„Zrobiłam teściowej niespodziankę na imieniny, a ona tylko kręciła nosem. Następnym razem już nic ode mnie nie dostanie”
„Siedziałam na łóżku z filiżanką zimnej herbaty i nie mogłam się otrząsnąć. Jedno zdanie. Sześć słów. Powiedziała to bez ciepła, ale też bez złośliwości. Po prostu… stwierdziła fakt. Powtarzałam to sobie w myślach jej słowa. Nie potrafiłam rozgryźć, czy to wyrzut, czy wdzięczność. A może jedno i drugie?”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się przyzwyczajać do tego chłodu. Do tego, że ktoś jest w domu, ale jakby go nie było. Że mijamy się na korytarzu bez słowa. Że poranki pachną kawą i ciszą, która nie zwiastuje niczego dobrego. Odkąd zamieszkałam z Michałem i jego matką tak wyglądała nasza codzienność. Teściowa to kobieta ze starej szkoły. Wszystko musi być na czas, w ciszy, z godnością. Żadnych histerii, żadnych fanaberii. Żadnego okazywania emocji. A już na pewno nie wobec synowej.
– Dobrze, że przynajmniej umie ugotować zupę – rzuciła kiedyś do sąsiadki, gdy myślała, że nie słyszę.
Nie odezwałam się wtedy. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem, bo to był chyba pierwszy raz, kiedy usłyszałam, że coś robię dobrze. Nawet jeśli brzmiało to, jak przytyk. Nawet jeśli nigdy nie usłyszałam „dziękuję”. Z początku się starałam. Kupowałam kwiaty do wazonu, prasowałam jej bluzki, proponowałam herbatę. Ale teściowa zawsze znajdowała sposób, żeby mnie sprowadzić na ziemię. A to kwiaty „za blade”, a to herbata „za słaba”. Michał tylko wzdychał. Nigdy nie stawał po żadnej stronie – ani mojej, ani matki. Najłatwiej było przeczekać.
Mimo wszystko dbałam o dom. O nas. Może naiwnie wierzyłam, że da się przekonać drugiego człowieka cierpliwością. Że choć raz usłyszę coś dobrego. Że może któregoś dnia usiądziemy razem przy stole i zrobimy sobie herbatę, tak po prostu. Gdy zbliżały się imieniny teściowej, przypomniało mi się, że rok temu po prostu wyszła z domu. Wróciła późnym wieczorem i ani słowem nie wspomniała o święcie. Michał tylko wzruszył ramionami:
– Mama nie obchodzi imienin. Mówi, że to głupota.
A jednak w tym roku postanowiłam coś zmienić. Mały gest. Kilka balonów, ulubione ciasto drożdżowe. Bez fajerwerków. Ale z sercem.
Miałam plan działania
– Myślałam, żeby kupić coś twojej mamie na imieniny – powiedziałam ostrożnie, krojąc marchewkę do rosołu.
– Ale ona ich nie obchodzi – odpowiedział mąż, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
– Wiem. Ale może mimo wszystko… kawa, ciasto. Nic wielkiego – dodałam, starając się, żeby brzmiało to, jak luźna myśl, a nie plan, który układałam w głowie od tygodnia.
Michał spojrzał na mnie wreszcie. Uniósł brwi.
– Po co się w to pakujesz? Znowu ci powie, że to niepotrzebne. Będziesz się tylko źle czuła.
– A może nie – wzruszyłam ramionami, choć w środku buzowałam. – Może jej się spodoba. Może chociaż się ucieszy.
– Ona się nigdy niczym nie cieszy. Wiesz, jaka jest. Po co znowu próbujesz?
Zamilkłam na chwilę. W tej ciszy usłyszałam tylko bulgotanie rosołu.
– A ty nie próbujesz w ogóle – powiedziałam w końcu cicho.
Michał wstał, wyjął szklankę z szafki.
– Rób, jak chcesz. Tylko nie miej pretensji, jak się nie uda.
Nie odpowiedziałam. Bo właśnie o to miałam największą pretensję – że on nigdy się nie starał.
Zabrałam się do pracy
Wracając z pracy, kupiłam biały obrus, bo ten nasz codzienny miał tłuste ślady po zupie dyniowej. Do tego herbatniki, bitą śmietanę, cytryny, ulubioną konfiturę teściowej i kilka kremówek. Gdy tylko drzwi za teściową się zamknęły, zabrałam się do pracy. Wiedziałam, że idzie do kościoła i miałam dwie, może trzy godziny. Zaczęłam od ciasta. Pamiętałam dokładnie: pół kostki masła, żółtka utarte z cukrem, mąka.... Wyrabiałam ciasto, myśląc, jak głupio się czuję, że to wszystko robię w ukryciu. Po godzinie w kuchni pachniało już wanilią i skórką pomarańczową. Ułożyłam plasterki jabłek na cieście, posypałam cynamonem. Zaparzyłam dzban herbaty. Na stole postawiłam wazony z tulipanami.
Z trudem powstrzymałam się, by nie zrezygnować w połowie. Myśli huczały mi w głowie. Myślałam, że na pewno się łudzę, że teściowa nawet mi nie podziękuje, że zrobi się niezręcznie i będę żałować. Ale coś we mnie mówiło, że mimo wszystko mam to zrobić. Nie dla niej. Dla siebie. Usiadłam na chwilę przy gotowym stole. I w tej ciszy pomyślałam: może właśnie na tym polega siła – robić coś dobrego, mimo że nikt cię nie prosił i nikt nie musi tego docenić.
Było mi niezręcznie
Zegar wybił piętnastą, gdy zadzwonił domofon. Weszła pani Basia, za nią pani Irena i kuzynka Stefania.
– A gdzie jubilatka? – zapytała wesoło pani Basia.
– Zaraz będzie – odpowiedziałam, próbując ukryć nerwowy uśmiech.
Wtedy usłyszałam stuk klucza. Teściowa weszła do przedpokoju, zdjęła płaszcz. Weszła do salonu i… stanęła.
– Co to ma znaczyć?!
– Mamo… wszystkiego najlepszego z okazji imienin – powiedział Michał, który właśnie pojawił się z kuchni z talerzem sernika.
Teściowa spojrzała na nas, potem na gości. Uniosła brwi.
– Przecież mówiłam, że nie obchodzę takich rzeczy – mruknęła, ale nie wyszła.
Usiadła. Cisza była niezręczna. Teściowa się nie uśmiechała. Jadła ciasto w milczeniu, przyjmując życzenia z grzecznym „dziękuję”. Gdy wszyscy wyszli, zebrałam talerze w kuchni. Nie spodziewałam się niczego. Wtedy usłyszałam za sobą cichy głos:
– Wiesz… pierwszy raz ktoś mnie z tej okazji ugościł.
Odwróciłam się. Stała w drzwiach, patrzyła na mnie tak, jak nigdy wcześniej. I nagle nie umiałam nic powiedzieć.
Było mi jej żal
Siedziałam na łóżku z filiżanką zimnej herbaty i nie mogłam się otrząsnąć. Jedno zdanie. Sześć słów. Powiedziała to bez ciepła, ale też bez złośliwości. Po prostu… stwierdziła fakt. Powtarzałam to sobie w myślach jej słowa. Nie potrafiłam rozgryźć, czy to wyrzut, czy wdzięczność. A może jedno i drugie? Czy to znaczy, że nikt nigdy wcześniej nie zrobił dla niej takiej rzeczy? Że nawet własne dzieci...? Michał wszedł do pokoju, oparł się o framugę. Spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem.
– Widziałem twoją minę. Wstrząsnęło tobą, co?
– Michał… jak to możliwe, że przez całe życie nikt jej nie wyprawił imienin?
Wzruszył ramionami.
– Może nikt nie miał odwagi. Może nie chciała. Może... nigdy się tego nie nauczyła.
– Czego?
– No wiesz. Tego, że czasem można coś dostać, nie prosząc. Że ktoś może o tobie pomyśleć. Może nikt jej tego nie pokazał.
Patrzyłam na niego w ciszy. I nagle poczułam coś dziwnego. Współczucie. Dla tej szorstkiej, surowej kobiety, której tyle razy w duchu źle życzyłam. Może właśnie dlatego tak trudno jej było być ciepłą – bo nikt wcześniej nie był ciepły wobec niej.
– A może pierwszy raz w życiu poczuła się ważna? – wyszeptałam.
Wciąż mnie kontrolowała
Dwa dni później teściowa wróciła z zakupów z drożdżówką zawiniętą w papierową torebkę.
– Lubisz z serem, prawda? – rzuciła niedbale, zostawiając ciastko na blacie.
Stałam przez chwilę z rękami w wodzie i patrzyłam na tę torebkę, jakby to był list miłosny. Może dla kogoś to nic wielkiego, ale ja poczułam, że między nami coś się zmieniło.
– Dziękuję – powiedziała, kiedy podałam jej herbatę.
Po raz pierwszy od lat. Kilka dni później usiadła ze mną przy stole, kiedy składałam pranie. Po prostu. Nie po to, żeby mnie skontrolować. Siedziała i pytała:
– Jak tam w pracy? Dużo ludzi?
Bałam się, że jeden niewłaściwy wyraz zdmuchnie tę kruchą bliskość. To nadal była moja teściowa. Nadal komentowała, że „te firanki to się chyba już wyprały na śmierć” i że „ziemniaki lepiej smakują z koperkiem”. Ale teraz jej obecność nie ciążyła mi tak, jak kiedyś. Zaczęłam widzieć w niej nie tylko teściową, ale kobietę. Starą, zamkniętą, może samotną. I pomyślałam, że może nie będzie happy endu, może nie pokochamy się nigdy jak matka z córką. Ale coś się zmieniło.
Aneta, 38 lat
Czytaj także:
- „Pojechałam do Francji podziwiać zamki nad Loarą, ale szybko wpadłam w sidła namiętności. Zapłaciłam za to wysoką cenę”
- „Młodzi mają siano w głowie, a ich postawa woła o pomstę do nieba. Ja w ich wieku to już wiedziałem, co to życie”
- „Synowa lata na hybrydy, a mój syn robi w domu za kelnera i sprzątacza. Kpina, a nie prawdziwa rodzina”