Reklama

Zawsze chciałam, żeby święta w moim domu miały swoją duszę. Nie chodziło o drogie ozdoby, idealnie ułożone pierogi czy choinkę jak z reklamy. Chciałam, żeby było ciepło i spokojnie, zwłaszcza ze względu na naszą małej Kasię.

Postarałam się

Odkąd nasza córeczka jest z nami, marzyłam, żeby zapamiętała Boże Narodzenie jako coś pięknego, rodzinnego. Nie spięcia, nie trzask talerzy, nie złośliwości przy stole, ale miłość. Takie święta próbuję tworzyć od trzech lat. Dlatego, kiedy moja teściowa zaproponowała, że pojedziemy razem na świąteczne zakupy, pomyślałam, że to dobry znak. Może zaczynamy się dogadywać, może coś się zmieniło. Do tej pory trzymała się na dystans – przychodziła na gotowe, krytykowała w subtelny sposób i ogólnie rzecz biorąc, dominowała. Nawet nie próbowała tego ukrywać, ale tym razem powiedziała:

– Może pojedziemy razem na zakupy? Weźmiesz listę, podzielimy się zadaniami.

Serce mi zadrżało z nadziei. Siedziałyśmy w samochodzie, ja za kierownicą, z listą w kieszeni, ona uśmiechnięta, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Śnieg padał za szybą, w radiu leciało „Let it Snow”. Miało być tak pięknie.

– Mam listę, nie będziemy przepłacać – powiedziałam z entuzjazmem.

– Jasne, kochanie, będzie szybciej – odpowiedziała, sięgając po swoją torebkę.

Nie słuchała mnie

W sklepie atmosfera zmieniła się szybciej, niż zdążyłam to zauważyć. Teściowa, zamiast spojrzeć na to, co było na liście, zaczęła wpychać do wózka swoje rzeczy. Drogie mięso, przyprawy, których nie używam. Początkowo myślałam, że może się pomyliła, więc grzecznie zwróciłam uwagę.

– Tego nie było na liście, mówiłaś, że się jej trzymamy – przypomniałam spokojnie, próbując nie zabrzmieć zbyt ostro.

– Robisz święta trzeci raz, ja pięćdziesiąty. Wiem, co się sprawdza – odpowiedziała lekko i poszła dalej, jakby moja obecność nie miała znaczenia.

Stałam w miejscu, przez chwilę nie wiedząc, co zrobić. Patrzyłam, jak wybiera kolejne produkty, jak macha ręką na moje uwagi i podejmuje decyzje bez pytania. Kilka razy próbowałam coś powiedzieć, ale każda próba kończyła się podobnie. Uśmiech, machnięcie ręką, krótkie: „Zobaczysz, będzie dobrze” i zignorowanie tego, co chciałam powiedzieć.

Miała swoją wizję

Wracając z zakupów, nie rozmawiałyśmy prawie wcale. Jechałam wpatrzona w drogę, zaciskając palce na kierownicy. W głowie kłębiły się pytania: dlaczego nie potrafi ustąpić? Czemu to zawsze musi być po jej myśli? Czy naprawdę moje zdanie nic nie znaczy? Czy muszę znosić to tylko dlatego, że jest starsza? Gdy wysiadła z samochodu, rzuciła tylko:

– No, to wszystko mamy. Jeszcze tylko upiec pierniki i będzie z górki.

Zamknęłam drzwi samochodu i dopiero wtedy pozwoliłam sobie westchnąć. W myślach powiedziałam sobie to, czego nie odważyłam się wypowiedzieć na głos: zachowuje się, jakby to były jej święta. Tego samego wieczoru spróbowałam porozmawiać o tym z Tomkiem. Powiedziałam, że czuję się ignorowana, że jego mama zachowała się tak, jakby to ona wszystko ustalała.

– Nie kłóćcie się, to tylko zakupy – mruknął.

– Tylko zakupy? Mam po prostu siedzieć cicho i robić, co mi każe?

Wzruszył ramionami. Jego obojętność bolała bardziej niż komentarze teściowej. Wstałam i poszłam do kuchni, potrzebowałam odetchnąć.

Nie widziała problemu

Następnego dnia zadzwoniłam do niej i wylałam wszystkie swoje żale.

– Czułam się, jakbyś mnie zupełnie ignorowała – powiedziałam.

Nie odpowiedziała od razu. Dopiero po chwili rzuciła:

– Oj, nie przesadzaj. Przecież chodzi o dobrze zrobione święta, nie o ciebie.

Zatkało mnie. A jednak. W jej oczach byłam tylko dodatkiem, nie częścią rodziny. Zebrałam się w sobie.

– Właśnie, a to moje święta, skoro mają być robione w moim domu.

Teściowa już nic nie powiedziała, tylko się rozłączyła, a we mnie coś się zacięło. Kolejnej niedzieli szykowałam obiad dla nas i teściowej, kiedy po raz kolejny wtrąciła się w moje gotowanie.

– Ziemniaki nie powinny być takie miękkie, rozwalą się – mruknęła, zerkając przez moje ramię.

– To może ty je zrób – powiedziałam, nie odwracając się.

– Nie denerwuj się, chciałam tylko pomóc – westchnęła, jakbym to ja robiła z igły widły.

Odwróciłam się do niej i spojrzałam prosto w oczy.

– Nie, nie chcesz pomóc. Chcesz robić po swojemu. Przejmujesz wszystko: kuchnię, święta, nawet mojego męża.

Nikt mnie nie rozumiał

Weszli Tomek i Kasia. Poczułam na sobie ich wzrok, ale nie zamierzałam się zatrzymywać.

– Trzy lata z rzędu organizuję te święta, a teraz twierdzisz, że nie umiem nawet ugotować ziemniaków, bo są za miękkie?

Teściowa podniosła brwi.

– Ty wszystko bierzesz do siebie. Nie umiesz przyjąć rady. Nawet Tomek mówi, że ciężko z tobą wytrzymać.

– Tak powiedział? – spojrzałam na męża.

– Ja… Mówiłem tylko, że ostatnio jesteś napięta. Nie tak ostro…

– A kto mnie doprowadził do takiego stanu? – Warknęłam. – Może byś w końcu powiedział coś swojej matce, zamiast ciągle siedzieć cicho!

Tomek spuścił wzrok, Kasia patrzyła zdezorientowana.

– Świetnie. Cudowna rodzinka. Może ja się wyniosę, będzie wam łatwiej – rzuciłam, rzucając ściereczkę na blat.

Teściowa pokręciła głową.

– Nie dramatyzuj. Zawsze wszystko musi się kręcić wokół ciebie?

– To ty chcesz, żeby się kręciło wokół ciebie! – krzyknęłam.

Zapadła cisza i wiedziałam, że coś w tej rodzinie właśnie pękło.

Awantura ucichła

Wieczorem, kiedy teściowa poszła do siebie, a Tomek siedział zamknięty w swoim milczeniu, zadzwoniłam do niej i powiedziałam spokojnie, ale twardo:

– Nie chcę wojny. Chcę rodziny, ale takiej, w której każdy ma głos, nie tylko ty.

– A jeśli nie potrafię odpuścić?

– To może po prostu spróbuj, choć raz – odpowiedziałam.

Nie padły przeprosiny, ale po raz pierwszy od kilku dni teściowa nie miała już nic do powiedzenia. Święta się odbyły u mnie. Nikt nie rzucał talerzami, ale też nikt się nie uśmiechał naprawdę. Teściowa przestała wtrącać się w gotowanie, ale nie znaczy to, że odpuściła. Po prostu wycofała się demonstracyjnie.

Tomek był spięty, jakby bał się, że powiem coś za głośno. Ja siedziałam sztywno, czując, że moja cierpliwość ma kres. Kasia rysowała coś palcem na obrusie, pewnie próbując zrozumieć, dlaczego wszyscy dorośli są tacy dziwni.

Wigilia przebiegła bez wybuchów, ale i bez ciepła. Składaliśmy sobie życzenia z przyklejonymi uśmiechami, udając, że nic się nie stało. Nie wiem, czy to koniec tej rodziny, ale nie pozwolę już, żeby mnie zagłuszano. Nie zamierzam znowu znikać w tle.

Marta, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama