Reklama

Przed chwilą wyszedłem z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. To był bardzo trudny dzień dla mojej żony. Ja sam ledwo trzymam się na nogach… Wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej na obozie studenckim, ostatnim przed obroną pracy magisterskiej. Na obozie poznałem Walerię i Renatę – dwie piękne studentki, nierozłączne przyjaciółki, które żyć bez siebie nie mogły. Lubiły to samo, robiły to samo, nawet zakochały się w tym samym mężczyźnie. We mnie.

Reklama

Żaden lekarz nie potrafił pomóc Walerii

Początkowo nie bardzo wiedziałem, która z adorujących mnie kobiet jest tą właściwą. Obie były urodziwe, wykształcone, interesujące. Więc obdarzałem obie po równo porcją, jakby to powiedzieć, swojego męskiego czaru…

Gdzieś w połowie turnusu wreszcie poczułem, że moje serce bije mocniej na widok Walerii. Ujęła mnie jej delikatność, niekiedy marzycielskie zagubienie, ale i umiejętność chwytania problemu za rogi. Nie ukrywam, że byłem w trudnej sytuacji. Nie miałem wprawy w odmawianiu, w tak trudnych, bo dotyczących serca, sprawach.
Zaprosiłem Renatę na spacer i delikatnie dałem jej do zrozumienia, że gdyby nie jej przyjaciółka, to być może… Jednak serce nie sługa, więc bardzo ją przepraszam, ale nasze relacje winny wrócić w ramy poprzedniej, niezobowiązującej znajomości.

Renata wysłuchała mnie w milczeniu, po czym uśmiechnęła się łagodnie.

– Cóż, tak w życiu bywa – powiedziała cicho i po przyjacielsku poklepała mnie po ramieniu. – Idź do niej. Ucieszy się.

Zobacz także

Pół roku później stanąłem na ślubnym kobiercu z Walerią. W charakterze druhny wystąpiła oczywiście Renata. Ona też, jako pierwsza serdecznie wyściskała nas oboje przed kościołem.

Dwie godziny później, stojąc w tłumie weselnych gości, wznosiliśmy w toaście kieliszki z szampanem. Nim jednak rozległ się brzęk szkła, moja żona nieoczekiwanie pobladła na twarzy, a następnie osunęła się zemdlona na podłogę. Odzyskawszy przytomność, z cierpieniem na twarzy zaczęła uskarżać się na potworny ból, który rozrywał jej prawą stopę. Byłem przerażony!

Następne dni i tygodnie upłynęły Walerii na serii badań mających wykazać przyczynę tak gwałtownego i ostrego ataku. Z czasem dolegliwość poczęła stawać się coraz mniej dokuczliwa, aż wreszcie samoistnie znikła. Muszę dodać, że Renata niemal nie odstępowała swej przyjaciółki, służąc jej wszelką pomocą.

– Gdyby nie ona – mówiła często moja żona – zupełnie nie dałabym sobie rady z codziennymi obowiązkami.

Przyznałem jej rację. Rzeczywiście, nigdy dotąd nie spotkałem osoby tak szczerze oddanej naszemu domowi. W dowód zaufania daliśmy jej nawet klucze.
W połowie kwietnia pochwaliliśmy się Renacie, że wkrótce zostanie matką chrzestną naszego pierwszego dziecka. Nigdy wcześniej nie widziałem na twarzy naszej przyjaciółki takiej dumy i radości.

Kilka dni później Waleria gwałtownie zaniemogła. Schodziła właśnie do holu, gdy chwycił ją paroksyzm bólu, który zdawał się rozrywać jej biodra. Tracąc niespodziewanie równowagę, spadła ze schodów.

Na szczęście do domu właśnie wchodziła Renata. Przerażona natychmiast wezwała pogotowie. Niestety, na skutek doznanych obrażeń Waleria poroniła…
I tym razem seria badań specjalistycznych nie dała odpowiedzi na pytanie, co było przyczyną tak gwałtownego ataku. Zabierałem więc Walerię do zielarek, bioenergoterapeutów, ale i te wizyty nic nie dały. Byliśmy zrozpaczeni. Jednak podobnie jak i za poprzednim razem, w miarę upływu tygodni i miesięcy cierpienie żony stawało się coraz mniejsze.

Powoli nasze życie rodzinne zdawało się wracać do normy. Jak zwykle, cały czas była przy nas Renata. Kochająca, współczująca. Pomocna. W pewnym momencie zacząłem ją nawet nazywać „naszym dobrym aniołem stróżem”.

Moja żona uważała zresztą podobnie. Wyznała mi nawet kiedyś, że tylko w obecności Renaty czuje się lepiej, a uporczywy ból stawów staje się mniej dojmujący. Jednego z ostatnich dni sierpnia ubiegłego roku, powierzając opiekę nad domem Renacie, wyjechaliśmy na letni wypoczynek. Jak orzekli lekarze, dłuższy relaks powinien był zahamować chorobę, której źródła zdawano się upatrywać w psychice mojej żony.

Kim była Renata? I kim jest… moja żona?!

Mieliśmy właśnie skręcić na szosę wyjazdową z Poznania, gdy Waleria, sięgając po coś do torebki, zobaczyła klucze do mieszkania Renaty. Jakim cudem tu się znalazły? Widocznie winny był rozgardiasz przed wyjazdem, gdy pomagała się nam pakować… Na domiar złego okazało się, że ja zapomniałem dowodu osobistego. Zostawiłem więc żonę pod klatką bloku, w którym mieszkała przyjaciółka, powiedziałem, żeby zaszła do niej na herbatę i zwróciła klucze, a ja niedługo po nią wrócę. I pojechałem do domu po dowód.

Kiedy wróciłem, pod blokiem stała karetka pogotowia. Moja żona była w szoku. Dano jej coś na uspokojenie i dopiero po dłuższej chwili usłyszałem jej opowieść. Przez cały czas zapewniała, że to nie ona zabiła, że to był przypadek…

Wezwano policję. Zabrano nas do komendy, gdzie wstępnie przesłuchano Walerię pod zarzutem nieumyślnego spowodowania śmierci. Jako prawnikowi, który reprezentuje interesy żony, pozwolono mi uczestniczyć w przesłuchaniu.

Kiedy mój mąż odjechał, nieoczekiwanie poczułam się bardzo zmęczona – zeznawała Waleria. – Przysiadłam na sąsiedniej ławce. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zasnę. Zmusiłam się do wstania. Potem pamiętam, że stałam przed drzwiami mieszkania Renaty… Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy przekroczę jego próg. Dlaczego dotąd nigdy mnie do siebie nie zaprosiła? I dlaczego nigdy wcześniej nie zadałam sobie tego pytania? Było to tak, jakby Renata istniała tylko przy nas, a gdy nie było jej z nami, przestawała istnieć… Uświadomiłam sobie także, że nie mam pojęcia, jakie życie prowadzi, gdy nie jest ze mną. Postanowiłam ją o to spytać. Przestać być taką egoistką, która tylko bierze. „Może ma jakieś problemy, a ja nic nie wiem?” – pomyślałam wtedy. – W końcu zadzwoniłam. Nikt nie odpowiedział.

Waleria nacisnęła gong po raz drugi i trzeci, ale bez skutku. Nie miała zamiaru czekać na schodach. Poza tym byliśmy przecież jak jedna rodzina… Wsunęła klucz w zamek i przekręciła. Weszła do środka. Z ciekawości otworzyła pierwsze drzwi, potem następne.

– Kiedy weszłam do dużego pokoju, serce skoczyło mi do gardła – mówiła moja żona głosem drżącym z emocji. – Wszędzie wisiały lustra z wizerunkami rogatych maszkar. W pierwszym odruchu chciałam uciec, jednak coś nakazywało mi iść dalej. Na środku pokoju zobaczyłam stół nakryty czarnym obrusem. Na nim leżały trzy lalki. Pierwsza do szmacianej głowy miała przyklejone zdjęcie twarzy Damiana. Druga była Renatą, a trzecia… Krzyknęłam przerażona. W przedstawiającej mnie lalce tkwiły dwie szpile, wbite w stopę i biodro pacynki.

W tym samym momencie Waleria usłyszała za sobą szmer

Odwróciła się. Za nią stała Renata. W ręce trzymała nóż. Z twarzą wykrzywioną grymasem potwornej wściekłości nazwała ją podstępną żmiją.

– Renata rzuciła się na mnie, próbując dźgnąć mnie ostrzem – ciągnęła moja żona. – Zaczęłyśmy się szarpać. W pewnej chwili, kiedy próbowała zadać mi kolejny cios, potknęłam się. Tracąc równowagę, podcięłam jej nogi. Upadłyśmy na podłogę. Ona już z niej nie wstała. Przewracając się, przebiła nożem pacynkę – tę z jej twarzą… Wybiegłam z mieszkania na dwór i wezwałam pogotowie.

Dwa dni później zostałem wezwany do komendy jako adwokat Walerii.

Reklama

– Widzi pan… – prowadzący sprawę komisarz miał niepewną minę – wezwany lekarz orzekł zgon pani Renaty w wyniku zatrzymania akcji serca. Potwierdziła to dzisiejsza sekcja: zawał mięśnia sercowego. Przeszukaliśmy mieszkanie, ale nie nosiło żadnych śladów walki. Nigdzie też nie trafiliśmy na obrzędowe kukiełki, o których opowiadała pańska żona. Myślę, że z jej psychiką jest coś nie tak. Wydaje się jej, że zrobiła coś, co w ogóle nie miało miejsca. Zwłaszcza że mamy zeznanie sąsiadki z parteru, która zarzeka się, że kiedy pańska żona usiadła na ławce, to głowa jej opadła, jakby zasnęła. Po kilkunastu minutach poderwała się z krzykiem i zaczęła gdzieś dzwonić. Wkrótce przyjechała karetka…

Reklama
Reklama
Reklama