„Zrywałem czerwone porzeczki, a w tym czasie żona wyrwała sobie przystojnego chwasta. Zrobiła to tuż pod moim nosem”
„Powiedziałem sobie, że to tylko po słoiki, które zostawiłem kiedyś w altance. Dobrze wiedziałem, że chodziło o coś więcej. Musiałem zobaczyć ich razem. Na stole leżały rękawiczki Karoliny, a obok dwie filiżanki po kawie. Podszedłem po cichu. Usłyszałem ich głosy. Nie widzieli mnie”.

- Redakcja
Nie jestem ani typem romantyka, ani marudą – raczej z tych, co lubią mieć wszystko poukładane. Co roku, w czerwcu, zbierałem czerwone porzeczki z naszej działki. Karolina zawsze śmiała się, że jestem jak babcia z przetworami, ale potem sama wypijała te moje kompoty zimą i chwaliła, że „lepsze niż ze sklepu”. Kompot z czerwonych porzeczek był dla mnie symbolem spokoju, stabilności. Takiego, którego zawsze pragnąłem w życiu i w małżeństwie. Od dwóch lat Karolina jednak nie zrobiła ani jednego słoika. I wtedy coś mnie tknęło.
– A co z kompotem w tym roku? – zapytałem niby od niechcenia, nalewając herbaty.
– A daj spokój, porzeczek ledwo kilka, nic z tego nie będzie – wzruszyła ramionami.
– Dziwne. Na działce wyglądały całkiem okazale – spojrzałem na nią uważnie.
Wzruszyła tylko ramionami. Odwróciła wzrok i nagle zaczęła szukać herbaty malinowej w szafce, jakby temat przestał istnieć. Wieczorem długo nie mogłem zasnąć. Zamiast snu, widziałem w głowie porzeczki, Karolinę i... Arka. I coś we mnie pękło.
Z trudem powstrzymałem łzy
Zerknąłem jeszcze raz na skrzynkę z resztką porzeczek, a potem na klatkę schodową. Dziś rano Karolina wspomniała, że „wpadnie tylko na chwilkę do Arka, bo coś mu się tam rozsypało w altance”. No i co? Znowu „przypadek”? Zebrałem się na odwagę dopiero wieczorem. Kolacja była cicha, niemal teatralnie spokojna. Czekałem, aż położy widelec.
– Byłaś dziś na działce? – zapytałem niby od niechcenia.
– Tak, tylko na chwilę. Arek potrzebował pomocy z workami – odpowiedziała spokojnie, jakby podawała przepis na zupę.
– Więcej czasu spędzasz u Arka niż ze mną. A skoro twoje owoce teraz tam dojrzewają, może czas się przenieść? – palnąłem.
Sam nie wierzyłem, że to powiedziałem. W jej oczach zapłonął gniew.
– Ty mnie śledzisz?! Zaglądasz za śmietniki?! Może jeszcze masz kamery na działce, co?
– Nie trzeba kamer – powiedziałem cicho, ale z trudem powstrzymałem łzy.
– Bo może chciałam czegoś innego niż sterylna kuchnia i słoiki! – wrzasnęła w końcu, uderzając dłonią o stół.
Zostawiła kolację na stole. Trzasnęły drzwi łazienki. A ja zostałem z myślą, że może właśnie pierwszy raz powiedzieliśmy sobie prawdę.
Serce waliło mi w piersi
Wracałem wcześniej z pracy, bo klient odwołał spotkanie. W domu cisza. Tylko jej telefon leżał na stole – ekranem do dołu. Zdziwiło mnie to, bo Karolina nigdy nie zostawiała telefonu bez nadzoru. Przypadkiem – przysięgam – ekran się zaświecił.
„Wszystko zebrane. Krystian nawet się nie zorientował”.
To była wiadomość od Arka. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Przecież to musiał być przypadek. Gdy wróciła, byłem już spokojny. Zbyt spokojny. Czekałem, aż usiądzie naprzeciwko mnie.
– Dostałaś wiadomość od Arka – zacząłem cicho.
Zamarła. Nie patrzyła na mnie. Poprawiała rękaw bluzki, jakby to był najważniejszy temat wieczoru.
– Przypadkiem widziałem. Co dokładnie zebraliście?
– Naprawdę grzebiesz mi w telefonie? – rzuciła chłodno, podnosząc wzrok.
– Nie. Telefon sam się zaświecił – powiedziałem spokojnie, ale czułem, jak serce wali mi w piersi jak młotem.
– Pomagałam mu. Tyle. Zbieraliśmy porzeczki, bo on chce zrobić nalewki. Co w tym złego?
– Tylko to? – zapytałem, jakby ode mnie zależało wszystko.
– Tak – odpowiedziała zbyt szybko. – Nic więcej.
– Jeśli to tylko porzeczki, czemu mówicie o tym, jak o jakiejś tajemnicy? Czemu mnie pomijacie?
Zamilkła. Siedziałem i patrzyłem, jak wszystko, co uważałem za stabilne, zaczyna odpływać w przeszłość razem z nią.
Nie byłem głupi
Powiedziałem sobie, że to tylko po słoiki, które zostawiłem kiedyś w altance. Dobrze wiedziałem, że chodziło o coś więcej. Musiałem zobaczyć ich razem. Na stole leżały rękawiczki Karoliny, a obok dwie filiżanki po kawie. Podszedłem po cichu. Usłyszałem ich głosy. Nie widzieli mnie.
– On zaczyna coś podejrzewać – powiedział Arek, cicho, z napięciem w głosie.
– Wiem, ale nie mogę tak po prostu odejść. Jeszcze nie teraz – odparła Karolina.
Jej głos... był inny. Miękki. Czuły. Nie dla mnie.
– I tak wszystko się w końcu wyda – dodał Arek.
Wtedy wyszedłem zza rogu.
– Już się wydało – powiedziałem.
Oboje zamarli. Karolina odwróciła się gwałtownie, Arek zrobił krok w tył.
– Krystian... – zaczęła Karolina, ale głos jej się załamał.
– Nie jestem głupi – przerwałem. – Po prostu długo nie chciałem tego widzieć.
Arek próbował coś powiedzieć, ale podniosłem rękę.
– Ty nic nie masz do powiedzenia. To z nią jestem dziesięć lat. To z nią dzieliłem łóżko. A teraz chcę wiedzieć jedno: kiedy to się zaczęło?
Karolina stała z głową spuszczoną.
– Nie wiem... Naprawdę nie wiem, kiedy... – zaczęła.
– Spróbuj sobie przypomnieć. Bo chcę wiedzieć, kiedy straciłem żonę.
Zapadła cisza. Odwróciłem się i odszedłem.
Poznałem prawdę
Siedzieliśmy w kuchni. Cisza między nami była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem. Karolina miała czerwone oczy, ale nie płakała.
– Chcę, żebyś mi powiedziała prawdę. Wszystko. Od początku – powiedziałem.
Spojrzała na mnie.
– To się zaczęło niewinnie. Pomagałam mu z cięciem gałęzi. Potem zaproponował kawę. Rozmawialiśmy. Zapytał, jak nam się układa. A ja... wtedy pierwszy raz poczułam, że ktoś naprawdę chce mnie wysłuchać.
Zacisnąłem dłonie na kubku.
– Zawsze byłeś... dobry. Stabilny. Kochający. Ale od pewnego czasu... jakbyś był obok, a nie ze mną. Twoje dni miały rytm, kompot, działka, praca, sen. Chciałam poczuć, że wciąż żyję.
– I poczułaś – mruknąłem gorzko. – Dzięki niemu?
– Tak. Ale nie chodziło tylko o niego. Chodziło o mnie.
– Może nie przestałem cię kochać, ale... – powiedziałem cicho – przestałem wierzyć, że jesteśmy dla siebie.
Zamilkła. A ja wstałem, wziąłem klucze i płaszcz.
– Dokąd idziesz? – zapytała.
– Nie wiem.
I wyszedłem.
Było mi ciężko na sercu
Siedziałem na naszej działce. Krzaki porzeczek nadal stały dumnie, choć część owoców już opadła. Przetworów nie będzie w tym roku. Może i nigdy więcej. Potrzebowałem chwili dla siebie. Usłyszałem kroki. Od razu wiedziałem, kto to.
– Mogę? – zapytał Arek, stając kilka kroków ode mnie.
Tylko kiwnąłem głową. Usiadł na ławce obok, ale zostawił wyraźnie wyczuwalny dystans. I dobrze.
– Nie przyszedłem się tłumaczyć – zaczął. – Bo nie ma usprawiedliwienia. Wiem. Ale... chcę ci powiedzieć, że to nie było planowane. Że to się po prostu... wydarzyło.
Wciąż milczałem.
– Karolina była nieszczęśliwa. Ja też. I chyba oboje szukaliśmy czegoś, co przypomni, że jeszcze coś czujemy. Ale to, co się stało... wiem, że ci to zabrało więcej niż tylko żonę.
Spojrzałem na niego. Miał rację. Arek przełknął ślinę. Miał w oczach wstyd. Może prawdziwy.
– Nie oczekuję przebaczenia.
– I go nie dostaniesz – powiedziałem spokojnie. – Ale zostawiam ci coś.
Wstałem, poszedłem do altanki i przyniosłem skrzynkę pełną porzeczek. Postawiłem ją przed nim.
– Powiedz jej, że to ostatnie, co dostanie ode mnie.
Odwróciłem się i odszedłem, zostawiając skrzynkę i człowieka, którego kiedyś uważałem za sąsiada.
Czułem tylko gorycz
Wynająłem małe mieszkanie w mieście. Kawalerka na czwartym piętrze bez windy. Balkon wychodzi na ruchliwą ulicę, a okna są tak cienkie, że słyszę każde trzaśnięcie drzwi w sąsiednim mieszkaniu. Przynajmniej nie słychać ciszy z pustego domu. Pracuję więcej. W zasadzie zapełniam sobie każdą godzinę, żeby nie myśleć. Wieczorami czasem wracam na działkę, ale już nie zbieram porzeczek. Krzaki zarastają chwastami. Nie robię już przetworów. Nie chcę. Kompot z porzeczek mnie mdli, chociaż kiedyś czułem w nim zapach dzieciństwa, domu, żony. Dziś czuję tylko gorycz.
Karolina czasem pisze. Krótkie wiadomości bez znaczenia. O pogodzie. O tym, że skrzynka pocztowa jeszcze jest na nasze wspólne nazwisko. Nie odpisuję. Nie dlatego, że nie umiem. Po prostu nie chcę. Nie wiem, czy ją jeszcze kocham. Nie chcę wracać do czegoś, co było iluzją.
Krystian, 36 lat
Czytaj także:
- „Byłam samotną matką i potrzebowałam towarzystwa. Emerytowany sąsiad dał mi znacznie więcej, niż chciałam”
- „Spotkałam Romea na siłowni i umówiłam się z nim na randkę. Gdy mój amant otworzył usta, uciekałam, gdzie pieprz rośnie”
- „Teść wyrzucił prezent ode mnie do śmietnika. Myślał, że mnie upokorzy, ale to ja dałem mu popalić”