Reklama

Mamo, chodźmy stąd, jeszcze nas ktoś znajomy zobaczy. Robisz mi obciach – syczała Lenka, nie patrząc na mnie. Opuściła głowę, udając zainteresowanie ekranem telefonu, postawą manifestowała niezadowolenie. Wstydziła się tego, co robię. „Będę musiała jeszcze raz jej wytłumaczyć, w jakiej jesteśmy sytuacji" – pomyślałam ze znużeniem.

Reklama

Spokojnie dokończyłam wybieranie nie pierwszej świeżości warzyw odłożonych na bok przez obsługę sklepu. Można je było brać za darmo. Były tu i ówdzie nadpsute lub przywiędłe, ale wciąż nadawały się na zupę lub jarzynę. W ten sposób uzupełniałam rodzinne obiady. Przyzwyczaiłam się już do naszego położenia, ale dla Lenki i Michała było ono nie do zaakceptowania. Nasze dzieci przywykły do zgoła innych standardów i obwiniały nas o to, że wtrąciliśmy je w biedę.

– Myślą, że zdefraudowaliśmy pieniądze przeznaczone na ich wychowanie, czy co? Było dobrze, teraz jest trochę gorzej. Czy to tak trudno zrozumieć? – irytował się Jerzy. – Proszę tylko o trochę lojalności wobec rodziców. Jedziemy na tym samym wózku, jesteśmy rodziną. W końcu jakoś się wykaraskamy z tego dołka.

Też miałam taką nadzieję, ale na razie nic na to nie wskazywało. Nie mieliśmy pieniędzy, za to wisiały nad nami niespłacone kredyty. Bank jeszcze nie odebrał nam mieszkania na strzeżonym osiedlu, lecz mogło to nastąpić lada chwila. Bałam się tego momentu. Co powiedzą dzieci? Na razie o niczym nie wiedziały, cieszyły się kupionym na kredyt komfortem i luksusem.

Zamiast oszczędzać, żyliśmy ponad stan

Przeprowadziliśmy się sześć lat temu, zamieniając ciasny lokal z ciemną kuchnią na przestronny apartament z tarasem.

Zobacz także

– Nareszcie będę miała własny pokój – cieszyła się Lenka.

– Ale wypas – olśniony przestrzenią Michał obejrzał wszystkie pomieszczenia, zanim wybrał jedno dla siebie.

Dzieci poszły do nowej szkoły, znalazły przyjaciół, żyliśmy na przyzwoitym poziomie, przyznaję, trochę ponad stan.

Dlaczego wtedy nie pomyśleliśmy o przyszłości? Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Długoterminowa pożyczka zdawała się dobrym rozwiązaniem. Nie starczyłoby nam życia, żeby uzbierać gotówkę na eleganckie, świetnie położone mieszkanie, mimo iż Jerzy i ja dobrze zarabialiśmy. Szczególnie mąż, na jego dochodach oparliśmy kalkulację spłat kredytów. Kilku, bo oprócz mieszkaniowego, wzięliśmy trzy mniejsze, konsumpcyjne. Przecież trzeba było kupić meble.

Moja pensja, plus jeszcze trochę, szła na spłatę zadłużenia, dochody Jerzego przeznaczaliśmy na bieżące wydatki. Żyliśmy spokojnie, wystarczało na wszystko z naddatkiem. Nie mogę sobie darować, że nie wymusiłam wówczas skromniejszego życia, co pozwoliłoby utworzyć fundusz awaryjny. Po prostu zaoszczędzić trochę pieniędzy na czarną godzinę. Byłoby teraz jak znalazł.

– Kochanie, nie bądź dusigroszem. Żona dyrektora powinna przyzwyczaić się do odpowiedniego poziomu. Mam szansę zostać członkiem zarządu, niedawno dano mi to do zrozumienia. Wejdziemy do innej sfery, tam myśli się inaczej, perspektywicznie – Jerzy chciał dobrze, ale nie skalkulował ryzyka. – Potraktuj wysoki poziom życia jako inwestycję. Jak cię widzą, tak cię piszą.

Kto mógł przypuszczać, że straci pracę wraz z dobrym imieniem, i to w okolicznościach, które uniemożliwią mu natychmiastowe oczyszczenie nazwiska? Z wyżyn szybciej się spada i można się bardziej potłuc. Jerzy stał się kozłem ofiarnym, zarząd musiał obarczyć kogoś winą za przeinwestowanie, on nadawał się idealnie. Choć decyzje zapadały na wyższym szczeblu, wprowadzał je właśnie Jerzy. Jego podpis figurował na przelewach, które wpędziły firmę w kłopoty. Przejściowe, bo z pomocą pośpieszyła macierzysta firma w Lozannie, tym niemniej wdrożono wewnętrzne śledztwo i znaleziono winnego.

Zwolniono Jerzego elegancko, wypłacając zgodne z kontraktem odszkodowanie. Żyliśmy za nie pół roku. Jednocześnie jednak mąż dostał wilczy bilet i wiadomo było, że szybko pracy nie znajdzie. Kto chciałby zatrudnić człowieka, który zaszkodził poprzedniemu pracodawcy? Krzywdząca plotka żyła własnym życiem i nie zamierzała sczeznąć. Jerzy postanowił przeczekać złą passę, nie widział innego wyjścia.

Po sześciu miesiącach pieniądze z odprawy rozeszły się, moja pensja ledwie starczała na spłatę kredytów, a mąż wciąż siedział w domu. Stanęliśmy pod ścianą.

– Poradzimy sobie, będzie dobrze. Skromnie, ale wystarczająco.

Uwierzyłam w to, co mówił. Był zaradny i miałam do niego zaufanie. Nie zawsze byliśmy zamożni, po prostu wrócimy do tego co było.

Dzieci nie potrafiły zaakceptować sytuacji

Nie przewidziałam buntu dzieci. Nie przyszło mi do głowy, że Lenka i Michał tak przyzwyczaili się do nowego stylu życia, że nie wyobrażają sobie innych warunków. Chcieli zachować dawny status, nie odstawać od bogatych rówieśników, mieli do nas pretensje o utracone możliwości. Oboje z Jerzym byliśmy zaskoczeni, nie spodziewaliśmy się tego po nich. Dzieci były uzależnione od modnych gadżetów i stylu życia, który zapewniał im właściwe, ich zdaniem, miejsce w gronie kolegów i koleżanek.

Pewnego wieczoru Jerzy niechcący sprowokował Michała. Syn wybuchnął z siłą, która świadczyła, że długo gromadził złość na ojca.

– Zaufaj mi? Tak mówisz? A kto podjął złe decyzje i wpakował nas w bagno? Zrobiłeś z nas nędzarzy! Nigdy ci tego nie wybaczę!

– Michał, wcale tak nie myślisz – poderwałam się z miejsca, chcąc zażegnać konflikt.

– Mamo, nie znasz życia. Wiesz, co powiedzą znajomi, jak wyjdzie szydło z worka?

– Jakie szydło?

– Że ojciec wieczorami objeżdża na rowerze supermarkety, zbierając wystawione dla biedoty fanty. Tym się głównie żywimy, prawda?

Nie mogłam zaprzeczyć. Nasz budżet był więcej niż skromny. Ledwie wystarczało na spłatę kredytu i opłaty, trzeba było z czegoś zrezygnować. Najłatwiej było ograniczyć zakupy spożywcze. Przed zamknięciem supermarketów obsługa wystawiała od zaplecza palety z jogurtami, przywiędłą sałatą, nadpsutymi owocami. Czasem trafiła się zafoliowana paczka wędliny, czy żółtego sera. Niektóre towary były trochę przeterminowane, inne miały krótki termin przydatności do spożycia. Znikały momentalnie, ludzie czekali na darmowe jedzenie.

– Wstydzisz się tego, co robię? – Jerzy zajrzał synowi w oczy. – Dbam o rodzinę najlepiej, jak potrafię w tej trudnej sytuacji. Jeszcze niedawno było inaczej, ale ja wciąż jestem taki sam. Byłeś dumny z taty, kiedy miałem stanowisko i wysoką pensję, prawda?

Michał odsunął się od niego. Miał gniewną minę. Nie wierzyłam własnym oczom, nasz syn nie chciał niczego zrozumieć! Kiedy popełniliśmy błąd, wychowując go?

– Nie chcę skończyć na śmietniku – krzyknął i wybiegł z pokoju.

– On się boi przyszłości – tłumaczyłam sobie jego zachowanie.

– Ja też, chociaż ciągle mam nadzieję na odmianę losu – przyznał Jerzy. Miał zmęczoną, szarą twarz. – Michał ma rację, zawiniłem. Wkręciłem rodzinę w spiralę niespłacalnego kredytu, który będzie wisiał nad nami do końca życia. A potem odziedziczą go dzieci.

– Co ty mówisz – chciałam zaprotestować, ale zamilkłam.

Jerzy miał rację, tak to wyglądało. Będziemy latami urabiać ręce po łokcie, żeby oddać bankowi wszystko, co zarobimy. Taka była cena za życie na kredyt. Nigdy nie uda nam się spłacić ogromnego długu.

– Powinniśmy jeszcze o czymś porozmawiać. Przeliczyłem wszystko i doszedłem do wniosku, że oszczędne gospodarowanie nie wystarczy. Robimy, co możemy. Jedzenie znajdujemy na śmietniku, prawie nie oświetlamy mieszkania, wodę wyliczamy na krople, a mimo to stale brakuje nam pieniędzy. Będziemy musieli się przeprowadzić. Trzeba poszukać skromniejszego mieszkania.

– Och, nie. Wiesz, co to znaczy dla dzieciaków? Zmiana szkoły, środowiska, znajomych.

– Mogłyby dojeżdżać...

Oboje wiedzieliśmy, że to nierealne. Nasze osiedle, eleganckie, strzeżone i monitorowane, położone było na obrzeżach miasta. Za daleko na dojazdy.

– Czy Lenka i Michał poradzą sobie w nowym miejscu? – spytałam cicho. Wolałam nie myśleć, jak przyjmą projekt przeprowadzki do blokowiska. – Czy to konieczne?

– Przecież wiesz, jak jest – Jerzy potarł zmęczone oczy. – Myślałem, że uda nam się przeczekać, dopóki nie znajdę pracy, ale jest coraz gorzej, długo tak nie pociągniemy. Będziemy musieli negocjować z bankiem.

Jerzy miał na myśli konsolidację kredytów, po to by płacić tylko jedną ratę, i to mniejszą. Brzmiało rozsądnie, ale nie ma nic za darmo. Przy takim układzie suma do spłacenia, i tak ogromna, znacząco wzrasta. Zmartwień przybywało w zawrotnym tempie.

Może dzięki temu syn nas zrozumie…

Jakby jeszcze było mało, Michał wyprowadził się z domu.

– Nie szukajcie mnie – zawiadomił nas telefonicznie. – Mam 17 lat, jeszcze trochę i będę pełnoletni, zamierzam żyć na własną rękę. Nie pozwolę wam wciągnąć się w bagno, chcę sam o sobie decydować.

Nie porzucił szkoły, więc łatwo było go znaleźć. Gorzej ze zmuszeniem do powrotu do domu.

– Mieszkam chwilowo u kumpla, potem sobie czegoś poszukam – powiedział stanowczo syn.

Prosiłam, błagałam, nakazywałam, ale niczego nie osiągnęłam. Z ojcem Michał w ogóle nie chciał rozmawiać. Kumpel naszego dziecka okazał się złotym młodzieńcem, wyposażonym przez rodziców w mieszkanie, samochód i dużą swobodę. Z otwartymi ramionami przyjął pod swój dach chwilowo bezdomnego kolegę, w pełni popierając bunt przeciwko rodzinie. Usłyszałam jeszcze tylko od syna, jak to przyjaciel pochwalił jego zamiary, twierdząc, że od starych trzeba się uniezależnić. Bo dopiero wtedy można pożyć.

Chłopcy zamieszkali razem, bardzo chwaląc sobie nową sytuację. Był tylko jeden problem. Kumpel dostawał co miesiąc niemałe pieniądze od rodziców, a Michał był bez grosza, bo nie mogliśmy i nie chcieliśmy sponsorować jego wybryków. Złotemu młodzieńcowi nie robiło różnicy na co puszcza kasę, ale naszemu synowi zaczęło przeszkadzać, że kolega za wszystko płaci. Dowiedziałam się, że Michał znalazł pracę w kafejce międzynarodowej sieci. Zmywał filiżanki, pucował podłogę, przestawiał ciężkie palety, układając towar na zapleczu. Zarabiał grosze, a pracował bardzo dużo, głównie wieczorami. Chyba właśnie wtedy zaczął rozumieć własnych rodziców i doceniać nasz wysiłek.

Po kilku miesiącach Michał lekko znudził się kumplowi. Był za mało rozrywkowy, w kółko pracował, czasami się uczył, nie było z niego żadnego pożytku. Wtedy wkroczyłam ponownie, prosząc syna, by wrócił do domu. Sam by na to nie wpadł, był zbyt ambitny.

Pod nieobecność Michała Lenka trochę przycichła. Przestała żądać pieniędzy na ciuchy, nie robiła awantur. Chyba zaczęła rozumieć, że krzyki niczego nie zmienią. Zastanawiałam się, czy dociera do niej powaga sytuacji. Rozmawialiśmy z córką, tłumacząc położenie, w jakim się znaleźliśmy, ale niewiele to dawało. Lenka chciała, by było jak dawniej i już. Koniec, kropka. A my, jej rodzice, mieliśmy to sprawić.

Powrót brata, który spróbował życia na własną rękę, wstrząsnął Lenką. Zrozumiała, że nie tak łatwo utrzymać się na powierzchni, stała się wobec nas mniej krytyczna, choć nadal wstydziła się „dziadostwa”, w jakim przyszło jej żyć.

Patrzę w przyszłość z ogromnym lękiem

Długo szukaliśmy nowego mieszkania. Nie z powodu wygórowanych wymagań, ale ceny. Po prostu na żadne nie było nas stać. Ostatecznie zamieszkaliśmy w pomalowanym na pastelowo, popeerelowskim wieżowcu na ostatnim piętrze, z ledwo drożnym systemem kanalizacyjnym, powodującym co chwilę problemy z odpływem zużytej wody w łazience i kuchni.

– Za to widok z okien jest mega – orzekł taktownie Michał.

Nie wspomniał, że aby go oglądać, trzeba było pokonać na piechotę dziesięć kondygnacji, bo przedpotopowa winda często się psuła.

Syn nie zrezygnował z pracy. Teraz sprzątał domy oddawane przez deweloperów do użytku. Stał się ekspertem od mycia okien i usuwania z podłogi śladów cementu. Robota nie była lekka, więc zdarzało się, że przysypiał nad zeszytami, taki był wykończony.

– Dziecko, nie musisz tego robić, jakoś sobie z tatą poradzimy – tłumaczyłam mu ze łzami w oczach.

– A co będzie, jak i ty stracisz pracę? Ktoś musi zarabiać na utrzymanie – powiedział mi kiedyś.

Wtedy się popłakałam. Michał stanowczo za szybko dorósł, ale dzięki temu zrozumiał, z czym przyszło nam się borykać. Nasza sytuacja wciąż jest niestabilna i chyba nigdy już nie będzie inna. Jerzy znalazł pracę poniżej swoich kwalifikacji. Mało zarabia, ale i tak modlę się, żeby jej nie stracił. Żyjemy głównie z mojej pensji, dlatego strasznie boję się chorób i restrukturyzacji w pracy. Bo co poczniemy wtedy?

Reklama

Nauczyłam się, że od zamożności do ubóstwa jest tylko jeden krok. Patrzę na bezdomnych obchodzących wieczorem osiedlowe śmietniki, pchających swoje wózki wyładowane butelkami i makulaturą. Zastanawiam się, ilu z tych ludzi było kiedyś w naszej sytuacji? Dlatego nie mogę w nocy spać. Ze strachu o jutro.

Reklama
Reklama
Reklama