Reklama

Patrzyłam na Oskara, jak schodził do kuchni po swoje codzienne śniadanie – szybkie spojrzenie, zero słowa, tylko krótki trzask drzwi od lodówki. Od rozwodu z jego ojcem moje życie toczyło się wokół niego – on był centrum mojej uwagi, a ja starałam się być dla niego wszystkim. Gdy poznałam Mariusza, świat zyskał nowe barwy. Ale w oczach Oskara to był koniec naszego małego świata.

Reklama

Trudny początek wyjazdu

„Przecież mam prawo być szczęśliwa” – powtarzałam sobie w myślach. Jednak każda kolejna niechętna reakcja syna na Mariusza kazała mi wątpić w tę prawdę. Dlatego wymyśliłam wyjazd. Weekend nad jeziorem miał być szansą na przełamanie lodów, choć w głębi duszy bałam się, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli.

Pierwszy dzień zaczął się od drobnych tarć. Oskar nie chciał nawet spojrzeć na Mariusza, a każda moja prośba kończyła się półsłówkami lub demonstracyjną ciszą. Rozstawialiśmy namioty – Mariusz próbował nawiązać rozmowę, ale Oskar zbywał go z taką obojętnością, że nawet ja poczułam zażenowanie.

– Oskar, może pomógłbyś mi z namiotem? – zaproponował Mariusz, w jego głosie brzmiała serdeczność.

– Poradzisz sobie – odburknął Oskar, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– Oskar, nie bądź niegrzeczny – upomniałam go, czując, jak wzbiera we mnie frustracja.

– Ale po co mam mu pomagać? Przecież zawsze sobie radzi – odparł z przekąsem.

Patrzyłam, jak Mariusz spuszcza głowę i wraca do swojej pracy. W jego ruchach było coś, co wyrażało zmęczenie, choć nigdy nie skarżył się na zachowanie Oskara. Było mi przykro – za niego, za siebie, a najbardziej za mojego syna, który wydawał się coraz bardziej odległy.

Wieczorem, gdy siedzieliśmy przy ognisku, atmosfera była równie napięta. Mariusz starał się opowiadać zabawne historie, ale Oskar nie słuchał. Myślałam, że wyjazd zacznie się lepiej, że choćby jedno słowo wciągnie Oskara w rozmowę. Tymczasem miałam wrażenie, że dzieli nas jeszcze większy mur.

Próbowałam rozmawiać z synem

Drugiego dnia postanowiłam porozmawiać z Oskarem. Zabrałam go na spacer wzdłuż jeziora, gdzie mogliśmy w końcu być sami.

– Oskar, możemy pogadać? – zapytałam, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.

Jak musimy, to mów – odpowiedział, wzruszając ramionami.

– Dlaczego jesteś taki wobec Mariusza? On naprawdę cię lubi i stara się nawiązać z tobą relację – zaczęłam ostrożnie.

– A ja go nie lubię. I nie chcę żadnej relacji – uciął.

– Dlaczego? Przecież to dobry człowiek. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale on nie chce zastąpić twojego ojca. Po prostu chce być częścią naszego życia – tłumaczyłam, starając się nie wybuchnąć.

– Naszego życia? – zaśmiał się gorzko. – Raczej twojego życia. Od kiedy on się pojawił, mam wrażenie, że w ogóle nie masz dla mnie czasu.

– Oskar, to nieprawda – próbowałam protestować. – Ty zawsze będziesz dla mnie najważniejszy.

– To czemu tego nie czuję? Czemu ciągle wybierasz jego, a nie mnie? – jego głos zaczął się łamać.

Patrzyłam na niego, widząc całą jego złość, smutek i zagubienie. To była pierwsza chwila, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo Oskar cierpi. Z jednej strony czułam wyrzuty sumienia, z drugiej wiedziałam, że muszę nauczyć go, że moje szczęście nie wyklucza jego.

Mariusz czuł rozczarowanie

Wieczorem, kiedy Oskar zamknął się w namiocie, usiadłam przy ognisku z Mariuszem. Patrzył na płomienie, a na jego twarzy malowała się rezygnacja.

On mnie nienawidzi, prawda? – zapytał cicho.

– Nie, Mariusz, on cię nie nienawidzi. Po prostu... to dla niego trudne. To dla nas wszystkich trudne – odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna, czy w to wierzę.

– Iwona, może powinniśmy odpuścić? Dać mu przestrzeń, żeby sam zdecydował, kiedy będzie gotowy na rozmowę – zaproponował.

Pokręciłam głową.

– Ale jeśli zrobimy krok w tył, on może pomyśleć, że to koniec. Że się poddajemy.

– A może właśnie tego potrzebuje? Żebyśmy przestali naciskać. Iwona, ja go nie zastąpię. Nie chcę. Ale muszę wiedzieć, że nie zmuszamy go do niczego – odpowiedział spokojnie.

Milczałam. Wiedziałam, że ma rację, ale nie chciałam przyznać się do porażki. Dla mnie ten wyjazd był ostatnią szansą na zbudowanie czegoś nowego.

Oskar musiał to przemyśleć

Poranek nad jeziorem był chłodny, ale kojący. Siedziałam przy namiocie, próbując zebrać myśli po wczorajszej rozmowie z Mariuszem. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak spokojnego i wycofanego. Może dlatego, że przez większość czasu wydawał się... nieugięty. Jakby nie obchodziło go, co myśli Oskar. Tymczasem wczoraj dał mu przestrzeń, której tak desperacko potrzebował. Mój syn zawsze widział w nim rywala, kogoś, kto miałby zastąpić jego ojca. Widocznie gdy siedziałem na brzegu jeziora, coś we nim pękło. Obserwował, jak Mariusz samotnie naprawia krzesło turystyczne. Nie pytał o pomoc, nie próbował przekonać mojego syna, że „warto się dogadać”. Po prostu był.

Oskar nie mógł zaakceptować faktu, że mogę mieć życie poza nim.

– Naprawiasz to sam? – zapytał odruchowo, zanim zdążył się powstrzymać.

Mariusz spojrzał na niego, wyraźnie zaskoczony, ale odpowiedział spokojnie:

– Staram się. Chcesz zobaczyć?

Zawahał się. Mógł zignorować jego pytanie, ale coś kazało mu podejść.

– Może później – rzuciłem, próbując zachować twarz.

Przez resztę dnia unikał kontaktu wzrokowego ze mną. Wiedziałam, że patrzy na mnie z nadzieją, jakby każde słowo między nim a Mariuszem było dla niej krokiem w stronę pojednania. Ale dla mnie to było coś więcej – pierwszy raz od dawna czułam, że nie musimy stawiać kolejnych murów.

Pierwsze oznaki porozumienia

Ostatni wieczór nad jeziorem zaskoczył mnie samą atmosferą. Oskar przestał unikać rozmów, choć nadal nie było w nim pełnej otwartości. Drobne gesty – jak to, że w końcu zjadł kolację z nami przy jednym stole – były dla mnie jak ogromne osiągnięcia. Kiedy pakowaliśmy rzeczy do samochodu, Oskar znów zaskoczył mnie pytaniem.

– To prawda, że kiedyś naprawiałeś motocykle? – zapytał, patrząc na Mariusza z większym zainteresowaniem niż wcześniej.

Mariusz uśmiechnął się z ulgą.

– Tak. Uwielbiałem to. Kiedyś miałem nawet kilka modeli z lat osiemdziesiątych. Jeśli chcesz, pokażę ci zdjęcia.

– Może kiedyś – odpowiedział Oskar, ale tym razem w jego głosie nie było wrogości.

Przez całą podróż powrotną do domu czułam się lekka, choć wiedziałam, że jeszcze długa droga przed nami. Nie mogłam zmusić ich do miłości ani nawet sympatii, ale wiedziałam, że udało nam się zrobić pierwszy krok.

Wieczorem, gdy Oskar zamknął się w swoim pokoju, a Mariusz odjechał do siebie, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. W końcu czułam, że mogę odetchnąć.

Metoda małych kroków

Po powrocie do domu życie wróciło do normy, ale z małymi zmianami. Oskar nie uciekał już na widok Mariusza, a ten przestał naciskać na szybkie budowanie więzi. Wiedziałam, że nie stanie się cud, ale czułam, że obaj zaczynają dostrzegać, co ich łączy – mnie.

Tydzień po wyjeździe Oskar niespodziewanie zapytał:

– Kiedy Mariusz znowu do nas przyjdzie?

Byłam tak zaskoczona, że przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Jutro. Chcesz coś z nim obejrzeć? – zapytałam z nadzieją.

Oskar wzruszył ramionami, ale nie zaprzeczył.

To była mała iskierka, ale dla mnie oznaczała początek nowego etapu. Zrozumiałam, że miłość do dziecka i miłość do partnera nie muszą się wykluczać. Wystarczy cierpliwość, czas i szacunek. „Budowanie rodziny wymaga pracy, ale kiedy widzisz efekty, czujesz, że było warto” – pomyślałam, przygotowując kolację, która mogła być początkiem czegoś pięknego.

Reklama

Iwona, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama