Reklama

Pięć lat trwał mój związek małżeński z Markiem. Jak każda narzeczona wyobrażałam sobie cudowne życie u boku ukochanego, jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zamiast szczęścia spotkał mnie koszmar – mój mąż zachowywał się jak prawdziwy dyktator. Nie miałam nic do powiedzenia, a on ciągle mnie pilnował i narzucał swoją wolę.

Reklama

To był koszmar

Od pierwszego spotkania zaimponował mi swoją pewnością siebie i zdecydowaniem. Chciałam mieć u boku kogoś, kto będzie dla mnie oparciem. Nie przypuszczałam, że ta relacja przybierze taki koszmarny obrót. Marek traktował mnie nie jak równą sobie partnerkę, ale jak służącą, która ma bez słowa sprzeciwu realizować wszystkie jego pomysły i kaprysy.

On robił to, co mu się podobało, nigdy nie wyjaśniając swoich zachowań. Przychodził do mieszkania kiedy chciał – czasem w środku nocy, innym razem bladym świtem. Jeśli próbowałam dowiedzieć się, co porabiał, wybuchał gniewem, mówiąc że to nie powinno mnie interesować.

A ja? Nie mogłam nawet skoczyć do sklepu czy odwiedzić koleżanki bez jego zgody. Dlaczego nie postawiłam się, nie odeszłam, nie zaczęłam wszystkiego od początku? Za każdym razem gdy napomknęłam o zakończeniu związku, natychmiast gasił moje zapędy.

– Należysz do mnie! Teraz i na zawsze! Aż do śmierci! Nigdy cię nikomu nie odstąpię! Nie wypuszczę cię! – Darł się.

Nie rzucał słów na wiatr. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy pewnego dnia spakowałam rzeczy i chciałam się wyprowadzić. Nie wiem jak, ale wyczuł moje plany i pojawił się w domu dokładnie wtedy, gdy zamierzałam wyjść. Najpierw mnie pobił, później zamknął w jednym z pokojów. Nie miałam wyjścia – musiałam zostać w tym małżeństwie, choć w głębi serca błagałam los, by ta gehenna dobiegła końca.

Wreszcie się uwolniłam

Po latach los się do mnie uśmiechnął. Dowiedziałam się, że Marek nie żyje – rozbił się samochodem. Funkcjonariusz zapukał do drzwi bladym świtem. Z trudem ukrywałam radość, gdy przekazywał mi kondolencje. W głębi duszy chciałam go wyściskać z radości. Wreszcie nadszedł koniec koszmaru – mogłam zacząć oddychać pełną piersią.

Było mi naprawdę dobrze, zarówno tego ranka, jak i podczas ceremonii pochówku. Po zakończeniu uroczystości zdecydowałam się pozostać jeszcze moment nad mogiłą mojego małżonka. Ludzie zapewne sądzili, że nie mogę się pozbierać. A ja po prostu chciałam się z nim pożegnać.

– No i jak się teraz czujesz, potworze? Myślałeś, że zawsze będę twoją niewolnicą? Teraz nic już nie znaczysz. Za to ja wciąż oddycham. Czeka mnie wspaniałe życie. Znajdę kogoś, kto da mi prawdziwą miłość i szacunek! – mówiłam z triumfem w głosie.

Czułam ogromną satysfakcję, że wreszcie jestem wolna. W tamtej chwili byłam pewna, że definitywnie zamknęłam ten rozdział. Nie mogłam przypuszczać, jak bardzo się myliłam.

Potrzebowałam sporo czasu, zanim otworzyłam się na nową miłość. Toksyczny związek z Markiem zostawił głębokie rany w mojej duszy. Minęły prawie dwa lata, zanim przestałam bać się bliskości i nauczyłam się na nowo ufać mężczyznom.

Znów się zakochałam

Paru facetów próbowało się ze mną umówić, ale nie byłam gotowa na bliższe relacje. Bywały chwile, kiedy ze smutkiem przyznawałam w myślach rację Markowi, że nie znajdę już szczęścia z nikim innym. Jednak z biegiem czasu bolesna przeszłość powoli bladła, aż los postawił na mojej drodze Kamila.

Pierwsze spotkanie miało miejsce na stacji paliw. Problem z niedopompowaną oponą sprawił, że się zatrzymałam, ale kompletnie nie wiedziałam co robić. Zaoferował swoją pomoc. Chcąc się odwdzięczyć, zaproponowałam wspólną kawę. Choć każde z nas miało tego dnia ważne plany, postanowiliśmy je odpuścić. Rozmowa była tak wciągająca, że nie potrafiliśmy jej przerwać.

Później zaczęliśmy się spotykać regularnie. Podczas szóstej randki dotarło do mnie, że się zakochałam, a już na następnej zaprosiłam Kamila do swojego mieszkania na wspólny posiłek. Czułam, że to coś poważnego, a jego spojrzenie zdradzało, że darzy mnie tym samym uczuciem.

Marzyłam o romantycznych chwilach tego wieczoru. Od samego rana robiłam przygotowania. Ubrałam się w ładną kreację, ugotowałam coś smacznego i rozstawiłam świeczki. Gdy wybiła umówiona godzina, Kamil zapukał do drzwi. Przyniósł bukiet oraz wino. Poprosiłam go o odkorkowanie butelki, podczas gdy ja wyskoczyłam na moment do łazienki .

Chciał mnie nastraszyć

Zamarłam, gdy zerknęłam w lustro. Na jego powierzchni ktoś napisał moją czerwoną pomadką: „Natychmiast się go pozbądź! Należysz wyłącznie do mnie!”. Poczułam, jak moje serce gwałtownie przyspiesza. Czy to możliwe, że mój zmarły mąż próbuje się ze mną skontaktować? Przymknęłam powieki i odliczyłam do dziesięciu. Kiedy spojrzałam ponownie, napis zniknął bez śladu.

– To tylko wytwór wyobraźni. Najwyraźniej stare traumy nadal siedzą mi w głowie – powiedziałam cicho sama do siebie.

Odczekałam moment, aż uspokoi mi się puls i wróciłam do mojego partnera. Niedługo potem całe to dziwne zdarzenie wyparowało mi z pamięci.

Kolacja bardzo Kamilowi smakowała. Gdy skończyliśmy jeść, usiedliśmy na sofie. Sączyliśmy wino i gadaliśmy. W pewnej chwili Kamil odstawił kieliszek, objął mnie i zaczął obdarzać pocałunkami. Tego właśnie chciałam, więc ochoczo odpowiedziałam na jego gest.

Nagle… Naczynia, które jeszcze chwilę temu spokojnie leżały na blacie, runęły na ziemię i roztrzaskały się. Jeden z kawałków lekko skaleczył dłoń Kamila. Poderwałam się na nogi w mgnieniu oka.

Dotarło do mnie, że ten tekst w toalecie to nie był żaden wymysł. Marek znowu próbował mi coś przekazać – chciał, żebym pozbyła się naszego gościa. A jeśli tego nie zrobię… Na samą myśl o konsekwencjach przeszył mnie zimny dreszcz. Zacisnęłam powieki, wmawiając sobie, że to tylko moja wybujała fantazja. Niestety, gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam potłuczone kawałki na podłodze. Strach ścisnął mi gardło tak mocno, że brakowało mi tchu. Zerknęłam niepewnie w stronę Kamila.

Miarka się przebrała

– Wydaje mi się, że powinieneś już iść – wydusiłam niemrawo.

– Co się stało? Te stłuczone naczynia zepsuł ci się humor? Daj spokój, zamówię ci nowy zestaw – wyszczerzył zęby.

– Talerze to najmniejszy problem. W ogóle się tym nie martwię. Po prostu czuję, że to feralny dzień i może ci się przytrafić jakaś przykrość.

– A ja byłem przekonany, że kiedy spędzamy razem czas, to mogą na mnie czekać wyłącznie szczęśliwe chwile – odpowiedział z szerokim uśmiechem.

– Myślałam dokładnie to samo. Ale to zranienie na ręce… No i reszta – zaczęłam niepewnie, bo krępowałam się wyrazić moje obawy.

– Masz na myśli tę małą rankę? Daj spokój, to naprawdę nic poważnego. Za parę dni nie będzie śladu – zbagatelizował sprawę.

– Martwię się, że to dopiero początek – powiedziałam cicho.

– Co ty opowiadasz? Podejdź, bo nie wytrzymam – podniósł się, próbując mnie przytulić. W tym momencie zwinął się z bólu, wydając z siebie przeraźliwy jęk, po czym runął jak kłoda na ziemię.

– Rany boskie! Nic ci nie jest? – Podbiegłam do niego zaniepokojona.

– Chyba tak… Miałem wrażenie, że ktoś walnął mnie w żołądek, ale przecież jesteśmy tu tylko my dwoje – rozglądał się nerwowo dookoła.

– Wydaje mi się, że jednak nie jesteśmy sami.

– O kim mówisz?

Dosłownie oniemiał

– To mój małżonek. Nie fizycznie, ale jako duch.

– Co takiego? Jak to? Przecież sama powiedziałaś, że nie żyje. Miał wypadek.

– Tak było. Wygląda jednak na to, że zdecydował się powrócić. Nigdy nie przestał traktować mnie jak swojej rzeczy. Z tego powodu robi wszystko, żeby się ciebie pozbyć. Wiem, że to brzmi kompletnie szalenie, ale tak to wygląda – wydusiłam z siebie.

Kamil nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Patrzył na mnie oszołomiony, a ja czekałam na jego reakcję. Myślałam, że jak pierwsza fala szoku minie, to zachowa się jak prawdziwy obrońca – obieca mi rozprawić się z tym zjawiskiem i na zawsze przegonić je z mojego życia. Liczyłam, że pokaże, jak bardzo mu na mnie zależy i nie pozwoli, by jakiś duch stanął między nami. Ale kompletnie się myliłam. Gdy wreszcie się otrząsnął, po prostu wstał i skierował się do wyjścia. Był przy tym blady jak kreda.

– Chyba jednak będę się zbierał. Zrobiło się dość późno – wyjąkał cicho.

Więcej się nie zobaczyliśmy

Wyczekiwałam jego połączenia, wypatrywałam, ale cisza. Wzięłam więc sprawy w swoje ręce i wykręciłam jego numer. Na początku próbował się wykręcać, opowiadał o nawale obowiązków, ale gdy mocno nacisnęłam, wyznał wprost – nie zamierza wiązać się z osobą, której towarzyszy złowrogi duch zmarłego małżonka.

Przez pół roku żyłam jak pustelnica. Goiłam emocjonalne rany po zakończeniu związku z Kamilem i bałam się wejść w nową relację. Czułam nieustanną obecność Marka – jakby krążył wokół mnie i wyczekiwał momentu do działania.

Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się Piotr. Tak mnie zauroczył, że zdecydowałam się dać szansę nowemu uczuciu. Niestety, duch mojego męża nie zamierzał tego tolerować. Nie pozwolił mu nawet wejść do mieszkania – drzwi zatrzasnęły się gwałtownie, łamiąc mu nos i uszkadzając kość policzkową. Karetka zabrała go do szpitala. Następny mężczyzna, który poruszył moje serce, skończył jeszcze gorzej. Marek cisnął nim o szklane drzwi na balkon. Lekarze musieli założyć mu aż trzydzieści szwów…

Postawił na swoim

Po tym wszystkim przestałam się umawiać z facetami. Bałam się, że następny też może ucierpieć przez to wszystko. Zostałam więc sama. Kiedy powiedziałam o całej sprawie koleżance, poradziła mi, żebym spróbowała jakoś załagodzić sytuację z Markiem.

– Powinnaś pojechać na grób, zapalić znicz i pomodlić się. A później poprosić go, żeby dał ci spokój – mówiła Ilona.

Choć jej przytaknęłam, to tak naprawdę nie zamierzam tego robić. Wiem, że to bez sensu. Marek nadal krąży gdzieś w zaświatach i na pewno dobrze pamięta moje słowa z dnia jego pogrzebu. Nigdy mi ich nie wybaczy. Będzie straszył każdego mojego partnera i szydził ze mnie do końca życia, udowadniając swoją wyższość.

Reklama

Hanna, 40 lat

Reklama
Reklama
Reklama