„Żyłam na kredytach, by nie odstawać od przyjaciółek. Gdy nadeszła bieda, poznałam, jak smakuje prawdziwa przyjaźń”
„W domu zdjęłam płaszcz, rzuciłam torebkę na podłogę i usiadłam na dywanie. Nie chciałam włączać światła. W ciemności czułam się bezpieczniej. Po chwili poczułam, jak coś się we mnie łamie. Zaczęłam płakać”.

- Redakcja
Z zewnątrz wyglądałam, jakbym miała wszystko. Torebka od Jacquemusa, manicure co dwa tygodnie, zdjęcia z weekendów w SPA, kolacje w knajpach, gdzie prosecco leje się do szklanek szybciej niż woda z kranu. Na Instagramie – sukces, luksus, styl. Ludzie klikali serduszka, pisali „zazdrooo” i „życie jak z żurnala”. A ja miałam trzy karty kredytowe na maksa, dwie chwilówki i limit w koncie przekroczony o jakieś pięć stów.
Chciałam być trendy
Każdego ranka, zanim wyszłam do pracy, otwierałam aplikację bankową i przeliczałam, czy mogę kupić mleko. Czasem chowałam telefon pod poduszkę, kiedy przychodziły powiadomienia z banku. W pracy udawałam. Uśmiechałam się, robiłam selfie przy lunchu z koleżankami, gadałam o nowej kolekcji Zary. Smoothie, które przynosiłam w ładnej, szklanej butelce, to najtańszy jogurt i banan z przeceny. Na tyle mnie teraz stać.
Ale najgorsze nie były te długi. Najgorszy był strach, że ktoś zapyta: „A ile to wszystko kosztuje?”. I wtedy wszystko się posypie. Nie będę miała żadnego uśmiechu, który to zamaskuje. Wtedy pęknie wszystko.
Coraz częściej, gdy nikt nie widział, siadałam w łazience i dusiłam w sobie łzy. Czasem pozwalałam im popłynąć, ale nie za długo. Bo zaraz trzeba wrócić do pracy, do życia, którego tak naprawdę nie mam.
Ledwo wiązałam końce
Tego wieczoru umówiłyśmy się w nowym miejscu przy Placu Zbawiciela. Restauracja miała wysokie sufity, lampy w stylu industrialnym i kelnerów w lnianych fartuchach. Jedna z dziewczyn wrzuciła zdjęcie naszej grupy jeszcze zanim dostałyśmy karty dań. Wszystkie się uśmiechałyśmy.
Wino, przystawki, opowieści o projektach, szefie i wakacjach, które któraś planowała na Bali. Śmiałyśmy się, że Natalia znowu nie ogarnia budżetów kampanii i że Ola kupiła sobie płaszcz tak drogi, że bała się go dotknąć.
Kiedy przyszło do płacenia, sięgnęłam po kartę z uśmiechem. To była ta złota, wyglądała najdostojniej. Wsunęłam ją do terminala. Po chwili usłyszałam charakterystyczne piknięcie. Odmowa. Serce mi lekko zadrżało, ale zachowałam spokój.
Sięgnęłam po drugą. Kolejne piknięcie. Spojrzałam na kelnera, który stał z lekkim półuśmiechem i próbował nie patrzeć mi w oczy. Wzięłam ostatnią, srebrną. Wsunęłam. Terminal pomyślał chwilę i znowu – odrzucona.
– To chyba limit dzienny – powiedziałam spokojnie, choć w środku czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. – Mogę zrobić przelew koleżance, zaraz to ogarnę.
Było mi wstyd
Monika zapłaciła za mnie bez słowa. W drodze do domu udawałam, że piszę coś w telefonie. W rzeczywistości kasowałam powiadomienia o nieudanych próbach płatności i sprawdzałam, czy mam jeszcze jakieś pięćdziesiąt złotych, których mogłam wcześniej nie zauważyć.
W domu zdjęłam płaszcz, rzuciłam torebkę na podłogę i usiadłam na dywanie. Nie chciałam włączać światła. W ciemności czułam się bezpieczniej. Po chwili poczułam, jak coś się we mnie łamie. Zaczęłam płakać. Łzy ciekły po policzkach, nos się zatykał, ręce trzęsły. Czułam się jak oszustka, jak dziecko w przebraniu dorosłej kobiety. Zadzwoniła Ola.
– Hej, wszystko gra? – zapytała.
– Tak, jasne – odpowiedziałam z jak największym entuzjazmem, próbując zapanować nad głosem. – Po prostu karta się zbuntowała. Już przelałam Monice.
– Spoko, spoko. Wiesz, każdemu się zdarza – rzuciła i po chwili rozmowa się zakończyła.
Położyłam się na łóżku i wpatrywałam w sufit. „Muszę coś wymyślić” – powtarzałam sobie w myślach. „Ale co?”
Byłam w pułapce
Następnego ranka wstałam wcześniej niż zwykle. Nie dlatego, że byłam wypoczęta – po prostu nie mogłam spać. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole i włączyłam laptopa. Zaczęłam pisać maila do banku z prośbą o konsolidację. Przedstawienie swoich długów czarno na białym było gorsze niż przypuszczałam.
Trzy karty, dwie pożyczki, kredyt gotówkowy. Wpisałam kwoty, dodałam zaświadczenie o dochodach i próbowałam nie myśleć, jak to wygląda w oczach doradcy. Po chwili zadzwoniłam na infolinię. Po drugiej stronie usłyszałam mężczyznę o suchym, rzeczowym tonie.
Zakończyłam rozmowę i przez długi moment wpatrywałam się w ekran komputera. Czułam się naga. Wiedziałam, że nawet jeśli bank się zgodzi, to i tak nie będzie ulgi. Czeka mnie cięcie wszystkiego – restauracji, kosmetyczek, ubrań, Instagrama.
Przestałam chodzić na lunche z dziewczynami z pracy. Mówiłam, że mam spotkanie online albo że przyniosłam coś z domu. Unikałam wieczornych wyjść, tłumacząc się zmęczeniem. Niektórzy to kupili, inni – nie bardzo.
Musiałam oszczędzać
Pewnego popołudnia siedziałyśmy razem w kuchni firmowej. Jadłam kanapkę zawiniętą w papier śniadaniowy, kiedy Natalia rzuciła żartem:
– Co, Karola, bieda przyszła?
Śmiech innych zamarł w pół drogi. Poczułam, jak robi mi się gorąco. Odsunęłam kubek z herbatą.
– Tak, przyszła – powiedziałam cicho, ale wyraźnie. – Mam trzy karty kredytowe, chwilówki, kredyt. Tonę w długach. A teraz możecie się pośmiać.
Nikt nic nie powiedział. Cisza zrobiła się nieznośna. Ktoś odchrząknął, ktoś spojrzał na zegarek. Wyszłam z kuchni, zanim zdążyli coś dodać. Wieczorem zadzwoniła do mnie Ola.
– Ej, co to było? Wszystko w porządku?
– Nie – odpowiedziałam. – Od miesięcy udaję. Wszyscy chcieliście tego idealnego obrazka, to wam go dałam. Chciałam pasować. A teraz nawet nie mam za co kupić pasty do zębów, ale wciąż muszę udawać, że wszystko jest super.
– Nikt nie kazał ci udawać – powiedziała cicho.
– Może nie wprost. Ale w tym świecie nie ma miejsca na słabość.
Ola milczała. A ja czułam, jak ze mnie schodzi napięcie, którego noszenie stało się już normą.
Stanęłam na nogi
Znalazłam ogłoszenie przez przypadek – sprzątanie biur, wieczorami, po 19. Nie było w tym nic uwłaczającego, ale i tak pierwszy raz, gdy założyłam gumowe rękawiczki, chciało mi się płakać.
Z pracy wychodziłam jak zawsze – z torebką, w płaszczu. Czasem patrzyłam na siebie w lustrze i miałam wrażenie, że jestem dwoma osobami. W agencji: elegancka, uśmiechnięta, z kawą i notesem w ręku. Wieczorem: kobieta w dresie, z mopem i środkiem do dezynfekcji.
Przestałam publikować cokolwiek na Instagramie. Nie miałam siły ani ochoty udawać. Czułam, jak moje ciało zaczyna się buntować. Bóle głowy, zmęczenie, oczy, które piekły już od rana.
Minęło kilka miesięcy. Nie wróciłam na Instagram. Lubię to, że niczego nie muszę już udawać.
Bank zatwierdził konsolidację. Raty mam ogromne, ale przynajmniej wiem, co mnie czeka. Nie boję się dźwięku SMS-a. Nie udaję już przed sobą, że wszystko jakoś się „samo ogarnie”. Gotuję sama. Znalazłam sposób, by wydawać mniej i czuć się lepiej. Nie chodzi już o to, by inni myśleli, że jestem kimś więcej. Chodzi o to, żeby móc spojrzeć sobie w twarz rano i nie czuć wstydu.
Karolina, 34 lata
Czytaj także:
- „Córka wysłała mnie na wczasy dla seniorów. Nie spodziewałam się, że na starość popłynę jeszcze z prądem miłości”
- „Po ślubie, zamiast gratulacji, usłyszałam absurdalną plotkę o moim mężu. Okazało się, że nie byłam gotowa na prawdę”
- „Chciałam zacząć od nowa, ale los sobie ze mnie zakpił. Mój były chłopak wymyślił sposób, by uprzykrzyć mi życie”