią delikatnie, jakby była z porcelany z epoki, chociaż to był zwykły kubek z supermarketu. Zerknęła tylko, nie mówiąc „dziękuję”.

Nie za gorąca? – zapytałam.

– Zaraz sprawdzę – odrzekła chłodno, jakby rozmawiała z obcą.

Tomek próbował rozładować atmosferę.

– Mamo, spróbuj tego ciasta. Monika naprawdę się napracowała.

– Próbuję. Próbuję – odparła sucho. – Nie jestem głodna, ale doceniam, że się stara.

Spojrzała na mnie, a jej uśmiech przypominał złośliwy grymas.

– Dziękuję – powiedziałam spokojnie, chociaż w środku już mnie nosiło.

– A co to za okazja w ogóle? – zapytała. – Bo chyba nie zaprosiliście mnie tu bez powodu?

– Chcieliśmy po prostu spędzić razem trochę czasu – odezwał się Tomek.

– Och. No to szkoda, że nie uprzedziliście, to bym coś porządnego upiekła. Do dziś pamiętam, jak robiłam tort bezowy na wasze zaręczyny. Goście do dziś pytają o przepis.

Twój tort był pyszny – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć.

– No właśnie. To było prawdziwe ciasto. Teraz moda na te wszystkie cudactwa. Kiedyś się piekło z sercem.

Zamilkłam. Oparłam łokcie o stół i spojrzałam na nią. Ona wiedziała, co robi. Wiedziała, że wbija szpilkę. I robiła to z tą swoją pozorną łagodnością.

Zamurowało mnie

Po obiedzie Lena poszła do pokoju z klockami, a Tomek zajął się zmywaniem. Zostałam sama z teściową w salonie. Siedziała na kanapie z filiżanką herbaty. Jakby była u siebie. A może właśnie tak się czuła. A ja? Byłam tylko dodatkiem do tej układanki.

– Wiesz, Moniko – zaczęła, patrząc na zasłony – zawsze mnie zastanawiało, po co ty się tak starasz.

– Słucham? – odwróciłam się do niej.

– To całe pieczenie, te eleganckie serwetki… Przecież Tomek i tak cię kocha. Nie musisz nic udowadniać.

Nie udowadniam. Po prostu lubię dbać o dom.

– A może to tylko pozory? Bo coś tu jednak zgrzyta.

– Zgrzyta? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Co zgrzyta?

– Nie gniewaj się, ale jak tak patrzę na wasze życie… To trochę sztuczne to wszystko. Ta wasza „sielanka”.

– Mamo, naprawdę nie rozumiem…

– Czasem za bardzo się człowiek stara. I wtedy coś traci. Naturalność. Prawdziwość.

Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy rozpłakać. Zdołałam tylko powiedzieć:

To chyba dobrze, że komuś zależy.

– Zależy… może i tak. Tylko czasem to wygląda, jakbyś próbowała mnie przekupić tymi wypiekami. Jakbyś chciała mnie zmusić, żebym cię… lubiła.

Spojrzałam w bok, żeby nie widziała, że płaczę, ale ona już to wiedziała. I chyba o to jej chodziło. Po chwili dodała:

Nie lubię, jak ktoś się przymila.

I wtedy pękłam.

Miałam łzy w oczach

Nie odpowiedziałam. Po prostu wstałam i wyszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i pozwoliłam sobie na te kilka sekund. Łzy poleciały szybko. Bo jak można traktować drugiego człowieka z takim chłodem, kiedy ten całym sercem próbuje? Kiedy wróciłam, Lena siedziała przy stole i budowała wieżę z kubków, a Tomek wycierał blat.

Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

– Tak – rzuciłam, unikając jego spojrzenia.

– Wiesz – odezwała się nagle teściowa, wkładając płaszcz – nie mówię tego, żeby ci dokuczyć. Po prostu… jesteśmy różne. Ty taka grzeczna, cicha, a ja mam charakter. Nie każdy musi się lubić, prawda?

– Nie trzeba się lubić, mamo – odezwałam się spokojnie. – Jednak można przynajmniej nie ranić.

Zamarła w pół ruchu. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Że wreszcie… cokolwiek. Ale nie. Poprawiła kołnierz.

– No dobrze. Czas wracać.

Tomek odprowadził ją do drzwi, a Lena podbiegła z rysunkiem.

– Babciu, zabierz. Może jednak kiedyś pokochasz kotki?

Teściowa wzięła kartkę i spojrzała na dziecko jak na zjawisko.

– Dziękuję. Postawię sobie w kuchni – mruknęła, jakby ją to kosztowało więcej niż cały obiad.

Drzwi się zamknęły. Oparłam się o framugę. Cicho. I wtedy dopiero pozwoliłam sobie na głos.

Chciało mi się płakać. Naprawdę chciało.

A on nic nie powiedział, tylko przytulił mnie tylko mocno.

Uśmiechnęłam się gorzko

Wieczorem, gdy Lena już spała, a stałam przy zlewie i myłam talerze po kolacji, usłyszałam, jak Tomek staje w drzwiach kuchni.

Myślisz, że ona kiedyś się zmieni? – zapytałam, nie odwracając się.

– Może, ale nie licz na to. Ona już taka jest. I chyba zawsze była.

Czemu nigdy nic jej nie powiesz? – odwróciłam się wreszcie. – Czemu pozwalasz jej traktować mnie jak... jak powietrze? Albo gorzej.

Zamilkł. Spojrzał na mnie długo, jakby próbował znaleźć właściwe słowa.

– Bo ty jesteś silniejsza niż ona, wiesz? Nawet jak cię rani, to ty dalej próbujesz. Ona nie zna tej siły. Nie umie jej pojąć.

Usiadłam przy stole. Uśmiechnęłam się gorzko.

Już nie chcę próbować. Chcę być po prostu... spokojna.

– I masz prawo. Od dzisiaj, jeśli chcesz, nie będziemy jej więcej zapraszać na obiady.

– Nie. Nie róbmy tego dla mnie – pokręciłam głową. – Róbmy to dla Leny. Niech wie, że można być uprzejmym nawet wobec tych, którzy nie potrafią.

Spojrzał na mnie z podziwem, a potem chwycił moją dłoń.

– Masz złote serce i za to cię kocham.

Nie odpowiedziałam. Zrozumiałam, że już więcej nie będę piec ciast dla teściowej. Będę to robiła dla siebie. Dla Leny. I jeśli kiedyś znowu zrobię ciasto bostońskie, to nie po to, by mnie polubiła. Tylko dlatego, że miałam na nie ochotę.

Monika, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama