Reklama

Z pozoru prowadzę spokojne życie – bibliotekarz w małym miasteczku. Jestem cichy, uprzejmy, z nieobecnym spojrzeniem. Mało kto pamięta, że kiedyś byłem księdzem. Dla niej – dla Lidii – porzuciłem sutannę, ambonę i wszystko, co znałem. To była miłość, która przyszła jak huragan, rozwalając moje uporządkowane życie. A teraz? Lidia jest oskarżona o sprzeniewierzenie pieniędzy z parafii, w której razem służyliśmy. Ja mam być świadkiem. Milczeć czy mówić prawdę? Kochać czy zdradzić? Czasem myślę, że moje sumienie dusi mnie bardziej niż tamta koloratka.

Reklama

Poświęciłem dla niej całe życie

– Adrian, ty chyba naprawdę nie rozumiesz, w jakiej jesteśmy sytuacji! – Lidia trzasnęła drzwiami od lodówki, choć w środku była tylko połowa cytryny i stary jogurt. – My toniemy! A ty się zachowujesz, jakby wszystko było w porządku!

Poświęciłem dla ciebie całe życie – rzuciłem ostrzej, niż zamierzałem. – Pamiętasz? Zostawiłem wszystko. Wiarę. Kościół. Ludzi. A teraz chcesz mi zarzucać, że nie jestem dość zaangażowany?

– Nie chodzi o to, że nie jesteś zaangażowany – warknęła, krzyżując ręce. – Tylko że się wycofujesz. Od miesięcy. Ja się duszę, Adrian. Kredyty nas pożerają. A ty... ty siedzisz w tej bibliotece, jakbyś tam medytował o sensie życia.

– Bo może próbuję jakoś nie zwariować! – krzyknąłem. – Może jedyną rzeczą, jaka trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach, jest to, że przez chwilę mogę zapomnieć, kim byłem. I kim się stałem!

Lidia zamilkła. Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu powiedziała cicho:

– W pracy... czasem trzeba kombinować. Kiedy brakuje środków, trzeba sobie radzić.

– Co masz na myśli? – zapytałem ostrożnie.

– Nic. Nieważne – odparła szybko, zbyt szybko.

Ale ja już czułem, że to „nic” zaczyna się rozrastać w mojej głowie jak wirus. Znałem ją – kiedy unikała wzroku, coś ukrywała. I ten moment właśnie sprawił, że pierwszy raz naprawdę zacząłem się bać. Nie tylko o nas. Ale też o to, co Lidia mogła zrobić.

Lidia coś przede mną ukrywała

Wiedziałem, że nie mogę tego zostawić. Że jeśli Lidia coś ukrywa, muszę się dowiedzieć co – zanim będzie za późno. Dlatego po pracy poszedłem do parafii. Tam, gdzie wszystko się zaczęło.

– Adrian? – Ksiądz Michał spojrzał na mnie zdziwiony, gdy stanąłem w drzwiach zakrystii. – Dawno cię tu nie widziałem.

– Wiem. Ale potrzebuję z tobą porozmawiać. O Lidii.

Zamilkł. Przez chwilę tylko poprawiał stułę na wieszaku, jakby w ten sposób chciał zyskać czas.

– Co konkretnie chcesz wiedzieć?

– Czy coś się działo ostatnio? Z pieniędzmi. Z dokumentacją. Z jakimikolwiek nieprawidłowościami. Słyszałem, że miała dostęp do funduszy, kiedy razem robiliście remont organów.

– Adrian... – Michał odwrócił się wreszcie i spojrzał mi prosto w oczy. – Lidia była bardzo aktywna. Pracowita. Ale... czasami za bardzo chciała wszystko mieć pod kontrolą.

– Mów wprost – przerwałem mu.

– Kilka faktur było dziwnych. Sumy nie zgadzały się z tym, co widziałem na umowach. Ale myślałem, że to pomyłki. Albo, że może ty o czymś wiesz.

Poczułem, jak robi mi się zimno. A jednak coś było. Michał próbował mnie oszczędzić, ale jego oczy mówiły więcej niż słowa.

– Czy powiedziałeś o tym komuś?

– Na razie nie. Ale prokuratura może w końcu zapytać. O wszystko.

Wyszedłem stamtąd z pulsującą głową i ściśniętym gardłem. Przeszłość, którą tak bardzo próbowałem pogrzebać, właśnie wracała. A z nią grzechy, o których chciałem zapomnieć.

Czułem, że nasz świat się rozpadnie

Gdy wróciłem do domu, Lidia była w kuchni. Kroiła marchewkę, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego. A ja czułem, że za chwilę nasz świat się rozpadnie. Poszedłem do łazienki, ale nie zamknąłem drzwi. Jej telefon zadzwonił i wtedy usłyszałem jej szept, który zmroził mi krew.

– ...nie, jeszcze nie wiedzą. Wszystko przelane na konto firmy, tak, to te faktury z Fundacji Świętego Pawła... Nie, nie ma żadnych śladów. Przynajmniej tak mi się wydaje...

Zamarłem. Fundacja. To były środki zebrane na renowację dachu. Ludzie dawali pieniądze z serca. A ona...?

– Lidia, z kim rozmawiałaś? – zapytałem od razu, wyskakując z łazienki jak oparzony.

Odruchowo schowała telefon.

– To była tylko koleżanka z pracy...

– Nie kłam. Słyszałem.

Przez sekundę była zmieszana. Potem przyszła furia.

– Do diabła! Podsłuchiwałeś mnie?!

– Nie. Ale nie musiałem. Sama się wydałaś. Lidia... co ty zrobiłaś?

– Dla nas to zrobiłam! – krzyknęła. – Nie widzisz? Nie mieliśmy wyjścia! Nie było na nic pieniędzy, a ty żyłeś jak mnich!

Ukradłaś te pieniądze?

Milczała. A potem... kiwnęła głową. Powoli, z rezygnacją.

– To miało być tylko na chwilę... Zwróciłabym wszystko...

– Już jest za późno. Wszystko już się wydało. – powiedziałem cicho.

Byłem zwykłym oszustem razem z nią

Siedzieliśmy przy kuchennym stole, jakby to była zwykła niedziela. Ale to nie była niedziela. To była noc, w której wszystko, co zbudowaliśmy, miało runąć. Na stole między nami parowały herbaty, ale żadnego z nas nie interesowały.

– Musisz mi powiedzieć wszystko – powiedziałem cicho. – Od początku. Bez kłamstw.

Lidia wpatrywała się w filiżankę, a potem zaczęła mówić, jakby pękła jakaś tama.

– Zaczęło się rok temu. Pierwszy przelew zrobiłam, żeby spłacić ratę kredytu za mieszkanie. Miałam wtedy obiecaną premię, myślałam, że oddam wszystko w kolejnym miesiącu. Ale nie wyszło. I zaczęłam kombinować. Na fakturach, przy umowach, czasem po prostu... wypłacałam pieniądze z konta parafii. Zawsze mówiłam sobie, że to tymczasowe. Że oddam. Tylko nie wiem, kiedy to się tak rozrosło...

– A co ze mną? – zapytałem. – Wiesz, że mnie też w to wciągnęłaś?

– Nie chciałam. Ale jak przynosiłeś mi te rozliczenia z fundacji, te kwity na podpisy, których nawet nie czytałeś, to... to było zbyt proste. Byłeś wtedy taki ślepy, Adrian. Zakochany i naiwny. Może... może myślałam, że się nigdy nie dowiesz.

– Ale teraz już wiem – odpowiedziałem, czując, jak coś we mnie pęka. Nie tylko zaufanie. Cała ta opowieść o nowym życiu. O miłości.

Lidia płakała. I ja też. Bo nagle dotarło do mnie, że sam, choć nieświadomie, byłem oszustem. Zwykłym oszustem. I że nie da się tego naprawić bez bólu.

Nie mogłem dłużej żyć w cieniu kłamstwa

W sali sądowej panowała cisza, jakiej nie potrafiłem znaleźć nawet w kościele. Prokurator D. siedział naprzeciwko mnie z chłodnym, analitycznym wzrokiem. Przez chwilę patrzył w moje dokumenty, potem spojrzał na mnie.

– Panie Adrianie, czy wie pan, że podpisywał pan dokumenty potwierdzające fałszywe rozliczenia?

– Tak – odpowiedziałem, głos miałem zdławiony. – Ale wtedy... nie wiedziałem, że są fałszywe.

– A teraz?

– Teraz wiem. I wiem, że powinienem był czytać, sprawdzać. Ale ufałem partnerce. Bezgranicznie.

Sędzia zapisała coś w notesie. Prokurator nachylił się do mikrofonu.

– Czy był pan świadomy, że w wyniku tych działań Fundacja Świętego Pawła straciła blisko 120 tysięcy złotych?

– Nie byłem. Ale wiem, że nie ma to znaczenia. Wiem, że moje milczenie, moje zaufanie... to była współwina.

Spojrzałem na Lidię. Siedziała obok swojego adwokata, blada, jakby nie oddychała. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok.

– Czy chce pan coś jeszcze dodać?

Zawahałem się. A potem pokręciłem głową.

– Nie. Już wszystko powiedziałem.

Ale to nie była prawda. Nie powiedziałem najważniejszego – że kochałem ją nadal. Mimo wszystko. I że część mnie chciała kłamać, chciała ją ratować. Ale większa część... musiała powiedzieć prawdę. Bo nie mogłem dłużej żyć w cieniu kłamstwa.

Musiałem odejść, szukałem pokory

Minęły dwa miesiące od procesu. Lidia została skazana – dwa lata w zawieszeniu i obowiązek zwrotu pieniędzy. Ja... nikt nie osądził mnie oficjalnie, ale wewnętrznie wciąż byłem na sali rozpraw. Każdego dnia. Bo nie da się uciec od samego siebie, od tego, co się zrobiło. I od tego, czego się nie zrobiło.

Dziś, po raz pierwszy od lat, poszedłem do kościoła. Nie w godzinach mszy. Była cisza, tylko szum kaloryfera i skrzypienie ław. Usiadłem w ostatnim rzędzie. Obok mnie starsza kobieta modliła się szeptem, a ja po prostu... byłem. Patrzyłem na krzyż, który kiedyś nosiłem na piersi. I próbowałem zrozumieć, co zostało ze mnie – księdza, mężczyzny, człowieka.

Nie wiem, czy Bóg mi wybaczy. Ale chcę wierzyć, że tak. Że jeśli jeszcze istnieje dla mnie jakaś droga, to właśnie tędy prowadzi – przez ciszę, przez skruchę, przez pamięć. I przez decyzję, której nikt nie zauważył: nie wrócę już do Lidii. Nie dlatego, że przestałem kochać. Ale dlatego, że chcę zacząć żyć w prawdzie. Nawet jeśli oznacza to samotność. Zamknąłem oczy. I pierwszy raz od dawna nie modliłem się o siłę. Modliłem się o pokorę. I może, pewnego dnia, uda mi się znów podnieść wzrok – bez wstydu.

Adrian, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama