„Życie pod jednym dachem z moim ojcem to istny cyrk. Lepiej wyprowadzić się pod most, niż znosić jego ciągłe ględzenie”
„Wszystko wydawało się logiczne: duży dom, oddzielne piętro i święty spokój. Poza tym tata zaoferował pomoc przy remoncie. Marcin, choć miał pewne obawy, dał się przekonać. Ja zresztą też. Byłam pewna, że to tylko na chwilę. Że tak będzie łatwiej. Praktyczniej. Ale rzeczywistość nas przerosła”.

- Redakcja
Od niedawna jestem żoną Marcina – chłopaka, którego poznałam jeszcze na studiach. Zawsze był spokojny, konkretny i rozsądny, więc kiedy poprosił mnie o rękę, nie wahałam się ani chwili. Wzięliśmy ślub w czerwcu, a ponieważ na wesele wydaliśmy sporo pieniędzy, postanowiliśmy tymczasowo zamieszkać u moich rodziców – a właściwie u taty, bo mama w tym domu ma głos raczej symboliczny.
Początkowo wszystko wydawało się logiczne: duży dom, oddzielne piętro, „święty spokój”, jak to ojciec zapewniał. Poza tym tata – Edward – zaoferował pomoc przy remoncie naszej części. „Po co będziecie się pakować w kredyt, jak możecie zaoszczędzić i być u siebie?” – przekonywał. Marcin, choć miał pewne obawy, dał się przekonać. Ja zresztą też. Byłam pewna, że to tylko na chwilę. Że tak będzie łatwiej. Praktyczniej.
Tata od zawsze miał silną osobowość. W moim dzieciństwie „silna osobowość” znaczyła: rządził wszystkim i wszystkimi. Kochałam go, ale nauczyłam się z nim nie dyskutować. Bo to nic nie dawało. On wiedział wszystko najlepiej – jak mam się uczyć, jak się ubierać, z kim spotykać. Jako dziecko próbowałam stawiać opór, ale kończyło się to jego milczeniem i karcącym spojrzeniem. Bolało. Więc przestałam. Dostosowałam się.
Teraz, jako dorosła kobieta, zaczęłam dostrzegać, że ten schemat się powtarza. Tyle że tym razem wchodzi w moje małżeństwo. Marcin nie jest typem człowieka, który lubi, jak ktoś mu narzuca zdanie. Z początku próbował się dogadywać, rozmawiać, proponować kompromisy. Ale mój ojciec miał swoją wizję. I to on zaczął urządzać naszą przyszłość.
Ojciec już zaczynał swoje
Wszystko zaczęło się od koloru ścian. Marcin wrócił pewnego dnia z pracy z próbkami farb. Zależało mu, żebyśmy wspólnie wybrali coś, co do nas pasuje. Ciepłe szarości, beże, może nawet butelkowa zieleń do sypialni. Rozłożyliśmy próbki na stole w kuchni, gdy wszedł tata. Ledwie rzucił okiem, już wiedział lepiej.
– Tylko nie to – powiedział bez pytania. – Te kolory są ponure. Zróbcie biały z lekką domieszką błękitu. Od razu się zrobi jasno i przestronnie.
Marcin uniósł brwi, spojrzał na mnie. Milczałam, choć zrobiło mi się głupio.
– Myśleliśmy raczej o czymś cieplejszym – próbował delikatnie.
– Ciepłe to ty sobie zrób skarpety – odparł tata i usiadł na swoim miejscu przy stole, jakby temat był zakończony.
Stałam między nimi, ściskając próbki farb. Miałam ochotę wyjść, ale wiedziałam, że to nie pomoże. Marcin odłożył kolory na bok i wziął się za kubek z herbatą. Cisza ciążyła.
– Panie Edwardzie, chciałbym też wstawić nasz stół do salonu. Ten, co dostaliśmy w prezencie ślubnym. Jest składany, nie zajmie dużo miejsca.
– Nie ma mowy. Tu wszystko jest zrobione pod konkretny układ. Jak wstawisz swój, będziesz miał łokcie w lodówce – odparł tata i spojrzał na mnie. – Powiedz mu, Aniu.
Zamarłam. W duchu wiedziałam, że Marcin ma rację, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Tata już zadecydował.
– To może, chociaż w sypialni poustawiamy meble po swojemu? – zaproponował Marcin, coraz bardziej spięty.
– Możecie próbować, ale i tak zobaczycie, że to, co wam proponuję, jest lepsze. Zresztą Teresa już zdjęła wymiary i kupiliśmy szafki. Przywiozą w środę.
Wtedy Marcin po raz pierwszy nie wytrzymał.
– Ale to my tu będziemy mieszkać, nie państwo. Chyba możemy mieć jakiś wpływ na to, jak to będzie wyglądać?
– Możecie. Ale skoro mieszkacie za darmo, moglibyście mieć trochę pokory – odpowiedział ojciec z takim spokojem, że zabolało jeszcze bardziej niż krzyk.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez lata tłumaczyłam sobie, że tata po prostu taki jest. Że się troszczy. Ale tamtego dnia po raz pierwszy poczułam coś innego. Złość. I coś jeszcze – że Marcin nie da rady długo tak żyć. Wieczorem siedziałam na łóżku, patrząc na meble, które ktoś za mnie wybrał. Marcin siedział przy oknie i udawał, że czyta. Wiedziałam, że nie czyta. Wiedziałam, że myśli. I że to był dopiero początek.
Bałam się, że mnie ukarze
Wszystko się zaostrzyło kilka dni później, przy śniadaniu. Marcin wstał wcześniej i zawiesił półkę w naszej sypialni – taką, którą sam zaprojektował i wykonał jeszcze przed ślubem. Prosta, z jasnego drewna, pasowała do reszty mebli, przynajmniej tych, które jeszcze mogliśmy wnieść. Kiedy zeszliśmy do kuchni, tata już czekał. Spojrzał na nas bez słowa, jakby coś kalkulował w głowie.
– Coście tam zawiesili nad łóżkiem? – zapytał nagle, choć niby mimochodem.
– Półkę – odparł Marcin. – Zrobiłem ją sam, jeszcze przed ślubem. Przyda się na książki, lampkę.
Tata odłożył widelec, powoli, jakby chciał przeciągnąć ciszę.
– Tynk tam nie trzyma. Jak się oderwie razem z hakiem, to sobie krzywdę zrobicie. A jak uszkodzicie ścianę, to będziecie naprawiać.
– Sprawdziłem wcześniej – powiedział spokojnie Marcin. – Kołki są mocne, ściana sucha. Trzyma się dobrze.
– Bo ty się znasz! – prychnął ojciec. – Ja całe życie budowałem, remontowałem, ale oczywiście, młody wie lepiej.
– Panie Edwardzie, to tylko półka. Naprawdę nie trzeba robić z tego problemu.
– W tym domu robi się tak, jak ja mówię – wycedził tata i wstał od stołu. – Tyle wam pomagam, a wy mi na głowę wchodzicie.
Zamilkliśmy. Mama, jak zawsze, próbowała ratować sytuację.
– Może zostawcie tę półkę, skoro już zawieszona… – zaczęła cicho.
– Ty się nie wtrącaj, Tereska – przerwał jej mąż. – Dzieci muszą zrozumieć, że dom to nie pole do eksperymentów. Jak się chce być panem na włościach, to trzeba mieć własne cztery kąty.
Siedziałam z łyżką zawieszoną nad talerzem, nie wiedząc, co zrobić. Marcin obrócił głowę w moją stronę. Patrzył na mnie długo, uważnie, ale bez słowa. Po śniadaniu wyszedł, a ja zostałam z rodzicami. Mama zbierała naczynia, tata coś mruczał pod nosem. Usiadłam w kuchni, udając, że przeglądam telefon. Marcin wrócił dopiero po godzinie. Zbliżył się do mnie, schylił i szepnął:
– Ania, ile jeszcze?
Zamilkłam. Nie wiedziałam. W głowie kołatały mi się obrazy z dzieciństwa – sytuacje, w których próbowałam postawić się tacie, a on po prostu znikał. Przestawał się odzywać, chodził obrażony przez kilka dni. Mama chodziła wtedy po domu jak cień, w napięciu. Bałam się tego od zawsze. Nie powiedziałam Marcinowi, że się boję. Że czuję, że ojciec znowu mnie ukarze, jeśli się sprzeciwię. Że jestem już dorosła, ale nadal łapię się na tym, że potrzebuję jego uznania. I że wiem, że w tym wszystkim on ma rację – że to nasze życie, nie jego. Ale głowa swoje, serce swoje. Zamknęłam oczy i wiedziałam, że ja też już nie chcę tu mieszkać.
Chcieliśmy mieć trochę spokoju
Tamtego wieczoru usiedliśmy razem na kanapie. Marcin spojrzał na mnie poważnie i powiedział:
– Ania, mam dość. Nie możemy tak dłużej. Szukam mieszkania, wynajmiemy kawalerkę. Będziemy mieli choć trochę spokoju.
Serce zabiło mi szybciej, ale w głowie pojawiła się też fala lęku. Co powie tata? Jak zareaguje? Gdy następnego dnia powiedzieliśmy o tym moim rodzicom, ojciec wybuchł:
– W takim razie nie dostaniecie ode mnie ani grosza! – krzyczał.
Mama próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła się przebić przez gniew męża. Siedziałam wtedy cicho, czując, jak coś pęka we mnie od środka. Z jednej strony bolało, że tata się odcina, z drugiej czułam ulgę – wreszcie będziemy żyć jak ludzie po swojemu. Marcin ujął moją rękę i powiedział spokojnie:
– Będziemy sobie jakoś radzić, razem.
Tego dnia pierwszy raz poczułam, że naprawdę zaczynamy nasze własne życie.
Tata przez lata mnie ograniczał
Nasza kawalerka była mała i skromna, ale wreszcie była tylko nasza. Pierwszego dnia Marcin rozłożył narzędzia i zaczął składać regał, który kupił na aukcji internetowej. Siedziałam obok, pakując nasze rzeczy i obserwując, jak wreszcie zaczyna się coś naszego, coś, co sami urządzamy.
– Zobacz, tutaj możemy postawić kanapę – mówił, pokazując miejsce.
– A tu stół na jadalnię – dodałam z uśmiechem.
Choć było ciasno, czułam się lekko. Bez kontroli taty, bez wiecznych uwag. Czasem kłóciliśmy się o to, gdzie powiesić obraz, ale to były nasze decyzje. Wieczorami siadaliśmy razem i rozmawialiśmy o planach na przyszłość. Zaczęliśmy marzyć o własnym mieszkaniu, o tym, by mieć swoje miejsce, gdzie nikt nam nie będzie wchodził w życie. Zrozumiałam, że budowanie od podstaw nie jest łatwe. Trzeba wyznaczać granice, uczyć się asertywności. Ale przede wszystkim – to nasza wolność. Dzięki temu, że zdecydowaliśmy się na ten krok, zaczęłam dostrzegać, jak bardzo tata przez lata mnie ograniczał.
Wolę ciasne, ale własne
Dwa lata później odebraliśmy klucze do naszego pierwszego, własnego mieszkania. Stało się to dla nas symbolem nowego początku. Postanowiliśmy zaprosić mamę na kawę – która zawsze starała się łagodzić napięcia, choć niewiele mogła zdziałać. Tata, mimo że też był zaproszony, jednak z nią nie przyszedł.
– On nie potrafi wybaczyć – powiedziała cicho Teresa, patrząc na nas z żalem.
Siedzieliśmy potem sami, rozmawiając o tym, co się wydarzyło. Wiedziałam, że ojciec może się już nigdy do mnie nie odezwać, ale nie żałowałam decyzji, którą podjęliśmy. Zyskałam coś więcej niż mieszkanie – zyskałam spokój i poczucie, że mamy prawo do własnego życia. W tych czterech ścianach czuliśmy się naprawdę u siebie. Marcin i ja – mogliśmy nareszcie być sobą, bez obawy przed krytyką i kontrolą. Czasem myślę o tacie z tęsknotą i smutkiem, ale już nie z lękiem. Nasza droga nie była łatwa, ale doprowadziła nas tam, gdzie chcieliśmy być – do wolności i wzajemnego szacunku.
Anna, 28 lat
Czytaj także:
- „Randka z przystojnym lekarzem zamiast na wzajemnym badaniu witalności, skończyła się awanturą. Mam 60 lat i własny rozum”
- „Wnuczka umówiła mnie na randkę w ciemno. Chciałam uciekać, ale po tym 1 zdaniu znów poczułam się jak dzierlatka”
- „Jestem rozwódką i umawiałam się na randki z kawalerem po 30. Gdy poprosiłam o tę 1 rzecz, gość zniknął jak kamfora”