Reklama

Po dwunastu godzinach nagrań byłam potwornie zmęczona i przemarznięta. Moja ostatnia scena rozgrywała się latem, i to przy basenie, musiałam więc wystąpić w cienkiej sukience, choć temperatura nie przekraczała sześciu stopni. Nie wiem, jakim cudem udało mi się nie pokazać, że drżę z zimna. Teraz marzyłam tylko o tym, żeby zrobić sobie kąpiel, a potem zjeść coś ciepłego.

Reklama

Cisza przed burzą

– Cholera by to wzięła – mruknęłam pod nosem, przypominając sobie, że na śmierć zapomniałam o zrobieniu zakupów.

Poprzedniego dnia wróciłam z urlopu, a wyjeżdżając, opróżniłam lodówkę. Chcąc nie chcąc, musiałam zatrzymać się przy jakimś sklepie. A tu akurat zaczęło lać… Dwie przecznice od domu miałam Biedronkę, o tej porze powinna być jeszcze czynna. Zaparkowałam przed wejściem, kupiłam pieczywo, masło, jajka, paczkowane ruskie pierogi, kilka jabłek i butelkę grzańca.

Niespełna godzinę później, w szlafroku, siedziałam przy stole i ze zbyt grubego ciasta wydłubywałam farsz. Podgrzałam wino, nalałam sobie kieliszek, potem jeszcze jeden. Obejrzałam jakiś durny kryminał i poszłam spać.

Obudził mnie dzwonek domofonu. Zerknęłam na zegarek. Był kwadrans po ósmej. Dla nikogo nie zamierzałam o tej porze wstawać z łóżka, odwróciłam się więc na drugi bok i próbowałam cofnąć się do krainy snu. Nie było mi to jednak dane, bo domofon dzwonił i dzwonił. W końcu zamilkł, ale po chwili usłyszałam stukanie do drzwi i męski głos:

– Proszę otworzyć, policja!

– Zabiję cię, przysięgam! – ryknęłam, gramoląc się z łóżka.

Kolega ze studiów, znany kabareciarz i kawalarz, nie takie numery mi już robił. Lubiłam go, więc dotąd wszystko uchodziło mu na sucho. Dziś jednak nie miałam nastroju do żartów. Bolała mnie głowa, pewnie przez to wypite poprzedniego wieczora wino.

Otworzyłam drzwi i zamachnęłam się poduszką, chcąc nią rzucić w intruza, coś mnie jednak powstrzymało. Całe szczęście, bo mogłabym zostać oskarżona o napaść na funkcjonariuszy na służbie.

– Panowie do mnie? – spytałam, mierząc wzrokiem stojących w progu policjantów.

– Poproszę o dowód – powiedział starszy.

– Ale dlaczego? Coś się stało? – zaczęłam się denerwować.

– Będziemy rozmawiać przez drzwi? – policjant odpowiedział pytaniem.

To chyba jakiś żart!

Wpuściłam niespodziewanych gości do mieszkania, poprowadziłam do salonu. Policjant w milczeniu obejrzał dowód, który mu podałam, zerknął na opróżnioną do połowy butelkę wina, a potem oznajmił:

– Pojedziemy na komisariat.

– Ale o co chodzi? Chyba mam prawo wiedzieć?! – początkowy niepokój zastąpiła złość. No bo jakim prawem policja wyciąga uczciwego człowieka o świcie z łóżka i wiezie na komisariat?!

– Podejrzewamy, że potrąciła pani wczoraj mężczyznę i uciekła z miejsca wypadku – stwierdził spokojnie policjant.

– Co? To chyba jakiś żart! – parsknęłam.

Policjant wyciągnął notes i przeczytał:

– O godzinie 21.50 pogotowie ratunkowe otrzymało informację, że na ulicy Warszawskiej leży człowiek, prawdopodobnie ofiara wypadku drogowego. Po przybyciu na miejsce stwierdzono, że mężczyzna jest przytomny i kontaktowy, choć wyraźnie znajduje się pod wpływem alkoholu. Skarżył się na ból nogi i problemy z oddychaniem. W szpitalu stwierdzono złamanie podudzia lewego oraz ogólne potłuczenia, będące skutkiem potrącenia…

Ja go nie potrąciłam! Przysięgam!

– Pojedziemy na komisariat i tam wszystko wyjaśnimy. Proszę się ubrać.

– Jeśli jest pani niewinna, nic pani nie grozi – wtrącił drugi policjant.

Nie o takiej sławie marzyłam

Jestem aktorką, grywam różne role, również czarne charaktery. Ale nigdy nie sądziłam, że stanę się przestępczynią w prawdziwym życiu. Bo co do tego, że nią jestem, nie ma wątpliwości. Kamery sklepowe nagrały wypadek, sekunda po sekundzie. Na komisariacie pokazano mi to nagranie, inaczej nigdy bym w swoją winę nie uwierzyła. Nie miałam pojęcia, że kogoś potrąciłam. Nie czułam uderzenia. A może czułam, ale uznałam, że zawadziłam o krawężnik albo wjechałam w dziurę? Nie wiem, nie pamiętam. Wiele razy próbowałam wrócić wspomnieniami do tamtej chwili: ruszam spod sklepu, włączam wycieraczki, bo mocno pada, powoli wyjeżdżam na drogę, łagodnie przyspieszam i spokojnie jadę w stronę domu. Nie zdaję sobie sprawy, że pomiędzy „wyjeżdżam na drogę” a „przyspieszam” jest jeszcze jeden element: „uderzam bokiem samochodu w przechodzącego przez ulicę mężczyznę”.

Mężczyzna był pijany i nie wyklucza, że mógł sam wejść mi pod koła. Dlatego, gdybym się wtedy zatrzymała, historia pewnie nie miałaby dalszego ciągu – w każdym razie dla mnie. Los chciał inaczej…

Mój telefon zamilkł. Producenci o mnie zapomnieli, przyjaciele nie mają czasu, nawet koledze kawalarzowi jakoś do mnie nie po drodze. Tylko lokalni dziennikarze trzymają rękę na pulsie i od czasu do czasu zamieszczą krótką wzmiankę o dobrze zapowiadającej się aktorce, która po pijanemu przejechała człowieka, a potem uciekła z miejsca wypadku.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama