„Związek z Adrianem był jak złapanie Pana Boga za nogi. Dzięki tacie poznałam jednak prawdziwą twarz narzeczonego”
„Potem rozdygotany skulił się na podłodze i zaczął popiskiwać jak mały szczeniak. Przez chwilę zrobiło mi się go nawet żal. Ale potem wściekłam się tak, że przeszedł mi cały strach. On chciał mnie przehandlować za swoje bezpieczeństwo! Mój bohater, grotołaz! Tchórz! Podbiegłam i uderzyłam go w twarz”.

- Łucja, 25 lat
Gdy Adrian poprosił mnie o rękę, niemal skakałam pod sufit ze szczęścia. Mniej zadowolony był mój ojciec, który jakoś nie polubił mojego ukochanego. Ale w końcu nie on miał żyć z Adrianem, tylko ja, co mu dobitnie wytłumaczyłam, gdy kręcił nosem i próbował mi tłumaczyć, że za wcześnie, że jeszcze nie poznałam charakteru faceta i w ogóle powinnam uważać, bo nie wszystko złoto, co się świeci.
– Pewnie – mruknęła mama – dla ojca, który ma fioła na punkcie córki, żaden kandydat nie będzie dość dobry.
– Tobie też zamydlił oczy tymi swoimi opowieściami o bohaterskich wyczynach – odparł tata z irytacją.
– A! To już wiem, gdzie jest pies pogrzebany – zakrzyknęła mama. – Jesteś zwyczajnie zazdrosny!
Tata prychnął, machnął ręką, i mrucząc coś pod nosem, poszedł do garażu grzebać przy aucie. Mama uściskała mnie i zaczęłyśmy planować ślub.
Imponował mi wszystkim
Adriana poznałam rok wcześniej na jednej z prywatek. Opowiadał wszystkim o swoim wyjeździe w Alpy, o przejściach po linach i łańcuchach nad kilkusetmetrowymi przepaściami. Potem, już w mniejszym gronie, zwierzał się z emocji, jakie towarzyszyły mu podczas skakania ze spadochronem.
– Samolot wyniósł nas na wysokość czterech tysięcy metrów. To było niesamowite uczucie. Czy się bałem? Każdy rozsądnie myślący człowiek boi się w stanach zagrożenia, ale tylko odważni potrafią ten lęk pokonać. Bałem się, ale skoczyłem. I zrobię to jeszcze raz. Pokonywanie strachu to niesamowite uczucie.
Mówiąc to, patrzył na mnie. Wiedziałam, że mu się spodobałam. Jeden taniec, drugi, długa rozmowa w kącie na kanapie… Gdy odwoził mnie po imprezie do domu, już chyba oboje wiedzieliśmy, że wkrótce znów się spotkamy. I tak to się potoczyło. Im bardziej poznawałam Adriana, tym więcej dowiadywałam się o jego ciekawych eskapadach. Nurkował, chodził po jaskiniach – w podziemnych labiryntach niekiedy przyszło spędzać mu z kolegami grotołazami po kilka dni. Facet wiedział, że żyje! A ja tylko w mieście przekładałam papierki i czasami jeździłam z przyjaciółmi na żaglówkę na Mazury. Nuda. Czułam, że wiążąc się z Adrianem, ja też zasmakuję ciekawego życia. I faktycznie – przez ostatni rok zaliczyłam więcej weekendowych wypadów w góry czy na wędrówki po różnych ciekawych miejscach miasta niż przez całe moje dotychczasowe życie.
Dostaliśmy nietypowy prezent
Kiedy pierwszy raz przyprowadziłam mojego ukochanego do domu, mama była nim zachwycona, ale między tatą a Adrianem nie zaiskrzyło. Cóż, zdarza się. Nie przejmowałam się tym zbytnio. Jakiś miesiąc przed ślubem ojciec postanowił dać nam prezent – wykupił dla mnie i Adriana weekend w hotelu na Pomorzu. W pakiecie była wizyta w domu grozy. Od razu zaznaczam, że nie chodzi tu o taki lunaparkowy dom strachu, gdzie jedzie się wagonikami, a z boku wychylają się mechaniczne straszydła. To dobre dla dzieci.
Czytałam kiedyś, że dorośli, którym brakuje emocji w życiu, chodzą w miejsca, gdzie można naprawdę poczuć się jak w horrorze. Jesteś zamykany w trumnie, obwiązują cię łańcuchami, oblewają krwią… Żeby wydostać się ze strasznego miejsca, musisz rozwiązać zagadkę, a wokół panuje umiejętnie wytworzona aura strachu, w ciemnościach dyszą potwory, obmacują cię oślizgłe macki… brrr!
Adrian był zachwycony, bo nigdy jeszcze nie był w takim przybytku. Ja sama nie zdecydowałabym się na takie „atrakcje”. Ale z Adrianem, to co innego. „W końcu będę z facetem mojego życia, dzielnym i nieustraszonym, z nim nie mam się czego bać” – myślałam. Narzeczony natychmiast zaczął uspokajać mnie, gdy tylko zdradziłam mu, że nie wiem, czy podołam wyzwaniu.
– Kruszynko, poprzebierani aktorzy i kilka kubłów czerwonej farby, którymi oblano ściany, nikogo normalnego nie wystraszą. Będzie dobra zabawa, zaufaj mi.
To miała być groza na niby
Wyjazd był cudowny, hotelik uroczy, a w niedzielę wieczorem udaliśmy się do domu grozy. Taksówka przywiozła nas pod czteropiętrową kamienicę. Przed wejściem stało już kilka osób. Pracownik przybytku wyjaśnił, że będziemy iść parami, w różne strony, trasami, które wylosujemy. Każda jest inna. Wszyscy jednak zaczynamy od czwartego piętra i naszym zadaniem jest dotrzeć do piwnic, gdzie jest wyjście. Przeszkadzać nam w tym będą pułapki i potwory.
– Wszędzie są kamery, więc jeśli będziecie chcieli przerwać zabawę, bo strach was obezwładni, krzyknijcie „stop!” i podnieście ręce do góry. Proszę podpisać oświadczenie, że wchodzicie państwo na własną odpowiedzialność, nie jesteście chorzy na serce, astmę, nadciśnienie i epilepsję. I jeszcze jedno – nie wolno się rozdzielać i zostawiać partnera na łasce potworów.
Wszyscy się roześmieli. „Dlaczego ktoś miałby kogoś zostawić? Przecież to zabawa, a potwory nie istnieją” – pomyślałam.
Wylosowaliśmy trasę i weszliśmy do pomieszczenia, w którym panowały egipskie ciemności. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Adrian zaśmiał się, że chyba coś im się popsuło. Ale moment później usłyszeliśmy świst wiatru. Zaczęła rozbrzmiewać psychodeliczna muzyka. Nie za głośna, nie za cicha, wnikała w zmysły cienkimi strużkami, kształtując emocje. Po minucie pojawiła się jasna kreska. To odchyliły się jakieś drzwi, a za nimi paliło się słabe światło. Przy wejściu trafiłam głową w lepką pajęczynę. W pomieszczeniu, do którego weszliśmy, stał tylko stół. Znaleźliśmy na nim gazetowe wycinki ze zdjęciami poćwiartowanych ludzi, ofiar seryjnego mordercy. Zdjęcia były okropne, ale…
– Chodź, poszukamy schodów na dół – powiedziałam do Adriana.
Udzieliła nam się atmosfera strachu
Przeszliśmy do następnego pokoju. Pod sufitem bujały się ledowe żarówki zalewające pomieszczenie zimnym bladoniebieskim światłem. Jedna z nich mrugała stroboskopowymi rozbłyskami. Wiedziałam, że w ten sposób straszący chcą wpłynąć na naszą psychikę, rozbić ją, rozkojarzyć umysł, odsunąć na bok logikę, rzucić w otchłań niepewności, niezdecydowania i zdezorientowania. Wiedziałam też, że się im to udaje. Serce biło mi coraz mocniej. Coś ściskało w żołądku. Mózg jest głupi. Odbiera bodźce i reaguje na nie. Trzeba naprawdę zmobilizować świadomość, by nie dać się panice.
Tym razem Adrian trafił głową na obrzydliwą pajęczynę, syknął i otrząsnął się nerwowo. Atmosfera domu i jemu się udzieliła, co było dla mnie niejakim pocieszeniem. Wyszliśmy na korytarz oświetlony bladoniebieskim światłem, jak nie z tego świata. Chwyciłam Adriana za rękę, żeby dodać sobie otuchy. Jego dłoń była całkiem mokra od potu.
– Dobrze się czujesz? – szepnęłam.
– Nie idę dalej – Adrian odpowiedział łamiącym się głosem.
Nim zdołałam zareagować, bo wokół nas rozpętało się piekło. Zgasły światła. Podłoga, na której staliśmy, nieoczekiwanie zaczęła się kołysać. Otoczył nas łomot mechanicznej muzyki. Podłoga rozstąpiła się pod naszymi stopami. Spadliśmy w dół na stare, śmierdzące ludzkimi odchodami szmaty. Matko jedyna, jak tam strasznie cuchnęło! W ciemności włożyłam rękę w coś śmierdzącego. Na sekundę zapaliła się lampa pod sufitem. Zobaczyłam, że moja ręka tkwi w galaretowatym brzuchu plastikowego trupa, po którym łaziły białe robale. Zaczęłam wrzeszczeć jak opętana. Wtedy ze ściany wysunęła się zjawa. Była bardzo realistyczna. Dziś wiem, że to projekcja przestrzennego lasera, który stworzył trójwymiarową postać. Ale wtedy mój strach sięgnął zenitu.
Nie znałam go od tej strony
Adrian wpadł w histerię. Zaczął trząść się i płakać. Uklęknął na środku w brejowatej śmierdzącej mazi i zaczął prosić, żeby go wypuszczono, że on już nie chce, że nie może.
– Ja chcę stąd wyjść – chlipał.
Nagle poderwał się, mocno chwycił mnie za ramiona.
– Weźcie ją, ale mnie zostawcie. Ja już nie chcę! – wrzasnął i popchnął mnie w stronę zjawy.
Potem rozdygotany skulił się na podłodze i zaczął popiskiwać jak mały szczeniak. Przez chwilę zrobiło mi się go nawet żal. Ale potem wściekłam się tak, że przeszedł mi cały strach. On chciał mnie przehandlować za swoje bezpieczeństwo! Mój bohater, grotołaz! Tchórz cholerny! Podbiegłam i uderzyłam go w twarz.
– Podnieś się, palancie, ręce do góry i krzyknij „Stop” – odwróciłam się i wściekła wyszłam przez najbliższe drzwi.
Adrian jeszcze chlipał, szlochał, jęczał i krzyczał, „Stop… STOP… STOP!”. Musiałam od niego uciec jak najdalej.
Miałam dosyć tego tchórza
Kiedy zbiegałam po schodach na drugie piętro, zobaczyłam młodą kobietę. Uśmiechnęła się do mnie niepewnie. Widocznie też straciła strachliwego partnera.
– Boisz się? – spytała, gdy podeszłam do niej bliżej.
Skinęłam głową.
– Znam bezpieczną drogę. Wyprowadzę cię – powiedziała.
Zeszłyśmy niżej na kolejne piętro. Chciałam skręcić w prawo, ale ona wybrała inną drogę. Ruszyłyśmy przez labirynt pokoi. Cichych, spokojnych, normalnych.
– Jak masz na imię? – spytałam.
– Gabriela. Musimy przejść przez tamten pokój. Na ścianach pojawią się pająki i węże, ale są nieprawdziwe, nie bój się.
Zeszłyśmy do piwnicy. Przeszłyśmy przez ciemny pokój, w którym słychać było tylko chrobot poruszających się po ścianach robali i syk węży. Podłoga pod nami cała jakby się ruszała. Już miałam krzyknąć, kiedy Gabriela powiedziała spokojnym głosem:
– To tylko złudzenie – zapewniła. – Nie musisz się niczego lękać.
Dzięki tej dziewczynie jakoś dotarłam do wyjścia.
Poczułam wielką ulgę
– Musimy się rozstać – Gabriela uśmiechnęła się smutno i lekko wycofała. – Mam nadzieję, że mnie nie zapomnisz.
Myślałam, że zatrzymała się tylko na chwilę. Nie zrozumiałam, o czym mówi.
– Jak wyjdziemy stąd, zapraszam cię na największą kawę świata i lody – rzuciłam ze śmiechem. Ruszyłam za wskazaniami namalowanych na murze strzałek.
– Idziemy tędy?
Odwróciłam się, ale za mną nie było nikogo. W jednej sekundzie wszystko stało się dla mnie jasne. Gabriela była aktorką. Podpowiadała, którędy iść, uspokajała. Uśmiechnęłam się. Chwilę później dostrzegłam drzwi z napisem „Koniec”. W sali za drzwiami dostałam gorącą herbatę i kanapki. Spytałam o Adriana. Pracownik domu grozy zmieszał się.
– Proponowałem, żeby na panią poczekał, ale on powiedział, że chwili dłużej tu nie zostanie i że nas pozwie. Zrobi to?
– Krowa, która dużo ryczy… – mruknęłam tylko zdegustowana.
Skinął głową.
– A pani jak się podobało?
– Niespecjalnie lubię się bać. Proszę podziękować Gabrieli, dzięki niej stamtąd wyszłam.
Ojciec miał dobrą intuicję
Kiedy wróciłam do hotelu, Adriana już nie było. Najwyraźniej spakował się w pośpiechu. Uciekł ze wstydu? Nawet nie miał odwagi powiedzieć „przepraszam”. A tyle gadał o pokonywaniu lęku. Bufon. Zatelefonowałam do taty i opowiedziałam, co mi się przytrafiło.
– Wiedziałem – usłyszałam zadowolony głos ojca po drugiej stronie słuchawki. – Wiedziałem, że to pan „Nikt”, ale matka kazała mi trzymać gębę na kłódkę.
– Przez to mogłam wyjść za mąż za…
– Palanta i tchórza.
– Dokładnie, a myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi...
– Właśnie dlatego wymyśliłem ten wyjazd. Musiałem się przekonać, czy moja intuicja mnie nie zawodzi, a nos rzeczywiście wyczuwa tchórza pod tą warstwą pozerstwa. Może Adrian sam nie wiedział, na co naprawdę go stać. Dopóki nie staniemy twarzą w twarz z prawdziwym zagrożeniem, nie dowiemy się, kto w nas siedzi, tchórz czy bohater.