„Zwolnili mnie po 20 latach, bo córka prezesa musiała mieć etacik. Zrobiłam coś, przez co szef mnie popamięta”
„Kiedy wyszłam z budynku, pierwszy raz od lat nie wiedziałam, dokąd iść. Stopy same poniosły mnie do pobliskiego parku. Usiadłam na ławce i rozpłakałam się żałośnie”.

- Redakcja
Gdy zaczynałam tam pracę, byłam jeszcze młoda. Z sercem na dłoni, gotowa przynieść, wynieść i pozamiatać. Nie znałam życia, za to znałam każdy folder na firmowym dysku. Znałam każdy kąt, wiedziałam, gdzie przecieka sufit, kto ile słodzi kawę i kiedy szef ma zły dzień, bo pokasłuje dwa razy zamiast raz. A potem, po dwóch dekadach, przyszła zmiana. Pewnego dnia córka prezesa weszła do biura z szerokim uśmiechem, jakby właśnie dostała dom w spadku. W sumie… dostała. Tylko że ja nie miałam o tym pojęcia.
Zwolnili mnie
– Możesz na chwilkę? – usłyszałam zza pleców.
Głos był uprzejmy, aż za bardzo. Taki, którym mówi się: „Zaraz cię okradnę, ale z uśmiechem”. Odwróciłam się powoli. Dyrektor stał w drzwiach do swojego gabinetu w za ciasnym garniturze.
– Jasne, w czym mogę pomóc?
Wskazał na salę konferencyjną. Usiadłam. Naprzeciwko mnie on, obok jakaś prawniczka z centrali, którą widziałam drugi raz w życiu i jeszcze jeden pan, którego nazwiska nigdy nie pamiętałam, ale zawsze pachniał drogim płynem do prania.
– Katarzyno – zaczął dyrektor, z tym swoim miękkim tonem – firma wchodzi w nowy etap rozwoju. Chcemy się odmłodzić, zautomatyzować, wprowadzić nowe spojrzenie.
Przytaknęłam powoli. Nie brzmiało to jeszcze jak wyrok.
– Po wielu analizach... doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy zmiany także w dziale operacyjnym.
– Mówcie wprost – przerwałam. – Zwalniacie mnie?
Zapanowała cisza. Tylko zegar na ścianie tykał z irytującą dokładnością.
– Tak, ale z szacunkiem do pani lat pracy... – zaczęła prawniczka, ale podniosłam rękę.
– Nie trzeba mnie uspokajać. Wiem, jak to działa.
– Dostanie pani odprawę, rekomendacje... I oczywiście, jeśli będzie pani potrzebować wsparcia...
– Dziękuję – powiedziałam, wstając. – Nie będę potrzebować.
Gdy wychodziłam, kątem oka zauważyłam, jak do windy wsiada młoda dziewczyna z wielką torbą i sztucznym uśmiechem.
Nie wiedziałam, co robić
Kiedy wyszłam z budynku, pierwszy raz od lat nie wiedziałam, dokąd iść. Stopy same poniosły mnie do pobliskiego parku. Usiadłam na ławce jak zbity pies. Trzymałam jeszcze w ręku identyfikator. Mój, ze zdjęciem sprzed dekady. Młodsza ja uśmiechała się bez trosk, jakby nie wiedziała, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym jakiś typek w za ciasnym garniturze oznajmi, że nie jestem już potrzebna. Zadzwoniła Iwona, koleżanka z biura.
– Wyszłaś? Co się stało?
– Zostałam zwolniona – odpowiedziałam beznamiętnie.
– Jak to zwolniona?! Ty?! Przecież tam bez ciebie nic nie działa!
– A jednak. Wiesz, firma się „odmładza”.
– Aaa... – zawahała się. – To przez nią, prawda? Tę nową? Tą… no, jego córkę?
– Ta, dokładnie ta. Zresztą nawet jej nie przedstawili. Jednak zdążyłam zobaczyć, że ma ładną torebkę.
– Boże, ja nie wiem, co powiedzieć…
– Nic nie mów. Idź tam, uśmiechaj się, rób swoje. Pamiętasz, jak mówiłam, że oni nigdy nie mają lojalności, tylko kalkulację? No to miałam rację.
– Ale… może się odwołasz? Związek zawodowy, HR…?
– Nie jestem idiotką. Wszystko zrobili czysto. Z szacunkiem. I z podpisem.
Usłyszałam tylko jej cichy oddech w słuchawce. Jakby też czuła się winna, chociaż przecież nic nie zrobiła.
– Masz już jakiś plan?
– Jeszcze nie. Na razie… po prostu idę na spacer. Pierwszy od dwudziestu lat bez telefonu służbowego w kieszeni.
– Kasiu…
– Spokojnie, jeszcze nie płaczę. I dziękuję, że zadzwoniłaś.
Córka była moim oparciem
Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole z herbatą i kawałkiem ciasta, które zrobiłam trzy dni wcześniej.
– I co teraz? – zapytała mnie córka, wchodząc do kuchni w dresie i z niedojedzoną gruszką w dłoni.
– Teraz? – westchnęłam. – Teraz w końcu mogę odpocząć. A potem…
Usiadła naprzeciwko mnie.
– Jak się z tym czujesz? Bo jak cię znam, to zaraz wymyślisz, że za karę powinnaś pomalować cały dom na nowo.
– Na razie nic nie maluję – uśmiechnęłam się krzywo. – Ale wiesz co? Mam takie dziwne uczucie… Jakby ktoś zdjął mi plecak z pleców. Ciężki, z laptopem, odpowiedzialnością, błaganiem o zgodę na urlop i ciągłym „mogłabyś jeszcze”.
– To może czas założyć coś swojego? Przecież masz doświadczenie większe niż połowa tych menedżerów razem wzięta.
– Swojego? – zaśmiałam się. – A co, kwiaciarnię mam otworzyć?
– Na przykład. Albo robić szkolenia. Ty to zawsze wszystkich ogarniałaś. I wiesz, jak z ludźmi gadać.
Patrzyłam na nią przez chwilę. I po raz pierwszy tego dnia coś we mnie drgnęło.
– Może i masz rację.
– No, pewnie, że mam. Tylko teraz już nie dawaj się wsadzić w kolejną klatkę, dobra?
– Dobra. Tym razem ja ustawiam zasady.
Miałam pustkę w głowie
Następnego dnia obudziłam się o siódmej. Tak już miałam – budzik był zbędny, organizm sam wiedział, że pora wstawać. Tylko że tym razem nie było po co. Nie było mejli, nie było raportów, nie było rozmów „na już”. Zrobiłam sobie kawę i usiadłam do komputera. Otworzyłam pusty dokument. Na górze wpisałam: „Pomysły”. I nagle… cisza w głowie.
– Dzień dobry, emerytko – rzuciła córka, wpadając do kuchni z kubkiem w ręku.
– Jeszcze nie emerytka.
– I co tam wymyśliłaś?
– Że nie wiem, co umiem. Znaczy… wiem, ale jakoś głupio to ubrać w słowa. Piszę „pomysły” i… nic.
– To czekaj – powiedziała, odkładając telefon. – Zróbmy burzę mózgów.
– Proszę cię…
– Serio. Siedziałaś dwie dekady w firmie, ogarniałaś ludzi, projekty, kryzysy. Pamiętasz, jak zrobiłaś szkolenie dla tych nowych z obsługi systemu? Wszyscy się zachwycali.
– No było. Ale wiesz… ja jestem dobra w pracy, nie w sprzedawaniu siebie.
– To ja ci zrobię profesjonalny profil w mediach społecznościowych. Zrobimy ci logo. „Katarzyna – doradztwo i szkolenia”. Brzmi poważnie?
Parsknęłam śmiechem.
– Brzmi, jakbym nosiła garsonkę i mówiła: „proszę przesłać brief”.
– To idealnie. Bo właśnie tak mówisz.
– No dobrze. Możemy spróbować. Jednak ostrzegam, że jak wyjdzie z tego kabaret, to cała odpowiedzialność spada na ciebie.
– Jaki kabaret. To będzie twój drugi akt.
– Tylko tym razem... bez dyrektora.
Byłam z siebie dumna
Dwa miesiące później siedziałam w tej samej kawiarni, w której kiedyś wychodziłam na lunch z dostawcami. Tyle że teraz to ja rozdawałam karty. Na stoliku obok leżał mój notes z logo, które córka zaprojektowała – skromne, ale z klasą. Nagle do lokalu weszła ona. Córka prezesa. Zobaczyła mnie i na moment zamarła. Potem podeszła, uśmiechnięta jak zawsze.
– Dzień dobry! Nie spodziewałam się… Pani tu…?
– Pracuję – odparłam spokojnie. – To moja przestrzeń do spotkań z klientami.
– Ooo, wow! W sensie… działa pani teraz na swoim?
– Tak. Od momentu, kiedy mnie zwolniono, żeby zrobić dla ciebie miejsce – powiedziałam z uprzejmym uśmiechem.
Zbladła. Usiadła bez zaproszenia.
– Naprawdę… bardzo mi przykro. Ja… Nie wiedziałam, że to tak wyglądało.
– Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nikt ci nie powiedział. Bo nie musieli. Tak to działa, prawda?
– Naprawdę panią podziwiam. Słyszałam, że prowadzi pani świetne szkolenia. Kolega był u pani na warsztacie. Był zachwycony.
– Cieszę się. Może kiedyś zaprosicie mnie na szkolenie u was?
Zachichotała nerwowo.
– No… kto wie. Wszystko możliwe.
– Wiesz, może i mnie wyrzucili, ale teraz to ja wybieram z kim i dla kogo pracuję.
– I dobrze pani z tym?
– Jak nigdy wcześniej.
Zamilkłam na chwilę
Dziś minęło dokładnie pół roku od tamtego dnia. Od tamtej herbaty w plastikowym kubku i rozmowy w salce konferencyjnej. I dobrze się stało. Nie idealnie, nie bajkowo, ale dobrze. Mam własną działalność, stałych klientów, robię rzeczy, w które wierzę. Sama układam kalendarz. Wychodzę z pracy o siedemnastej, a nie po nocy z laptopem na kolanach i telefonem przy uchu.
– Mamo? – odezwała się córka zza laptopa. – Pamiętasz, jak powiedziałaś, że boisz się, że nie jesteś nikim ważnym poza tą firmą?
– Mhm. Pamiętam, głupia myśl.
– No to właśnie dostałam wiadomość od tej laski. Od… tej od prezesa. Pyta, czy może przyjść na twoje szkolenie. Bo „wszyscy chwalą”.
Zamilkłam na chwilę.
– A co jej odpisałaś?
– Że brak miejsc – rzuciła z szelmowskim uśmiechem. – Jeśli chce, to może wpisać się na listę rezerwową.
Zaśmiałam się.
– Złośliwe, ale bardzo w moim stylu.
– No. Bo to już twoje zasady, prawda?
– Dokładnie.
Spojrzałam za okno. Dzień był szary, ale we mnie było jasno. Tamta przegrana nie była końcem świata. Była końcem złudzeń. I początkiem czegoś lepszego. Nie dostałam medalu za lojalność. Jedak dostałam coś ważniejszego – wolność. I wiarę, że to ja decyduję, kim jestem.
Katarzyna, 48 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Męża pochłaniały samotne wyprawy i miał mnie gdzieś. Na szczęście ściany w bloku są grube, a sąsiad słodki jak pralinki”
- „Przez 15 lat patrzyłam mężowi na ręce, bo czułam, że mnie zdradza. Gdy wyjawił mi prawdę, straciłam nie tylko jego”
- „Kontrolowałam męża, bo kobieca intuicja nie zawodzi. Gdy nakryłam go z obcą kobietą, byłam przekonana, że mnie zdradza”